sobota, 29 grudnia 2018

203. Na lepszy początek

Tam gdzie ja siły nie mam, Ty tą siłę masz.

***

Huh, Daria choć raz powinnaś iść wcześniej spać. Jest właśnie po trzeciej, a ja stwierdziłam, że jednak jeszcze tutaj zajrzę. Więc jestem właśnie w Łodzi. Czekam, aż w końcu podeślą mi aneks do przedłużenia umowy najmu. Stwierdziłam, że jeszcze tu zostanę. Był spontan na spróbowanie, a teraz dojrzewa to w decyzję pozostania tu. Wiele w tym roku się działo. Rok temu, 2018 zaczęłam bez prądu, byłam przestraszonym kociakiem, gdyż nadal oswajałam się z nowym miejscem, do nowych ludzi, zobowiązań. Jeszcze również w styczniu przeżyłam pożar w kamienicy, gdzie mogło się to źle dla mnie skończyć i trochę jeszcze nie do końca mi to zeszło z psychiki. Strasznie się to mi wyryło. Potem miałam trochę nieprzyjemności, na tyle, że zaczęłam się zastanawiać po raz pierwszy czy na pewno chcę tu zostać. Miałam zdarzenie, które pozbawiło mnie mojej pewności siebie i wielu innych rzeczy na jakiś czas w dodatku czułam się zdradzona i straciłam kogoś bliskiego. Było mi bardzo przykro, ale się szybko pozbierałam. Bałam się jednak powtórki, bo jednak źle to zniosłam. W wakacje uświadomiłam sobie, że w pewnym gronie obecnie nie mam nikogo bliskiego i czułam się tam już źle. Uznałam, że choć uwielbiam z nimi robić pewnie rzeczy, nie mam co się łudzić, nawet nadzieja, iż to się zmieni to za mało. I w tym czasie również pożegnałam dziadka. W Łodzi nadal czułam się bardzo samotna, pomimo tego, że na co dzień miałam kontakt z ludźmi, których lubię. Jednak to były tylko zwykłe znajomości. Zaczęłam poważniej myśleć, aby jednak przeprowadzić się bliżej rodzinnego miasta. Zwłaszcza, że miewałam problemy zdrowotne, które pozbawiały mnie samodzielności. Ale dałam radę. Jak nadszedł wrzesień, wiele się zmieniło. Poznałam ludzi, którzy obecnie są moimi przyjaciółmi. Przestałam być samotna, ze zdrowiem całkiem dobrze się trzymam. Oswoiłam się. I choć z mamą szukałyśmy ofert mieszkań na pomorzu, już zbierałam nawet na kaucję, obecnie właśnie czekam na ten aneks i zaczynam się denerwować, bo ostatnio szybko przyszedł. I właśnie słyszę śpiew ptaków. To dobry znak.
Dużo się działo w tym roku. Co miesiąc też staram się odwiedzać swoje rodzinne miasto, nie siedzieć cały czas w mieszkaniu, realizować się, uczyć się cały czas tego dorosłego życia. Jednak nie zamierzam pozbawić się czerpania radości nawet z małych rzeczy jak dziecko. Nie zamierzam rezygnować z wyobraźni. Nie zamierzam rezygnować z marzeń. Nie zamierzam przestać walczyć. Nie zamierzam uśmiercać nadziei. Chcę biec, zdobywać szczyty, krzyczeć i cieszyć się, nawet kiedy nie mam szczególnego powodu. Chcę pozostać tą optymistką, którą jestem. W zbliżającym się roku mam nadzieję, że nie pomyślę o powrocie na pomorze. Jeśli nie muszę, chcę tu zostać. Nie chcę więcej czuć tego przykrego uczucia jakim jest zawód, bezsilność, ani doznawać jednej rzeczy. Mam nadzieję, że będzie w końcu inny scenariusz, ten, na który liczyłam i oczekuję. Bym już nie miała przykrych niespodzianek, po których boję się spać. Ani bym nie trafiała już na nieodpowiednich ludzi. Też liczę na to, że w zbliżającym się roku nie będę miała poważnych objawów, a jak już to będą te drobne, z którymi się często borykam. I chciałabym mniej odczuwać zmęczenie, zwłaszcza oczu, po pracy czasami już mi ciężko by chwycić za książkę, a czuję, że niedawno rozpaliłam żar, by pochłaniać ich treść. Nie ukrywam, że lubię tu zaglądać i pisać. W tym roku napisałam łącznie 33 posty. Obym pisała posty pod wpływem pozytywnych emocji (lepiej mi się wtedy piszę), kto wie, może więcej będę tu pisać. Słyszałam dużo komplementów na temat mojego stylu i nie powiem, bardzo mnie to buduje. Nawet jeśli mam jednego czytelnika, dla niego zawsze będę tu umieszczać jakieś treści. Kiedyś na innych blogach pisałam swoje powieści, co prawda dużo blogów umarło na rzecz vlogów i pewnie mało kto zagląda na takie strony, jednak zastanawiam się czy jednak nie wskrzesić tego. Musiałabym serio usiąść i zacząć pisać rozdziały, by szybko to nie umarło. 
Chciałabym by nowy rok przyniósł mi wiele dobrych dni, dobrych wydarzeń, więcej czasu dla siebie. Chciałabym znaleźć miejsce do strzelania z łuku, wyrobić sobie lepszą kondycję fizyczną, poświęcać więcej czasu na naukę, rozwijania pasji, które tylko czekają, aż wygrzebię je z szuflady, ćwiczyć rysowanie i by szybko nie rezygnować, bo mi anatomia nie wyszła, albo po prostu mi nie wyszło. :v 
W pewnej kwestii choć nie myślę o tym często, to jeśli mi się zdarzy, mam tak wiele pomysłów i tak bardzo chcę je zrealizować. Chciałabym i by to nastąpiło w nowym roku. Mam wiele oczekiwań co do nadchodzącego roku.
I również chciałam życzyć Czytelnikom pomyślności na Nowy Rok, jako miastenik życzę też zdrowia, by pozostało w dobrym stanie, wytrwałości w dążeniu do celu i by było wiele powodów do radości. 
Oby oczekiwania i pragnienia się ziściły! A marzenia tym bardziej!
 

czwartek, 27 grudnia 2018

202.

Jesteś gdzieś za tą mgłą, ja to wiem.

***

Jest tu tak cicho, tak pusto. Jestem tylko ja, a raczej to co ze mnie zostało. Próbuję przemieszczać się tu, nie wiem jednak czy robię jakikolwiek krok. Nie chcę stać w miejscu, ale to tak boli. Tak jakby każdy centymetr mojego ciała przebijała igła. Nie poddam się jednak. Choć teraz jestem rozdrobniona na małe kawałeczki, pozbieram je, skleję, albowiem coś jeszcze mnie trzyma i daje siłę. 

Zastałam Starogard w śniegu, od razu po świętach ani śladu po białym puchu, ale udało mi się zaliczyć wojnę na śnieżki. Smutno mi z powodu, że już za kilkanaście godzin opuszczę to miejsce. Znowu. Strasznie nie lubię powrotów do siebie, zwłaszcza, że obecnie czuję się samotnie w mieszkaniu. Nie każdy ma czas i pewnie ochotę, by teraz być przy mnie. Zastanawiam się czasami na co mi ten cały optymizm, silna wola, chęć walki, odwaga czy co tam jeszcze. Słyszę często, że hej, wystarczy spróbować, odważyć się zrobić krok na przód, a się uda! Hmm, tak. To już któryś z kolei, a historia nadal zatoczyła koło. Chociaż w sumie nie do końca. Zawsze koniec był inny. Właśnie, koniec. Teraz jeszcze on nie nadszedł. Chyba. Mam nadzieję dowiedzieć się tego szybko. Przynajmniej w rodzinnym gronie odpoczęłam od wszystkiego. Jestem zdecydowanie pełna nadziei na lepsze dni, za którymi nadal jednak czekam oraz jak się postaram to wskrzeszę ducha walki. Boli mnie, że wszędzie jak patrzę już jest, tylko nie u mnie, choć z głębi serca oczekuję tego najmocniej. Mówiłam, że mogę się nie pozbierać po ostatnim razie i pewnie by tak było, gdyby nie jeden szczegół. Zobaczymy co będzie. Chciałabym też wiedzieć właściwie jak zacząć. To, co robiłam do tej pory to zbyt mało. O ile nie dosięgnie tego mój słomiany zapał. 
Też w telewizji usłyszałam pewnie zdanie mianowicie, że osoba niepełnosprawna została skrzywdzona przez los. Hmmm.... i to jakoś obudziło moje myśli. Nie czuję się skrzywdzona przez los. Co prawda, moja miastenia jest nabyta, jakbym zdecydowała się na dzieci, nie odziedziczą tego po mnie, nikt wcześniej w rodzinie też nie miał. Jednak nadal nie sprawia to, bym czuła się skrzywdzona. Może choroba nie pozwala mi na wszystko w stu procentach, dodała mi niechcianych rzeczy itp., nadal jednak nie odczuwam tego tak. Ot, po prostu niechciany towarzysz przez większość życia. Może było mi to pisane. Takie wyzwanie, z którym muszę się zmierzyć. Było mi ciężko przez pierwsze dwa lata. Jak musiałam przyzwyczaić się do pewnych rzeczy, zacząć od nowa. Wiele co prawda nie zmieniłam w swoim życiu, nauczyłam się doceniać i właśnie - nie poddawać się tak szybko. Miastenia to od razu wykorzystuje. Obecnie jestem takim trochę wrakiem psychicznym, ale jak pisałam, dam radę. Czuję słabsze delikatnie ręce, czuję jak prawa powieka mniej sobie radzi, ale w sumie to tyle. Jestem obecnie na dawce 15mg. Sporadycznie łykam większą dawkę. Zobaczymy jak mi pójdzie. Muszę powiedzieć, że dawno nie byłam na takiej dawce i się bałam nieco. Gdyby był inny plan wydarzeń, nie musiałabym się martwić czy coś nieoczekiwanego na mnie spadnie. Także nadal nie jestem pewna czy wytrwam. Zawsze brałam to pięć mg więcej, była to dawka, z której myślałam, że nie zejdę już. Raz, że musiałam wziąć więcej, a potem jak zaczęłam schodzić, to nie chcę już tego zatrzymać. Będzie dobrze. Słowa powtarzane wielokrotnie w końcu się spełnią, prawda?
O jednej rzeczy też jakoś nie mogę przestać myśleć. Zawsze mówiłam, że mowy nie ma, nie chcę, że to nie dla mnie, ale jak w snach mam z tym do czynienia, mam mieszane uczucia. To nie są złe sny, dzieje się dobrze. Czyżby moje nastawienie zaczyna mięknąć?
Więc za chwilę powinnam była szykować się spać, chciałabym wstać wcześnie, by móc jeszcze trochę tutaj pobyć, najwyżej w busie pośpię. Wytulałam wszystkie pieski i gdyby warunki mi pozwoliły, bym wzięła jedną psinkę ze sobą. Obecnie próbuję postarać się wbić większy lvl na jednej grze i wciągnęłam się w bijatykę pod kultową nazwą, którą wszyscy znają - mortal kombat. 
Czasami też oglądam dzieje mojego ulubionego ninja z Konohy. Będę wytrwała jak Naruto, cierpliwa jak Hinata. Przed snem chyba włączę sobie jakiś odcinek.

piątek, 21 grudnia 2018

201.

Czasami zapominam jak to już jest.

***

Siedzę w tym ciemnym, małym pokoju. Liczyłam, że w końcu stąd wyjdę, myślałam, że czas najwyższy. Dawali mi spore szansę, że w końcu czas leczenia minął. Sama zaczęłam w to wierzyć. A potem nie wiem co się stało. Obawiam się, że znowu spędzę tu mnóstwo czasu. Kiedyś lubiłam Pustkę, teraz jednak znów jest mi obca. Teraz obserwuję co się dzieje zza okna. Padający śnieg. Jeden z moich ulubionych widoków. Kiedyś ktoś mi powiedział, że to dobry znak. Uwielbiam śnieg i sama tak myślałam. Meh.
Ostatnimi czasy trochę mi ciężko, jednak zagryzam wargę i walczę dalej. Nie poddaję się tak szybko. W tym wszystkim najgorsze są myśli, ale te małe demony nie chcą mnie opuścić. Wykorzystują każdą chwilę, kiedy nie jestem zajęta. Ból zniosę, ten jest lżejszy, bo trzyma mnie jedna rzecz, która jest dla mnie teraz bardzo ważna. I mam nadzieję, że była szczera, tylko to się liczy. W dalszym ciągu jednak nie przerywam schodzenia z dawki. Teraz to obecnie trochę stąpanie po cienkim lodzie. Może teraz jeszcze nie odczuwam żadnych, ale może to być kwestia tygodnia bądź dwóch. Dam radę. Choć są upierdliwe to miałam z nimi tyle razy do czynienia, że ich się jakoś szczególnie nie obawiam.
Najgorsze w tym wszystkim jest, że towarzyszy mi znienawidzone uczucie - bezsilność. Jestem osobą, która nie odpuszcza i w każdej sytuacji staram się szukać dobrego wyjścia, z każdą inną emocją mogę sobie poradzić. Ale z tą? Mogę tylko siedzieć i czekać aż przejdzie. Oczekiwać. Nic więcej. 
Jeszcze dwa dni i w końcu witaj Starogardzie! 


Chcę się w końcu obudzić.
 

wtorek, 18 grudnia 2018

200. Potłuczone szkło

Poczekam, myślę, że warto.

***

Przed chwilą się obudziłam. Zajęło mi dobrą chwilę ogarnięcie jak to się stało, a potem do mnie dotarło. Wszystko, powoli, docierała świadomość. A potem poczułam ból. Oczekiwałam, że mym oczom ukaże się wypis w końcu z tego miejsca. Zebrałam się, czułam, że to ten moment, a potem nie wiem co się stało. Czułam jakbym tonęła i było za późno by się uratować. Drżą mi ręce. W środku to, co się jeszcze trzymało, każdy maleńki kawałeczek rozdrobnił się jeszcze bardziej. Jestem jak dzisiejsze potłuczone szkło, które widziałam. Jednak nie poddaję się. Jednak pomimo tego coś mnie trzyma jeszcze. Widzę to jasne, ciepłe światło, które choć jest słabe, ogrzewa i mówi, że będzie dobrze. To nadzieja. Będę cierpliwa i poczekam. Wiem, że warto. 
Myślałam, że pod wpływem emocji, szczególnie tych, których nie pożądam, nie będę już zbytnio pisać. Przy gorszych dniach, kiedy bywam zmęczona ludźmi, owszem, ale nie z tymi, z którymi obecnie się borykam. Jednak nie jest wcale tak źle. Bywało gorzej. I mój optymizm szepcze mi ciepłe słowa, dzięki którym jestem wstanie wytrzymać i być cierpliwa. Co prawda może to nie nastrój by skakać z radości, ale jest całkiem znośnie. Mam ochotę zatańczyć dawne tańce, które towarzyszyły mi podczas wtorkowych spotkań bractwa. Ostatnio próbowałam sobie przypomnieć jak niektóre szły. Też jeszcze trochę i jadę do domu. Odbuduję siły. 
Wiem również, że bez leków nie jest zbyt dobrze, z nimi nie miewam praktycznie żadnych objawów. Po akcjach jakie miałam już na szczęście w byłej przychodni, w końcu zażegnam problem z nieaktualnymi godzinami przyjęć, brakiem leków czy odmową udzielenia pomocy. W ogóle wybiła mi ładna liczba postów. Chciałam ją zachować na podsumowanie roku, ale nie będę się wstrzymywać specjalnie, kiedy potrzebuję coś napisać. Ten blog to najlepsze co mam i nieważne ile osób tu zagląda, póki ktoś to czyta, może nabędę stałego czytelnika, który będzie ciekaw co u takiej miasteniczki dzieje się w życiu. A tak to czasami pogrywam sobie, coraz częściej myślę o tym, by wrócić do świata Thedas. Obecnie relaksuję się przy łowieniu ryb mając nadzieję, że znajdę małże. Może się zajmę w końcu rysowaniem, a tak to oglądam sobie przygody rudej, piegowatej dziewczynki o dużej wyobraźni, która mieszka na Zielonym Wzgórzu. Jak byłam mała, to z nią się bardzo utożsamiałam. Optymistka, odważna o wielkim sercu z tak samą dużą wyobraźnią, chciałam również taka być. Nie wiem czy choć trochę mogę się do niej porównać. Najchętniej bym wróciła do książek, mam przeczytany każdy tom tej powieści. W pewnej kwestii chciałabym i by mi się udało. Jestem dobrej myśli i ma nadzieję, że jeszcze te dobre dni, których wyczekują, nadejdą. Póki co zbieram się do sprzątania i przy okazji wyśpiewuję sobie to:

 

piątek, 14 grudnia 2018

199. Walka o oddech

Zróbmy coś spontanicznego i pobiegnijmy!

***

 Dopóki czegoś się nie doświadczy, możemy tylko domyślać się jak to jest. Ja sama na początku nic nie wiedziałam i byłam przerażona, teraz obecnie jeśli już jakiś konkretny objaw złapie, nie jest dla mnie nic nowym, wiem ile przeczekać, jak sobie z nim poradzić. Opadające powieki - zawsze i nie wpływają w żaden sposób na mój wzrok. Opadające powieki na źrenice - nie widzę przed sobą dobrze świata, straszny dyskomfort i wiecznie zadzieranie japy do góry. Problemy z jedzeniem? Jadło się zupki. Płyny wracające przez nos? Podobne uczucie jakby się miało katar i tyle. Problemy z mową, niewyraźna, nosowa - mówiłam robiąc przerwy, albo mówiłam tylko, że gadać to słabo, ale mogę pisać, wystarczy przejrzeć parę wpisów, by zauważyć, że piszę obszernie. Podwójne widzenie - zasłanianie jednego oka, ale tego bym więcej przeżywać nie chciała, bo to było straszne. Słabsze nogi, zwalniam tempo, przy słabszych rękach za wiele nimi nie robię i oszczędzam siły. Na każdy z tych objawów mam sposób, ale myślałam, że listy nigdy nie będę musiała aktualizować, a jednak od niedawna spotykam się z mięśniami żebrowymi. Jeśli chodzę szybkim tempem, to domyślałam się, że coś musi się dziać w tych okolicach, jednak myślałam, że to też wina słabszej kondycji. Kiedyś znajomy podsunął mi, że mój oddech nie brzmi jak mięśnie, a możliwe, że mogę mieć alergie. No dobra, dobry pomysł, by pójść i to zbadać, ale swoje ciało znam jednak lepiej i teraz wiem odkąd objaw się pogłębił, że to jednak głównie mięśnie.  Ostatnio nie wzięłam tabletek ze sobą i dostałam nauczkę, a mianowicie z dobre cztery postoje musiałam sobie zrobić w drodze na przystanek, by złapać oddech, bo się dusiłam. Serio. Nie lubię, kiedy objawy pojawiają się jak opóźniony zapłon w bombie. Ani trochę przyjemne uczucie. Taka walka o oddech. Wystarczy dać mi chwilę, nawet nie minutę, kiedy czuję jak mogę znowu wziąć głęboki oddech. To tylko pcha mnie w kierunku do tego, by zrobić cały szereg badań. Dawno nie robiłam morfologii, nie miałam kontroli ile przeciwciał mam w organizmie, warto też zrobić rtg. Jeśli miałam skierowanie na to wszystko, to pewnie już dawno jest nieważne, więc muszę w Gdańsku umówić się z moją lekarką. Może uda się załatwić wizytę szybciej niż za rok. :v 
Na szczęście już przechodzi, za trzy dni minie cały tydzień odkąd dało mi spokój. Rękom w dalszym ciągu nie ufam. Więc powoli znowu jeśli chodzi o miastenię to wraca do stabilności. Obawiam się, że jeśli oddech uspokoi się na dobre, to i tak plany by biegać po parku muszą poczekać. Za to chcę wprowadzić co innego za dnia i jak będę miała wolne, więc czekam aż stabilizacja wróci. :D 
Wszystko w swoim czasie. Jako miastenik nauczyłam się, że pośpiech jest szkodliwy. Właściwie dużo nauczyłam się dzięki niej. 
Czuję się jak taki wojownik, bohater w moich ulubionych grach. Stawiam czoła złu, nie groźne mi rany i potwory. Stoję temu naprzeciw. Właściwie dlatego lubię crpgi i podobne klimaty, gdzie wcielam się w kogoś. Nie chodzi o to, że jestem kimś, że to ja ten heroiczny bohater zgładził to całe zło, za co tłum mnie podziwia i wielbi. Nie. Nie trzeba być kimś, by coś osiągnąć. Masz towarzyszy, bez ich wsparcia ciężko osiągnąć własny szczyt, ale głównie to Twoja zasługa. Jednak głównie chodzi mi o pewną cechę. Przede wszystkim te postacie charakteryzują się odwagą. Na samym początku istnienia bloga zadaję to pytanie - czym jest odwaga. Czy jestem odważna stając naprzeciw miastenii i przesuwać jej granice? Nie traktuję jej jak wroga, ale jak towarzysza, którego wolę mieć w cieniu. Przecież nawet jeśli bym chciała, nie pozbędę się jej. Objawy to takie potwory. I staram się zdobywać swoje szczyty, gdyż nie mam tylko jednego. ;)
I myślę, że z tym pytaniem nie raz się zmierzę. 
A tak to wegetacja. Myślę, że jeśli jest czas by zrobić jakiś krok, no to właśnie jest na to czas. W głowie gra mi jeden utwór, który słuchałam dawno temu i teraz usłyszałam go po takim czasie. Jest za chwilę czwarta nad ranem i nadal mi gra w głowie. .__. 
Przedłużam umowę na mieszkanie i mam nadzieję, że nie będę już więcej się wahać. Może jednak Łódź to moje miasto. W pokoju gryzie mi się klimat jesienny z zimowym i muszę w końcu to ogarnąć. I mam nadzieję, że w końcu zawita do mnie długo wyczekiwany gość, którego nie widziałam od lat. Drzwi już otwarte, pytanie czy wejdzie. 



środa, 21 listopada 2018

198.

Chcę tym razem doznać innej wersji wydarzeń.

***

 Poza opadającymi powiekami po pracy nie widzę ani nie odczuwam żadnych objawów obecnie. Chcę w tygodniu zejść powoli z 20mg i przekonać się czy na mniejszej dawce będzie tak samo. Muszę przyznać, że jak zeszłam z większej dawki, jaką brałam to zeszło ze mnie trochę tej wody i wyglądam lepiej. Na początku myślałam, że mi się zdaje, ale jednak schudłam co mnie bardzo cieszy. Też staram się nie chorować, bo wtedy jest szansa, że jak jakieś objawy wrócą, to mogą tak szybko nie puścić. A teraz robi się coraz zimniej. 
I też nie czuję się ograniczona, mogę zdobywać świat! Pamiętam jak miałam dzień załamania, kiedy objawy mnie tak trzymały, że czułam się z tym bardzo źle. Nie mogłam nic sensownego zrobić, ręce mi szybko słabły, nie mogłam patrzeć na jakiekolwiek światło, ani wypowiadać słów. Napisałam wtedy do jednej mi ważnej osoby, która mnie jakoś z tego podniosła po prostu obecnością, że nie jestem sama. I do tej pory jestem wdzięczna. Zrezygnowałam wtedy z tabletek, które mogły być zamiennikiem brania sterydów, ale też postanowiłam jedną rzecz, a mianowicie, że nie dam się miastenii. Choć wyznacza mi ona granicę, chcę tą granicę przesuwać, na tyle ile się da. Nigdy nie myślałam, że dam radę mieszkać sama, w dodatku daleko od rodziny. Bałam się, że nie dam rady podjąć się żadnej pracy, bo wszędzie jest jakieś "ale". A tu proszę. I jeszcze gdyby tylko udało mi się wskrzesić jogging, byłoby cudownie. Również tam gdzie ja wątpię w swoje siły, mam przy sobie ludzi, którzy we mnie wierzą, że dam radę. Żałuję trochę, że przez obecną pracę nie mam zbyt dużo czasu wolnego, albo inaczej - kończę ją bardzo późno, stąd nie mogę poznawać miasta w jakim mieszkam. Jak mam jeden dzień wolnego, to często nie mam sił, by wyjść wcześniej z mieszkania. Albo na dany dzień nie dzieje się nic, co mnie by zainteresowało. Ale to też chcę zmienić. I w końcu znaleźć czas na swoje pasje, bo już zaczęłam czuć się z tym źle, że ich nie rozwijam. Chcę powrócić do pisania nie tyle co mojej powieści, ale również fanficów. Tak jak inni zapadają w "sen zimowy", tak ja zaczynam czerpać z życia. Myślę, że w końcu nadeszły te dobre dni. 
Zastanawiam się dlaczego też w pewnej kwestii jestem takim tchórzem. Brak pewności siebie przez miastenię i co mi dała w prezencie? Czy przez doświadczenie? Wielokrotnie już zacisnęłam pięści i starałam się zawalczyć, a wynik był taki sam. Bolesny. Przecież nic nie wpłynęło na mnie z charakteru, ani do nastawienia do życia. W środku jestem sobą, nieważne jak zmienię się z zewnątrz. Boję się porażki, boję się powtórki. Nie chcę na nowo przeżywać tego złego scenariusza. Ja, będąc optymistką, ciężko się zbieram po takim ciosie. W tym wszystkim mam jedno "ale". Jeśli się nie odważę, to nigdy nie zrobię kroku na przód, a może właśnie teraz to ten czas, by spróbować.


"- Czym jest to uczucie, jakiego stale doznaję?
- To nadzieja."

środa, 7 listopada 2018

197. Trzymaj mnie blisko

Gdy tylko się odwrócisz to dostrzeżesz mnie.

 ***

Leci już drugi tydzień z hakiem, odkąd biorę 20mg encortonu ponownie, na nowo.  Nie czuję się gorzej, objawy nadal się nie wychylają, jak jest już późno to powieki opadają, ale to normalna rzecz u mnie. Więc jest dobrze i oby tak było dłużej. Jeśli nadal będzie tak dobrze, wprowadzę więcej mestinonu za dnia, bo biorę tak jak zawsze, no chyba, że organizm chce więcej, lecz nie zdarza się to często. I zejdę znowu z dawki, powoli na 15mg. Dwa dni temu zauważyłam, że mam jakoś szczuplejsze dłonie, zeszło mi też trochę z twarzy tej wody i czuję się lepiej z tym. Nie zauważyłam zbytnio, by podczas zwiększania dawki coś się we mnie zmieniło, no a jednak. Niecały tydzień temu miałam dziwną sytuację z czujnikiem dymu. Miałam pobudkę o siódmej rano jak czujnik zaczął wyć, wstałam jak oparzona i szukałam źródła dymu - nic. Rozglądam się wszędzie, zajrzałam nawet na korytarz, czy za oknem coś się dzieje, no nic, czysto. A no i jak chwyciłam czujnik, by go wyłączyć to się uciszył. Fałszywy alarm, ale długo zajęło mi ogarniecie się po tym i uspokojenie. A już w końcu było ze mną dobrze. .____. No i następnego dnia podobna sytuacja, godzina dziewiąta rano, znowu wyrwana ze snu, znowu alarm wyje, tym razem wstałam spokojniejsza z myślą "znowu", ale alarm się różnił już od poprzedniego. Prawdopodobnie teraz bateria już słaba. Musiałam ją odłączyć, bo tym razem zawijanie w ręcznik nic nie dało. Boję się na noc baterię odłączać, a nie ma sensu by czujnik stawiać gdzieś bliżej jak śpię. Nie chcę znowu pobudki, kiedy potrzebuję odespać ostatnie ciężkie dni. Praca w gastro pozdrawia. A ostatnio przez ten incydent moje obawy wróciły i boję się, po prostu.  Znowu zajmie mi ogarnięcie siebie. 
I też przedwczoraj miałam sytuację, która sprawiła, że mój wstręt do społeczeństwa jako ogółu wzrósł. Ludzka znieczulica. Przyzwyczajone społeczeństwo do tego, że jak ktoś nie potrafi utrzymać się na własnych nogach i leży, nie mogąc wstać no to pewnie pijany/naćpany. Kula, która jest tuż obok tej osoby nic nie mówi, że jednak problem jest zupełnie inny. Zacznę może od początku. 
Budzę się i dostaję telefon czy dam radę zjawić się wcześniej w pracy. No dobra, no to mam czas tylko na to by w locie zjeść, szybko się umyć, ogarnąć i jeszcze w wilgotnych włosach wybrać się do pracy. Wychodzę tak, że będę na styk, do wyjścia z kamienicy zostaje mi ostatnie półpiętro. Moim oczom ukazuje się sąsiadka mieszkająca na tym samym piętrze co ja. Na ziemi. Obok leży kula. Od razu zaproponowałam pomoc. Już podczas podnoszenia sąsiadki z ziemi czułam, że coś jest nie tak ze zdrowiem. Stwardnienie rozsiane. Schody tamtego dnia okazały się bardzo ciężką przeszkodą i powolutku pomogłam wejść pani na drugie piętro. Dopiero czułam, że pani sobie poradzi i mogę już odejść, kiedy pomogłam jej ściągnąć kurtkę i usiąść na fotelu w jej mieszkaniu. Zostawiłam swój numer by w razie czego śmiało do mnie dzwoniła, albo pisała to przed pracą na przykład skoczę dla niej po szybkie zakupy. Ale w trakcie tej przechadzki po schodach, ja z miastenią, gdzie mi samej mięśnie szybko odmawiają posłuszeństwa, bo się szybko męczą staram się asekurować panią, być jej siłą, kiedy miała problem się podnieść albo przejść przez te schody. Przechodzili obok nas inni mieszkańcy tejże kamienicy. I co? Tylko mijali nas, nie zwrócili uwagi, a najbardziej złość we mnie wzrosła, kiedy jedna sąsiadka zniecierpliwiona, że nie może przejść "rozumie", że pani chora i ciężko jej się chodzi, ale jej się śpieszy, bo ona do pracy musi. No ja też, nawet byłam spóźniona, ale przecież nie zostawię jej w potrzebie, albo kazać jej przejść przez ostatnie półpiętro już samej, bo ja się właśnie przez nią spóźniłam. Jeśli bym musiała to bym i nawet dwie godziny się spóźniła, a nie dwadzieścia minut. No brak mi słów. Też pani mi się pożaliła, że jak na mieście się przewróci to nikt jej nie pomaga, bo myślą, że pewnie pijana. Ach, a ta kula obok to pewnie dla ozdoby i by wzbudzić sztuczne współczucie, tak. I najbardziej też uderzyło we mnie to, że ta pani choć ma rodzinę, to jest sama, sama tu mieszka, bez żadnej pomocy. Co? Jak tylko będę miała teraz wolne, pierwsze co robię to pukam i się pytam czy mogę jej potowarzyszyć i ewentualnie pomóc. I też spróbuję znaleźć tej pani pomoc, kto będzie do niej zaglądał. Przecież ja w maju mając problemy z rękoma zastanawiałam się nad tym, by jednak przeprowadzić się gdzieś bliżej rodziny w razie potrzeby. Raz próbując gotować z tak słabymi rękoma prawie skończyło się to poważnym poparzeniem. A co dopiero ta pani ma powiedzieć... Cóż, mam nadzieję, że pani skorzysta z mojej pomocy i będzie chciała pomocy od kogoś z zewnątrz. Bo jak widać, sąsiedzi mają to gdzieś. Rozumiem, że mają swoje problemy, swoje życie, ale żeby nie pomóc w potrzebie? Meh. 
Więc jeśli mijacie człowieka, który widzicie, że siedzi na ziemi, pomóżcie, zainteresujcie się. Nie każda taka napotkana osoba będzie pod wpływem alkoholu, a to przecież czuć. Nawet jeśli, no to lepiej pomóc, niż by ktoś miał sobie coś zrobić. Zwalczmy tą chorobę społeczną jaką jest znieczulica. 
Cóż, chcę wstać wcześniej niż zawsze i porobić trochę rzeczy przed pracą, także muszę się przełamać i zasnąć. Typowy okazał się trochę taką klapą, może będzie nadzieja, że serwer jeszcze wzrośnie w moich oczach, ale póki co umilam sobie czas na s2 na vesterisie. Mogłam wrócić do tylu gier, a wracam do tego jednego tytułu... dojrzewam też powoli do jednego posunięcia, ale strasznie się boję.




(miłości moja, to mi gra w duszy)

wtorek, 30 października 2018

196.

Każdy potrzebuje trochę ciepła.


***


Wypoczywam sobie w tym spokojnym, specyficznym miejscu. Choć wiem, że mam siłę, to nie na tyle wystarczająco, by próbować. Czuję, że te ledwo sklejone kawałki siebie po lekkim uderzeniu mogą znów pęknąć. Staram się, by tym razem wyjść stąd cała, ale to się chyba nikomu jeszcze nie udało. Jest na to sposób, ale im bardziej mi zależy, tym bardziej mam wrażenie, że jest nieosiągalne. I tu uderza najgorsze uczucie na świecie - bezsilność.
Choć w części się odbudowałam, cały czas to jest za mało. Boję się jednostronności. Nie zapowiada się bym stąd tak szybko wyszła. Będę wiedziała, kiedy odpowiedni moment nadejdzie.
 Od jakiegoś tygodnia jestem na dawce 20mg. Pośpieszyłam się trochę z tym zejściem, ale póki co jest dobrze. Nie czuję też większych objawów. I chciałabym by tak zostało i zmierzało ku mniejszej dawce. Oby chwile słabości nie trwały długo a najlepiej by ich wcale nie było. Odpoczęłam sobie trochę w rodzinnym gronie na pomorzu, żałuję, że obecnie nie jestem wstanie wyjechać na dłużej. Doba w dalszym ciągu ma zbyt mało godzin. Do tego wszystkiego doszła tęsknota. Lubię uciekać do wspomnień, jednak uderza potem świadomość, że to przeszłość i z każdym dniem coraz bardziej odległa. Chciałabym powrotu pewnych chwil, znów mieć kompana, towarzysza do prawie wszystkiego. Choć może przez moją pamiętliwość nawet jakbym chciała, to nie zapomnę pewnych sytuacji, ale hej, tych dobrych też nie. I dopiero teraz mogę przyznać, że i ja mogę przyznać się do błędów. Też je przecież popełniam. Jednak brak mi odwagi, by zainicjować rozmowę. W tym i innych przypadkach. Więc czekam, może jest szansa, że nie tylko i mi zależy i będę mogła zrobić ten krok. Odnośnie przeszłości wiem, że nie powróci, nieważne jakbym się starała. Jest to już część mojej historii. Też nie patrzę na to co będzie dalej, nauczyłam się życia chwilą, czerpania z życia, nawet każdy jeden oddech jest czymś wspaniałym. Liczy się to co jest teraz. Ważne, że jestem szczęśliwa.
I odkąd mrozy powróciły, to również nastał czas siedzenia pod kołderką oraz powoli wróciłam do gier. Póki co latam szukając kamieni do zniszczenia na typowym prywatnym serwerze pewnego mmorpg'a. 



niedziela, 14 października 2018

195. Zwiędła róża

Drugiego razu już nie przetrwam.

***

Mój czas z moją towarzyszką jaką jest miastenia, jest już dość spory. Nie zauważyłam, że to tyle już zleciało. Choć przyzwyczaiłam się do wszystkiego co mi serwuje choroba, na zasadzie ponurej akceptacji, wciąż mnie potrafi zaskoczyć czymś nowym. Rzadko, kiedy chodzę w butach o wysokim obcasie. Nie wiem czy to też kwestia tego, że się odzwyczaiłam, czy tego, że miałam słabszy dzień, a inne obuwie niż zazwyczaj noszę dołożyło dodatkowego obciążenia. Nieważne, czułam się w nich dobrze, w końcu znalazłam takie, których szukałam, a szukałam butów dwa lata. Nie sądziłam jednak, że znowu wyląduję w klubie i buty staną mi na przeszkodzie. Zanim przyodziałam glany i porzuciłam bardziej imprezowy styl bycia, potrafiłam całą noc przetańczyć w podobnych butach, chodzić w nich, nie sprawiały mi problemu. A wczoraj nie mogłam ostatecznie w nich ustać. No prawa noga była tak słaba, że nie dawała rady, na szczęście się uspokoiła. I po prostu zdjęłam buty, nie chciałam przez coś takiego kończyć zabawy. Uwolniłam się od problemu i dobrze się bawiłam. Nie dam się miastenii i to sobie przybrałam za cel. Nawet jeśli będę miała gorszy dzień, poczekam, aż będę mogła wstać i nadal robić to, co kocham. Być sobą.
Ostatnio jak już czułam, że muszę odpocząć, bo nie mogłam powoli złapać tchu, usłyszałam słowa, które sprawiły, że sobie o tym przypomniałam. Sprawiło to, że przestałam patrzeć na ograniczenia.
 Co z tego, że choruję, widać to tylko w takich chwilach jak ta z butami i to, kiedy za bardzo nie dbam czy dana rzecz jest na moje możliwości. Ooo no i jeszcze towarzyszy mi uśmiech Giocondy, tzn. uśmiech poprzeczny(lewy kącik ust). No i w pracy się zdarza, ale głównie tylko przez jedno stanowisko, kiedy jestem na nim za długo. Ale tak jak szybko tracę siły, tak też one szybko wracają. Gorszy czas utrzymywał się w maju, bo moje siły były ograniczone na trochę dłużej. Obecnie jest dobrze, miastenia jest gdzieś w cieniu. Chciałabym by już tam pozostała, tak jak potrafiła przez lata. Przypominać o sobie, nie wychylając się. Mam nadzieję, że serio uda się zejść z encortonu, nadzieja na to, że odzyskam figurę wróciła. I tak jestem zadowolona z tego, że pomimo tego, że choruję, jestem samodzielna. A jeszcze milej jest usłyszeć słowa, że ktoś mnie za to podziwia. Inni mają astmę, alergie, choroby serca, wady postawy, problemy ze stawami, a ja męczące się mięśnie. Nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani. 
Ostatnio też właśnie przeglądałam zdjęcia, zanim nie wiedzieć czemu, nabrałam więcej wody niż miałam magazynowane przez organizm. Jestem zła na siebie, ale przez pryzmat tego, jak inni mnie widzieli, widziałam siebie tak dwa razy więcej. Nie byłam wcale wtedy tak mocno przy kości. Byłam szczupła, tylko przez efekt "księżyca w pełni" (twarz posterydowa) i moje pućki na policzkach wydawałam się okrąglejsza. Czasu nie cofnę, szkoda, że znowu coś dostrzegłam jak jest na to za późno. A z tym walczyć, to trochę jak z wiatrakami w moim przypadku, ale się nie poddam. 
Ogólnie znowu czuję się gorzej psychicznie. Mam dzisiaj gorszy dzień i póki emocji nie wyrzucę, to będą się tylko mnożyć. Nie uzewnętrzniam się zbytnio, robię to przy bliskich, albo właśnie tutaj. Mam coraz mniej czasu i w dalszym ciągu nie wiem co mam zrobić. Odkładam na kaucję, możliwe, że nawet moja siostra zostanie współlokatorką, będę miała też rodzinę bliżej, jeśli wrócę na pomorze. I mam mieszane uczucie. Z jednej strony wrócę do znajomych, rodziny, z drugiej strony w końcu mogę powiedzieć, że i tu mam przyjaciół. Nie czuję się już tutaj tak samotna i lubię to miasto, ono w przeciwieństwie do mojego rodzinnego tętni życiem nie tylko za dnia. Jednak chcę mieć konkretny powód, by tu zostać. Szukam, raz zbłądziłam, zabolało, powiedziałam sobie wtedy, że więcej już nie dam się namówić. A jednak. I to ja namówiłam samą siebie. Dałam sobie jeszcze jedną szansę, ale już mam obawy, że tylko powtórzę scenariusz. Znowu zaboli. I tym razem się nie podniosę już. Już ostatnio było ciężko, to co dopiero będzie po tym. Tak bardzo chcę uniknąć porażki, tak bardzo chcę, by tym razem się udało. W końcu poczuć to szczęście i spełnienie, o które wystarczająco długo walczę i wyczekuję. Nie ma obecnie nic, czego bym pragnęła bardziej. Jeśli się uda, zostanę tu, w Łodzi. 
Powoli wracam do rysowania. Mam wiele pomysłów, gorzej z realizacją i czasem. W mojej głowie znowu powstają wydarzenia do mojej powieści, ale tu też problem taki jak z rysowaniem. Nie lubię być w takim stanie w jakim jestem obecnie, bo szybko tracę siły i chęci na chociażby wstanie z łóżka. 
Poczekam aż ten stan przeminie, to może wrócę do swoich ulubionych rozrywek, póki co siedzę w tej wegetacji i czasami wyjdę z ludźmi. 


środa, 10 października 2018

194. Rubinowy sen

Jeszcze będziesz mym towarzyszem, w końcu przyjdzie na to czas.

***

Tuż obok laptopa mam buteleczkę tabletek, od których jestem zależna. I nawet nie wiedziałam do tej pory jak bardzo. Ostatni weekend był ciekawym doświadczeniem. Zdarzały mi się dni, kiedy zabrakło mi encortonu. Od nich w sumie zaczynam dzień, staram nie dopuszczać się do sytuacji bym ich nie miała. Myślałam, że są  najważniejsze, zwłaszcza, że jeśli miałam pogorszenie - lekarka zawsze zalecała mi bym wzięła większą dawkę leków. O 5mg, 10, najwięcej to chyba było 20mg. Mestinon również zwiększałam i zmniejszałam, dopóki ostatecznie nie wskoczyłam na dawkę po dwie tabletki tak jak odczuję by je wziąć. Biorę razem z encortonem jak wstanę, wieczorem i przed spaniem. I przez mój obecny tryb życia zabrakło mi odrobiny czasu by podejść szybciej po receptę. Myślałam, że wystarczy mi tabletek. No niestety. Ostatni mestinon, jedną tabletkę wzięłam w południe, w sobotę. I zaczęło się, etapowo czułam się coraz gorzej. Mój organizm bez tych małych tabletek o kolorze brzoskwiniowym  zachowuje się jak nad jakimś odwyku. Moje ślinianki, które zazwyczaj pracują intensywniej, miały problem, a ja przez to odczuwałam suchość, przez którą czułam dyskomfort. Czułam się zmęczona, osłabiona, jak już było powyżej doby, dołączył problem z oddychaniem, ręce(szczególnie lewa ręka), problemy ze wzrokiem, czułam, że nawet nogi są słabsze i odczuwałam, że zaczynają mi siadać mięśnie okolicy ust. No po prostu wszystko, objawy, które mam przeważnie zawsze i te, z którymi borykałam się całkiem niedawno. W dodatku mogło być jeszcze gorzej. Jak tylko w końcu było po weekendzie, leciałam szybko przed pracą po receptę, od razu do apteki, gdzie wiem, że są moje leki stacjonarnie. Przed ich wzięciem byłam już tak osłabiona, że nie mogłam utrzymać butelki z napojem. Od wzięcia tabletek minęło może 15 czy 20 minut. Wszystkie objawy znikały, tak jakbym sobie to wszystko zmyśliła. Odżyłam i to gwałtownie. Powiem, że byłam w niemałym szoku. Byłam dotąd przekonana, że brak encortonu, za mała dzienna dawka powoduje takie pogorszenie. I zawsze czekałam aż w końcu na dniach coś ruszy, że nadejdzie poprawa. Pierwszy raz miałam taką sytuację, pierwszy raz miałam leki sterydowe, a zabrakło mi tych drugich. I dzięki temu odżyła we mnie nadzieja. Może jest szansa na to, że jeszcze zejdę z encortonu. Na dniach planuję właśnie zejść z 5mg encortonu zwiększając dawkę mestinonu jeśli tylko pojawi się pogorszenie. Jeśli się to uda, to no słów mi zabraknie by opisać to szczęście jakie mnie ogarnie. Przez prawie to dziesięć lat jak choruję nie dopuściłam do takiej sytuacji i trochę szkoda, bo kto wie, może wtedy bym już spróbowała. Ale słowa lekarki, że prawdopodobnie encorton będzie już moim towarzyszem do końca i za każdym razem zwiększanie głównie tych leków, no nie przeszło mi by przez myśl. Już obczaiłam ulotkę z dawkowaniem mestinonu. Nie planuję robić jakichś wielkich zmian w swoim dawkowaniu, więc nie muszę czekać na konsultację z moją lekarką. Chcę to zrobić bezpiecznie i wolno, tak jak z nią to robiłam. Jeśli jednak będzie się coś działo, to będę dzwonić i się umawiać na najbliższy termin. Ale w końcu czuję nadzieję, tą, która serio szepcze mi, że to może się udać. W końcu jest szansa na zrzucenie tej wody, której mam w sobie za dużo. Nawet moja dieta nic nie daje i wyrzeczenia. Ja psychicznie czuję się lepiej, ale w lustrze żadnych zmian. 
Jest też dzisiaj wyjątkowy nieco dzień, bo właśnie mija rok odkąd jestem tu, w Łodzi. Był to nie powiem dość ciekawy, intensywny nawet rok i nie sądziłam, że tak szybko zleci. Planowałam zostać tu rok, no cóż, póki co nigdzie się nie wybieram. Choć nadal Trójmiasto kusi, to teraz tu czuję się lepiej. Przestałam czuć się samotna. W końcu mogę powiedzieć, że spotkałam cudownych ludzi. Przykro mi jest, że ci, do których przyjeżdżałam przed przeprowadzką nie utrzymują już ze mną takiego kontaktu. Meh.
 Mam nadzieję, że będzie pozytywniej i nie doznam już przykrości takich, jakie miałam okazję odczuć. Póki co, zmierza w dobrym kierunku.
Może tym razem mi się uda?


Ale bym zatańczyła taniec z pochodniami... 


środa, 3 października 2018

193. Wirujący liść

Wolałabym mieć Cię po swojej stronie.

***

Po czym poznaję, że lato odeszło na dobre i króluje już jesień? Tak jak w miarę rzadko choruję, tak jest jeden moment co roku, kiedy mnie dopadnie przeziębienie i właśnie to jest taki moment. Uwielbiam tą porę roku, ale zawsze obdaruje mnie katarem, zawalonym gardłem i gorączką, tak na dobry początek. Nikt nie lubi chorować, to jest strasznie nieprzyjemne uczucie, wiem. Z tym, że ja ciężej znoszę ten stan. Miastenio no, choćbyś trochę odpuściła. :<
Tak więc przyszło mi z tym wszystkim walczyć, w dodatku czułam jak osłabły mi wszystkie mięśnie szkieletowe. Znowu na przykład odczuwam, że moje ręce momentami trzymają słonia. Boję się czy przypadkiem nie zaczynają się problemy z mięśniami okolicy ust. Dodatkowo towarzyszy mi ogólne zmęczenie jakbym przez cały dzień robiła coś wysiłkowego i jestem senna. Właściwie budzę się zmęczona, choć to już powoli ustaje. Chcę odzyskać siły. Na szczęście szybko udało mi się wyjść z tego i dzięki temu, nie doznałam gorszych objawów. 
Cóż, właściwie to nie wiem co ze sobą zrobić. Co prawda mam czas by się zastanowić, ale boję się, że postąpię impulsywnie. Wyszła też dość ciekawa propozycja, ale została rzucona luźno, więc nawet nie musi dojść do skutku. Staram się też trzymać danego słowa, jakie sobie dałam. Próbowałam już wiele razy, za każdym razem to samo, nie mam obecnie sił na to i kolejnych, by znowu się zbierać do kupy. Boję się strasznie powtórki, choć mną nosi i bardzo chcę to ruszyć. 
I czy wspominałam, że uwielbiam październik? Kolorowe liście, w końcu temperatura odpowiednia dla mnie, można w końcu normalnie spać pod kołdrą i za dnia również siedzieć pod nią albo pod kocem, nadeszła pora na ciepłą herbatę. W mieszkaniu też mam jesienny wystrój. :3 I również jest to pora na inktober :D Chciałam wrócić do rysowania, ale nie bardzo już miałam siły na to i chęci po pracy, a to wyzwanie jest dobrym momentem, by wrócić do rysowania. Nie jestem zadowolona ze swoich prac, szczególnie pierwszej, ale zobaczymy jak mi pójdzie. Przede mną jeszcze cały miesiąc. I też do tego dołożyłam własnych zasad. Obecnie gry zeszły na drugi plan, znowu złapał mnie moment, kiedy nie mam ochoty odpalać coś konkretnego, nawet laptopa nie włączam ostatnio. Przejdzie mi.
Chciałabym też podzielić się moim przemyśleniem, że cisza nie rozwiązuje problemu. Ona go bardzo pogłębia. I mi z tym bardzo przykro. 
Też za tydzień będzie dokładnie rok odkąd jestem tu, w Łodzi. Co prawda, nie spotkało mnie to, czego oczekiwałam, ale za to zyskałam coś więcej i wiem, że będę tutaj wracać, jeśli zdecyduję się przeprowadzić. Wiem, że nie jestem sama. 


sobota, 8 września 2018

192.

Tym razem to Ty będziesz moim wsparciem.

***

Chciałabym się uodpornić na wiele rzeczy. Nie zwracać uwagi, ignorować, nie myśleć. Przestać czuć. Ciężko jednak udawać, że się tego nie widzi, kiedy odczuwa się to na własnej skórze. Choć już dawno powinnam była o tym zapomnieć, żal nie chce pójść w zapomnienie. Powinnam była również w końcu odezwać się by wyrazić jak bardzo mi się to wszystko nie podoba, ale ja głupia czekam, aż w końcu zostanę zauważona. W końcu nie wytrzymam i zawalczę o swoje, o ile szybciej nie odejdę.
 Mam dość ludzi. Znowu. Są wyjątki, ale nieliczne, których to nie dotyczy. W tym wszystkim towarzyszą mi emocje, przez które jest mi przykro, ale może dzięki temu w końcu bardziej będę twardsza. Nawet po ciężkim dniu w pracy nie jestem ostatnio tak styrana fizycznie jak psychicznie. Jeszcze się jakoś trzymam, w razie czego sięgnę po lekarstwo, kiedy będzie bardzo źle. W końcu nie z takich rzeczy wychodziłam. 
Zastanawiam się nad zmianą szablonu, choć w dalszym ciągu mi się podoba. Zmieniłam za to rozmiar czcionki na większy. Zmieniłam ustawienia odnośnie komentarzy i również stworzyłam podstronę "o mnie", jeśli ktoś chce mnie poznać bardziej. LINK
W Łodzi zostaję dłużej, bo mam umowę do końca stycznia. Przynajmniej mam więcej czasu na ogarnięcie na przykład kaucji. A potem zobaczymy. Mam do tej pory mieszane uczucia.
Jeśli chodzi o zdrowie, objawy się nie udzielają, trochę mam obawy, by zejść z dawki. Boję się powtórki z tego co było.
Na pomorzu zawitam teraz 14 września i nie mogę się już doczekać. 
Czas odbudować siły.

 Uwielbiam i słucham, kiedy niekoniecznie mam ochotę na ciężkie brzmienie.

czwartek, 30 sierpnia 2018

191. Nigdy nie rzucam słów na wiatr

Nie lubię, kiedy znikasz za mgłą.

***
  
I znów jest lepiej, tak czuję. Odnoszę jednak wrażenie, że ostatnio za każdym razem jak się podniosę i znajdę w sobie siły, to pozbawiam istnienia czegoś w sobie. Czuję się pozbawiona pewnych odczuć, które jeszcze miały jakiś niewielki swój byt. Jest pewnie jakaś szansa, że kiedyś na nowo w sobie to wzbudzę, ale teraz nie widzę sensu. Odpuściłam. Nie poddałam się, jednak mieć cały czas nadzieję i codziennie się rozczarowywać nie jest niczym dobrym. A ja nie chcę się wyniszczać. Wystarcza mi obserwowanie jak się życie toczy i zastanawianie się dlaczego wszędzie indziej trafia, tylko nie tam, gdzie najbardziej jest wyczekiwane. Meh, życie.
Jeśli chodzi o moje zdrowie fizyczne, to objawy mi nie dokuczają, chyba znowu zapadają w sen. Nie jestem wstanie ocenić swojej prawej powieki, bo przeważnie jak patrzę w lustro, to mam opadnięte powieki ze zmęczenia. Z mową do tej pory nic, co mnie bardzo cieszy, a rękom coraz bardziej ufam. Jednak nadal nieco uważam. Na dniach może zejdę na swoją dawną dawkę. Na szczęście nie odczuwam i nie widzę, bym bardziej spuchła przez leki. Także czuję ulgę, że chociaż to pozostało niezmienne. 
Cieszy mnie również fakt, że w końcu jesień dała o sobie znać i przegnała te okropne upały. W końcu temperatura odpowiednia dla mnie i się ze mnie nie leje. Jedynie ubolewam nad tym, że chciałam wyjątkowo jechać nad morze, niestety się nie udało pojechać jak byłam ostatnio na pomorzu i za dwa tygodnie ewentualnie mam się wybrać nad wodę. Mam nadzieję, że jeszcze wtedy będzie tak ciepło jak aktualnie. 
W Łodzi zostaję dłużej, bo wstępnie dwa miesiące, a to tylko dlatego, bo muszę mieć przede wszystkim na kaucję. Ewentualnie przedłużę tutaj swój pobyt, ale coraz bardziej oswajam się z myślą, że zawitam w trójmieście. 
A tak to zobaczymy jak się wszystko potoczy. Szczerze, to serio chciałam by to wszystko inaczej wyglądało. Już swoją drogą, że lubię przeważnie siedzieć sama w mieszkaniu, że mało kiedy sama odzywam się sama do ludzi. Lepiej to wszystko wyglądało, kiedy po prostu przyjeżdżałam co jakiś czas tutaj i zawsze było dla mnie "wow". Co prawda gdybym nie zdecydowała się przeprowadzić tutaj, nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi, z którymi mam nadzieję się kontakt nie urwie tak szybko, a najlepiej wcale. Jednak podsumowując - w dalszym ciągu chciałam inny rozwój wydarzeń, czego innego oczekiwałam. W dodatku odczuwam samotność często, bo z rodziną jestem bardzo związana, a widzę się z rodzinką tylko wtedy, kiedy jadę do domu rodzinnego. Jak znowu przyjdzie nieciekawy czas zdrowotny, ręce znowu odmówią współpracy, jestem zdana sama na siebie. Dam sobie radę pewnie, ale nie chcę znowu tego przechodzić. I rzadko widuję znajomych, których mam również na pomorzu. :<
Ostatnio strasznie mam ochotę rysować, niestety często wracam tak zmęczona, że nie chcę mi się za to zabierać. Chciałabym w końcu poprawić swojego skilla i nauczyć się tak rysować, że na spokojnie będę mogła szkicować sobie coś ładnego z wyobraźni. Niestety obecnie w nic nie gram, jakoś nie mam ochoty. W dalszym ciągu chciałabym z kimś w coś pograć online. .-.
Wróciłam za to do swojego ulubionego i w sumie jedynego anime - Naruto. "Nigdy nie rzucam słów na wiatr, taka jest moja droga ninja!". Wiele zawdzięczam głównej postaci, w sumie dzięki niemu na nowo wzbudziłam w sobie siły. Uwielbiam tą determinację i dążenie do celu, szukanie zawsze pozytywnej strony przy czym zawsze szukać tej dobrej drogi. Oczywiście nie tylko wielbię samego Naruto, ale mam mnóstwo ulubionych postaci. I obecnie oglądam sobie randomowe odcinki. Chcę się przekonać do kontynuacji kanonu, czyli do "Boruto" i nawet wczoraj włączyłam sobie pierwszy odcinek, ale nadal kręcę nosem. Strasznie nie podoba mi się to jak zostało to wszystko przedstawione. :| Nie czuję tego klimatu przede wszystkim.
I również udało mi się w końcu uzbierać na coś, na co długo czekałam. Teraz tak ślicznie zdobi mi skórę i wiem, że jak tylko znowu uzbieram hajsy, to znowu pozwolę na tą przyjemną formę bólu. ;)


"Jesteśmy walczącymi marzycielami!
Musimy dotrzeć na sam szczyt,
Walczący marzyciele!
Bez względu na okoliczności,
Walczący marzyciele!
 Rób tylko to, w co wierzysz,
Podążaj za mną,
Tu! Teraz!
 Otwórz szeroko twe wewnętrzne oczy,
Upewnij się w tym, co jest teraz,
Nie mam nic do stracenia, w drogę więc!
Jesteśmy walczącymi marzycielami!"


GO!!! by FLOW


"Nieboskłon zaczyna odpływać w dal,
Jego czysty błękit już dawno przestał wskazywać na lepsze jutro,
Już nawet nie pamiętam, kiedy zacząłem tonąć w tych mętnych głębinach,
Zamieszkanych przez ludzi niepotrafiących czerpać pełną piersią.
Mógłbym pozbyć się tego całego smutku i przestać oglądać się za siebie,
jednak wtedy nie byłbym już tą samą osobą.
Nawet jeśli cały świat wystąpi przeciwko mnie, nadal będzie istniał cień nadziei.
Skoro mogę posunąć się tak daleko, 
Pragnę zaczerpnąć powietrza!
To miejsce mnie przytłacza!
Całe życie widziałem tylko mrok,
Byłem jak tonący bez deski ratunku,
Dlatego teraz chcę wypłynąć i zacząć oddychać!
Jeśli doświadczę chociaż odrobiny szczęścia, już nigdy nie pochłonie mnie ta mroczna otchłań."

"Diver" by NICO Touches the Walls


Tym razem na koniec z pierwszej serii i z shippuudena ulubione openingi. :3

niedziela, 5 sierpnia 2018

196. Wciąż nieosiągalna

Przykro patrzeć mi na Twe smutne oczy.

***

A jednak to nadal trwa. Uświadomiłam to sobie całkiem niedawno, że nadal boli. Czuję jak wewnętrznie zaczyna coś wymierać we mnie i nie potrafię tego zatrzymać. Mój optymizm też gdzieś zanika. Właściwie cała moja pozytywna energia znika, którą zebrałam na urlopie. Może gdybym miała więcej czasu zaleczyć rany i się psychicznie po tym wszystkim pozbierać, ale to jest coraz trudniejsze. Odkąd pamiętam zawsze o tym marzyłam, była to od razu druga najważniejsza dla mnie rzecz, a ona nadal jest dla mnie nieosiągalna. Czuję jak tracę siły i nadzieję. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia oraz to, że pewne rzeczy się zmieniły, czuję jak narastają we mnie emocje. Zaczynam sobie z nimi nie radzić. I przez to wszystko czuję się bardzo źle. Obawiam się, że jeszcze trochę i nie wytrzymam tego, by dalej w sobie to wszystko dusić. Już czasami zdarza mi się wyrażać o tym wszystkim zdanie. W dodatku doszła jeszcze jedna dla mnie nieprzyjemna sprawa i wolałabym by inaczej została załatwiona, a ja nie musiała mówić o swoim niezadowoleniu. 
Zaczęłam się wahać, czy zostać chociaż jeszcze pół roku w Łodzi (o ile będzie możliwość podpisania na taki okres umowę na mieszkanie) czy jednak we wrześniu przeprowadzać się. Znalazłam fajną ofertę pracy, z tym, że nie wiem czy mnie wezmą, bo jeśli nie będzie przeciwwskazań i będą szukać ludzi, to nawet nie chcąc mieszkać w rodzinnym mieście, w sumie nie będę miała nic przeciwko. Problem nadal leży w cenach i małej ilości ogłoszeń. Stąd też  między innymi się waham. Też nie wszędzie chcą zwierzęta. :< 
Czy ja już wspominałam jak bardzo nie lubię lata? Już tak bardzo chcę wczesną jesień, strasznie źle znoszę te upały. Może mózg mi się przegrzał i stąd jest jak jest. :|
Czasami zastanawiam się kto tak właściwie tu zagląda, czy ktoś tylko od czasu do czasu chociażby. Czy są to osoby, które może w jakiś sposób zainteresowałam, czy to też osoby chorujące. Wiem, że będę pisać widząc, że są wyświetlenia, nawet jeśli są tylko przypadkowe. 
Cóż. W tym miesiącu będę miała 24 lata, w lutym będzie 10 lat jak choruję. I ostatnio mnie naszło czy może w końcu po takim czasie w końcu będę mogła zejść z leków. Przez ten czas do tej pory nabrałam wielkiego bagażu, który ani trochę lekki nie jest. I nie mam też nikogo, kto by pomógł choć trochę, by było lżej. Ja jestem zadowolona z tego, że pomimo choroby i problemów, nie poddaję się. Mieszkam sama, jestem w miarę samodzielna i chcę by to się nie zmieniło. Czasami zapominam, że choruję, kiedy objawy są znikome. Wiem, że mogę tak wiele, niektóre rzeczy bardziej, mniej, niektóre bym lepiej unikała. Cóż, inni mają astmę, problemy ze stawami, ja mam miastenię. Na tle intelektualnym mam się bardzo dobrze. Życie ani trochę mnie nie przygotowało co nadeszło, musiałam sobie jakoś radzić. Która nastolatka chce przeżywać takie rzeczy, leżeć w szpitalu i zastanawiać co się z nią dzieje? I od tego czasu zmienić swoje dotychczasowe życie, poniekąd. Jakby to wyglądało gdybym zachorowała, gdybym miała stabilniejsze życie? Wtedy możliwe, że nie martwiłabym się o niektóre aspekty, miałabym większe wsparcie, którego mi czasami brakuje. Nie byłam ani trochę na to wszystko przygotowana. W szczególności miałam nadzieję, że nie będę musiała brać encortonu. Albo, że zostanie na małej dawce. I tyle razy próbowałam zejść, nigdy się nie udało zejść całkowicie, albo na małej dawce zostać, 20 mg to jednak na tyle dużo, że moje ciało tej wody nie puszcza nadal. Nie pamiętam nawet jak wygląda moja szyja. I chciałabym chociażby odzyskać swoje ciało, które miałam za czasów szkoły, a leki mi na to nie pozwalają. Mogę próbować, ale wody się i tak nie pozbędę, a głównie stąd wyglądam jak wyglądam.
Więc osobo, która to czytasz, miło mi by było, gdybyś się odezwała, nawet mailowo, zaglądam tam codziennie. Naprawdę mam ochotę pogadać z ludźmi, szczególnie z czytelnikami. Zrobiłoby mi się choć trochę cieplej na sercu. 
Tak samo chciałabym móc w końcu wyrzucić z siebie ten ciężar jaki mi ciąży, przestać czuć to straszne uczucie, które mi towarzyszy od paru dni i pozbawia sił. Chcę tulaska. :< 
Włączyła mi się straszna faza na Linkin Park. Słuchałam przed zlotem do teraz, codziennie. Strasznie ich twórczość oddaje mój humor i się waham jaki utwór wrzucić tutaj, najchętniej bym z dobre pięć wrzuciła. I grywam obecnie w ukochane heroesy III. Ciągnie mnie znowu do świata Thedas, z tym, że jak odpalę dragon age, to czuję, że wszystkie części przejdę. :| W sumie to czemu nie. Strasznie uwielbiam Varrika, Fenris i Solas w moim serduszku. :3 I lubię wcielać się w postać Hawke jak i inkwizytora. Oczywiście pierwszą część bardzo lubię i od niej oczywiście zacznę. :D 
W końcu też poświęciłam więcej czasu na bloga, więc znalazło się więcej zakładek tuż obok postów. Również dodałam dwa nowe linki, w tym do artykułu, w którym chorująca kobieta opowiada jak to u niej wygląda z miastenią u boku. Także polecam poczytać sobie. 

(stwierdziłam, że wrzucę to, bo często wrzucam to samo, a to też ma dobry tekst)
A z innych również co czuję oddaje utworek Within Temptation - Lost, ale iż często ląduje tutaj, to jeśli ktoś chce, to polecam sobie włączyć i posłuchać o czym śpiewa Sharon)

środa, 25 lipca 2018

195.

Choć na chwilę spraw, by ten czas wrócił.

***

Inni uzewnętrzniają się na internetowych forach, na swoich kanałach na YT, na różnych innych stronach, a ja jak niektórzy tutaj, na blogu. Pisanie jakoś mnie uspokaja, pozwala wyzbyć się niepotrzebnych emocji, natłoku myśli. Tak jak miałam okres, by się nie wychylać i z nikim nie gadać, tak teraz lgnę do ludzi. Ludziowstręt mi chyba minął na jakiś czas. Bym popisała, spotkała się nawet późną nocą z kimś, nawet jakby było trzeba, przyjechałabym gdzie by trzeba było. Nie zmieniło się jednak to, że jestem bułą i rzadko kiedy odzywam się pierwsza. A odezwałabym się chętnie do paru ludzi, gdyby nie to, że wtedy się stresuję i rosną we mnie obawy, że tylko ja chciałam kontaktu. Meh. 
Tak samo pograłabym sobie z kimś w coś online. Przeważnie gram z siostrami w coś jak we trzy mamy na coś ochotę, ale ostatnio nic takiego nie ma. Mam tyle tego zainstalowane, a nadal jęczę, że nie mam w co grać. Akurat w online bym sobie serio dla odmiany z kimś pograła, jak kiedyś. 
Też jak mnie złapie takowy humor jak teraz, dostrzegam jak wiele zmienia cała ta dorosłość. A czas serio potrafi zaleczyć rany. Teraz jakoś w końcu przestało boleć, znowu mogę na to spojrzeć z pozytywniejszej strony. I tak jakoś na wszystko patrzę inaczej, niż na przykład dobre 5-6lat temu. Życie z miastenią również sprawiło, że miałam inny pogląd na wszystko, przede wszystkim nauczyłam się doceniać. Nigdy nie szłam za tłumem, bo wiedziałam, że tam nie pasuję. Było mi przykro, kiedy ludziom zależało się wtopić w to szare tło, a miało gdzieś, że dla innych, dla mniejszości było kimś wartościowym. 
Nie chcę się więcej rozdrabniać. Jest tego dużo więcej, ale ciężko mi znaleźć na to odpowiednie słowa i nie chcę zbytnio pisać monologu o tym wszystkim. Chętnie bym poruszyła pewnie kwestie, ale to przy innych okolicznościach. 
Od dwóch dni walczę z przeziębieniem, mam nadzieję, że nie dosięgnie mnie moja "zmiana głosu", leki chyba działają jak mają. Nie chcę chorować, bo wtedy jestem jeszcze mniej sprawna niż zawsze. Objawy są nasilone, nie dziwi mnie to, że szybciej się męczę i że teraz w sumie najchętniej bym położyła się spać. Gdyby nie obecne problemy ze wzrokiem, to bym pod kocem i piciem pod ręką uciekła do książek.  W dalszym ciągu cieszę się, że nie siada mi na mowę. Chociaż tyle dobrego. 


(zawsze jak tego słucham, łapie mnie sentyment)

poniedziałek, 23 lipca 2018

194.

Po Tobie pozostały mi tylko wspomnienia.

***

Myślałam, że po urlopie zażegnam problemy zdrowotne. No niestety, tak się nie stało. Mój obecny stan zdrowia się praktycznie nie zmienił. Jak siedzę za długo przed ekranem laptopa, albo jestem przez dłuższy czas zajęta nie widzę zbyt dobrze. Lewe oko widzi niewyraźnie, czasami rozmazuje mi tekst i czuję jak przez to prawe oko się bardziej męczy, które czasami też mi rozmazuje obraz. Wystarczy, że zasłonię któreś oko i wiem, które traci siły. W dodatku prawa powieka znowu opada. Czuję to dosłownie jak prawe oko się męczy, mam takie dziwne uczucie ciężkości i jakby coś mi przysłaniało wzrok, są momenty, kiedy nie mogę bardziej otworzyć oka. Strasznie nie lubię jak mi na oczy siada. Przez to świat przede mną słabo widzę. Lepiej widzę jak patrzę na rzeczy po mojej prawej stronie. W dodatku coś mi wylazło po wewnętrznej stronie opadającej powieki i jest spuchnięta. Odczuwam też w dalszym ciągu brak sił w rękach i jeśli nie muszę czegoś nosić to tego nie robię, bo to się źle skończy. Wielokrotnie już jak lewa ręka głównie coś trzyma, to prawą muszę ją podtrzymać, bo czuję jak zaczyna mi coś z tych rąk lecieć. Nawet głupia torba z żarciem na wynos sprawia problem. Ja nie wiem co to będzie w pracy. Na szczęście na mowę mi nie siada, pomimo tego, że nieźle sobie nadwyrężyłam chyba wszystkie mięśnie w tejże okolicy. Odpoczywałam jak mogłam, wręcz czasami nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Ale jednak emocje robią swoje i obawiam się, że to one mają wpływ na teraźniejszy stan. Nie chcę wchodzić na większą dawkę, mestinon i tak staram się brać często, ale to nadal za mało. Albo za mało nic nie robiłam. Albo za mało pozytywów. Nie potrafię się wyprać z emocji tak jakbym chciała. 
I cóż, chyba postanowione. Chyba już wiem co dalej odnośnie z tym co będzie za jakiś czas, w końcu za chwilę sierpień. W Starogardzie mogłam sobie odpowiedzieć czego mi brakuje. I choć ciężko będzie mi opuścić obecnie miasto, to jednak raczej tu nie zostanę. Nie czuję tego, po co tu przyjechałam. Choć mam tu przyjaciół, to wiem, że zamiast do rodziny to do nich będę chciała przyjeżdżać. Najwyżej kiedyś tu wrócę. 
Na urlopie też nie bawiłam się zbytnio dobrze z powodu pewnych wydarzeń. Ale muszę iść naprzód. Usłyszałam, że rodzinne grono mnie podziwia i to mnie bardzo buduje, dzięki temu mam siłę, by dalej kroczyć swoją ścieżką. Sama jestem z siebie zadowolona, że nie pozwalam, by choroba mnie ograniczała, a czerpię ile mogę, choć to wiele nie jest. A często mam tyle chęci i sił by coś zrobić, ale nie mogę. Czuję się uwięziona w swoim ciele, ograniczona i jak tylko czuję, że mogę sobie pozwolić na coś więcej, to się nawet nie zastanawiam. To miłe, kiedy usłyszy się od bliskich, że ci kibicują i to jest bardzo budujące.  Zwłaszcza, kiedy są chwile słabości, taki pozytywny kopniak naprawdę dodał mi sił do działania. 
Byłam również na zlocie fanów Linkin Park. Wspominałam, kiedyś jak ich twórczość miała wielki wpływ na mnie, moje życie i nadal ma. Spotkanie tylu osób, które również myślą podobnie było dla mnie wielką pozytywną bombą. Nie czułam się tam obco, choć przybyłam tam sama. Wszystkich coś łączyło. I tylko, kiedy moja choroba dała mi znać, że muszę odpocząć, bo czułam się bardzo zmęczona, odeszłam na chwilę by się napić, chwilkę postać i dalej poszłam w tłum by drzeć ryja wspólnie z innymi w podskokach. Dawno nic nie sprawiło mi takiej frajdy jak wspólnie śpiewanie moich ulubionych utworów z innymi ludźmi.
Linkin Park towarzyszy mi już dobre 11 lat. To dzięki nim jestem kim jestem teraz, dzięki nim często zbieram siły, kiedy mi już ich braknie. Choć za każdym razem jest mi przykro, kiedy pomyślę o tym, że nie ma Chestera już z nami, to pozostawił po sobie taki ślad, że on zawsze pozostanie wśród nas. 20 lipca było równie ważną datą dla mnie jak inne. Był to mój autorytet, osoba, za którą podążałam, podziwiałam, była to dla mnie jedna z ważniejszych osób. I nikt nie wskoczy na to miejsce. Żałuję tylko, że nie było mi dane pojechać na ich koncert. Chester, dziękuję za wszystko.
 Mogłabym jeszcze więcej o tym napisać, ale nie chcę za długo siedzieć i pisać ze względu na oczy. W rodzinnym mieście planuję pojawić się za niecały już miesiąc, także wtedy myślę, że nadrobię czas z innymi. A jeśli nie, to jeszcze trochę i nie będzie trzeba umawiać się na mój przyjazd za specjalnie. Tak myślę.


 (słowa <3)

(mój pierwszy utwór LP, który poznałam)

niedziela, 15 lipca 2018

193.

Podobno i ta mgła ma kiedyś opaść.

***

Dopiero, kiedy coś stracimy, doceniamy. Tak to nie zauważamy swoich błędów, jesteśmy przekonani, że wszystko zmierza dobrze, przyzwyczajamy się do takiego stanu rzeczy, a potem nie dociera do nas co tak właściwie się stało i w jakim czasie. Ile razy już była taka sytuacja? Zbyt często. Czasami nawet nie zauważymy, kiedy zaczyna się robić źle. Dzisiaj chyba będzie wiele i długo. 
Chciałam wspomnieć, byśmy doceniali ludzkie życie, nie ignorowali, bo tragedia gotowa. Nie wiemy, kiedy jakiś bliższy bądź dalszy znajomy odejdzie z tego świata, a tym bardziej ktoś bliski, z rodziny. Szanujmy się, dbajmy, reagujmy, życie jest kruche i łatwo je stracić. Nigdy nie wiemy, kiedy nasze zachowanie może wpłynąć na innych, nawet nieświadomie. Jak jesteśmy grupą, to chyba działamy wspólnie i nikogo się nie wyklucza, prawda? Uczucie obojętności jest gorsze od jawnego okazywania, że kogoś się nie lubi, to moje osobiste zdanie. Możesz być w jakiejś grupie ludzi, uczestniczyć w życiu tej grupy, ale jesteś jak cień, nikt z Tobą nie zamieni słowa, nie zainteresuje się, jesteś jak powietrze, wiecznie na uboczu. Przykre, prawda? Nie powinno było to tak wyglądać, ja zawsze na to reaguję, by ktoś czuł, że w czymś uczestniczy, bo wiem jak jest ciężko to znosić. W dodatku dochodzą inne problemy, uczucie, że można się usunąć, bo przecież i tak nikt nie zauważy. Czy to już nie rodzi wątpliwości, że coś jest nie tak? 
Czułam się od środy bardzo podobnie. Może nie miałam aż tak takich myśli, by skończyć z tym wszystkim raz na zawsze, ale jednak podobnie. Było naprawdę źle i dopiero może odczuję spokój. A tak właściwie po wtorku. Szanujmy naprawdę życie. Nie wiemy, kogo kiedyś stracimy przez głupotę innych czy przez chorobę. Niektórzy mogą nie mieć psychiki by wytrzymać wewnętrzny ból, cierpienie oraz samotność. Za monitorem też jest człowiek, tak jak i w grupie nie liczmy kogoś tylko jako liczby. To tak odnośnie ludzi, którzy odchodzą, głównie przez samobójstwa, bo ostatnio wiele o tym słyszę i za każdym razem moje serce się kruszy, że kolejna osoba nie podołała. Czasami słowa bolą bardziej, albo właśnie ich brak oraz jak możemy, to spędzajmy każdą chwilę z bliskimi. Miał poczekać do dzisiaj, jakbym tylko z wyjazdu wróciła, bym odwiedziła, pogadała, jakby był wstanie. :(
Ja mam nadzieję tylko, że w końcu odpoczniesz od bólu i mdłości i od tego co Cię niszczyło od środka, pamiętaj, że Cię kocham i nigdy nie zapomnę. [*]
Cóż. Jak ktoś mnie zna choć trochę lepiej, to wie, że nie jestem tą "wiecznie na uboczu nic nie mówiącą" osobą. Co prawda, bywam częściej cicho w większym gronie, ale bez przesady no. Jestem introwertykiem, to prawda, ale nie takim gdzie tylko jestem wiecznym obserwatorem w dodatku z daleka. I mi przykro, że przez tyle lat nie odczuwam bym należała do grupy, by się zainteresowali jaka jestem i by mnie poznać. Pozwolić mi w końcu usunąć ten mur i pozwolić i mi być głośną. Mam dość tego. Próbowałam się wychylać, ale kończyło się tym, że się chowałam, bo nie odczułam, by ktoś tego chciał. Jestem, to jestem, jak mnie nie ma, to spoko. Żadnego zainteresowania w jakimkolwiek kierunku, wykluczona. Naprawdę strasznie mi przykro. A, że emocje niestety wpływają na mnie ogromnie to i na zdrowiu ja upadłam. To nie jest normalne, kiedy nie mogę się normalnie przebrać, dyszę przy tym jak po jakimś wysiłku i zajmuje mi zanim się ułożę do snu. Odczułam nie tyle co znowu w rękach, nie miałam siły by cokolwiek zrobić z palcami oraz pierwszy raz odczułam brak sił by dźwignąć nogę bardziej siebie. Byłam tym tak zszokowana, że wiele razy przesuwałam nogę bliżej siebie i za każdym razem to samo. Na oczy też mi siada od dłuższego czasu, częściej teraz oglądam świat patrząc w dół, bo widzę niewyraźnie, powieka mi opada i jak to się połączy, to koniec. Nie siada mi na mowę więc o tyle dobrze. 
Spędziłam czas na grunwaldzkich polach, znowu wygraliśmy. Swoje serce zostawiłam tam już cztery lata temu i uwielbiam tam wracać, ten klimat. <3 Za rok też chcę się tam znaleźć, ale raczej już inaczej zaplanuję wyjazd. Bym bardzo chciała aby udało się zrealizować plany. Teraz jeszcze jestem do soboty w Starogardzie, w piątek mam zlot fanów Linkin Park, na który się wybieram, a potem wracam do mieszkania. Nadal nie wiem czy zostaję w Łodzi czy jednak wracam. A czasu coraz mniej. 
Póki co liczę na to, że spotkam się ze znajomymi, spędzę czas z rodziną, zwłaszcza patrząc na okoliczności, odpocznę w końcu fizycznie, a tym bardziej psychicznie. Jutro mam trochę do ogarnięcia.
Póki jeszcze są to chociaż szczeniaczki umilą mi czas i zregenerują siły, bo moje koty są ode mnie póki co za daleko.
 

poniedziałek, 25 czerwca 2018

192.

Czasami żałuję, że nie ma Cię obok.

***


Mija pięć miesięcy, czy może sześć, sama nie wiem odkąd mam obawę chodzić wcześniej spać. Dzisiaj jest dzień, gdzie będę musiała się położyć wcześniej. Czasami nachodzi mnie myśl przed spaniem co by było, gdybym jednak o tej 23 stwierdziła, że wstanę by tylko nakarmić zwierzaki i ponownie zasnąć. Bym się już nigdy nie obudziła. Oczywiście nic mi nie jest, żyję sobie, przeżyłam nieciekawą  i przykrą akcję, jednak sama świadomość robi swoje. Nigdy nie zapomnę zdziwienia strażaka na wieść, że u mnie w mieszkaniu było pełno dymu a ja sobie stoję w progu, żywa tylko dlatego, bo nie spałam. Tak samo skrzywienie drugiego na smród jaki się u mnie panoszył, dopóki nie wyprałam wszystkiego. Teraz co prawda towarzyszy mi czujnik dymu i raczej sytuacja się nie powtórzy, ale nie potrafię od razu zasnąć. Czasami łapie mnie strach, kiedy widzę zmęczonymi oczami niewyraźnie meble, cień pada jakoś inaczej niż zawsze, dopóki oczy nie przyzwyczają się do ciemności, nie mam tej pewności, że wszystko jest dobrze. Trochę to już jest męczące. Niby było, minęło, nic mi nie jest, kiedyś i tak na coś umrę, ale nigdy nie otarłam się o śmierć w taki sposób, gdzie bym odeszła nie wiedząc o tym. Tak no, po prostu. Czasami za dnia jak słyszę dziwny dźwięk zza okna łapie mnie obawa, że znowu coś się dzieje. Musiałam to z siebie wyrzucić. Może dzięki temu łatwiej będzie mi dzisiaj zasnąć. 
Też nie wiem dlaczego tak się dzieje, dlaczego wszystko toczy się w tym kierunku, przeciwnym. Dlaczego w taki sposób? Chciałabym to ja usłyszeć, przeżyć. A siedzę i zastanawiam się - dlaczego? Gdyby to był pierwszy raz, ale nie jest, szczerze mam dość już. Może dane jest mi dłużej czekać, ale nie chcę już nic robić w tym kierunku. Ostatnią szansę sobie dałam, nie powiodło się, trudno. Nie mam sił już.  
Tak samo jeśli chodzi o moje zdrowie fizyczne - słabo. Znowu ręce dają o sobie znać, w sobotę prawa ręka zaliczyła zgon, w niedzielę mycie włosów było na zasadzie "szybko, szybko, póki ręce dają radę", nie potrafiłam normalnie zjeść. Ostatnio troszkę czułam, że może mi siadać na mowę, ale oby tak nie było. Nie powiem, nie jest ciekawie i nie wiem, kiedy znów wróci mi całkowita sprawność. Wolę, kiedy moja siła fizyczna nie jest poniżej mojej normy.
Teraz muszę znaleźć trochę czasu by ogarnąć w jakim stanie jest giezło, zaplanować co potrzebuję spakować i jak się zabrać z tym wszystkim do Starogardu. Huh, nie mogę się powoli doczekać.  
Chcę by te lepsze dni nadeszły, wręcz zaczynam och oczekiwać ze zniecierpliwieniem.


 

środa, 20 czerwca 2018

191.

Bo moje łagodne usposobienie i tak Cię przyjmie spowrotem.

***
Miastenio, zdecyduj się w końcu. Ciężko mi stwierdzić czy nadal objawy mi dokuczają, czy się wycofują. Niby już ich nie ma, ale są chwile, kiedy jednak odczuwam słabszą rękę albo tak jakbym miała słabsze mięśnie w okolicach ust. Staram się nie pomijać dawkowania, jestem na zwiększonej dawce i mam nadzieję, że szybko wrócę do 20mg encortonu. Też staram się nie myśleć o objawach tak jakby ich nie było, ale jednocześnie jestem ostrożna. Boję się powtórki, że znowu będę niesamodzielna. Choć wiem, że dla własnego dobra i zdrowia się nie przesilam i nie daję z siebie obecnie wszystkiego, to mam wrażenie, że i tak brzmię źle mówiąc czego nie mogę i czego nie zrobię, bo choroba. Tak jakbym się nią zasłaniała, bo nie chcę mi się wykonywać poleceń. Sęk w tym, że to nie tak, jeśli ja obecny stan uznam za wystarczalny i że problem nie wróci to mogę się nieźle zdziwić, kiedy znowu będę się szamotać z bluzką założoną odwrotnie, bo ręce odmówią współpracy. 
W dalszym ciągu nie wiem co mam zrobić, czy zostaję czy jednak wracam. Ostatnio odwiedziłam miasto rodzinne, wróciłam zregenerowana  po ostatnich porażkach, ale dopadła mnie melancholia. Na szczęście podróż nie dała dała mi odczuć zmęczenia tak jak ostatnimi razy. Też będąc na pomorzu zostałam miło zaskoczona. W sumie po takim upływie czasu... Są chwile, kiedy tęsknie za tą beztroską, miałam więcej czasu na wszystko, uwielbiałam wtedy spędzać czas wśród bliskich. Życie dorosłe, uhh. 
Teraz na pomorzu pojawię się na początku lipca na troszkę dłużej. Nie mogę się doczekać. 
I nadal jest mi ciężko. Chyba w końcu zaprzestanę się wychylać i szukać. Robię to od tylu lat i nadal bez skutku. Czasami mam wrażenie, że to nie jest dla mnie, może nigdy nie było mi dane poznać jak to jest. Czasami nie chcę mi się wierzyć w obrót spraw, ale na nic mi odpowiedzi na nieme pytania. Po prostu się stało. Czuję straszną niemoc, bezsilność, której tak nienawidzę. Chciałabym choć raz choć przez chwilę móc pogadać, przestać się katować. Ale tylko to mi pozostaje. Cóż.
A tak to serio odczuwam trochę brak czasu dla siebie, bo zbieram się do rysowania i pisania powieści od jakiegoś czasu, ale do tej pory nie ruszyłam nic. W głowie rodzą mi się w końcu pomysły na wydarzenia, opisy, dialogi postaci, chcę to przenieść na worda, postacie na papier, ale po pracy mi się nie chcę nawet zabierać do tego, odpalam jedynie jakąś gierce i tyle. Spędzam czas obecnie albo w poe, albo na starej strzelance, do której mam ogromny sentyment.  



poniedziałek, 4 czerwca 2018

190. Z moich snów uciekasz nad ranem

Złap mnie za rękę, chodźmy tam, gdzie nasze dusze będą mogły odpocząć.

***

Pierwsze co czuję to chłód. Trzęsę się, nie potrafię powstrzymać tych ciarek, które przeszywają całe moje ciało. Dopiero potem do mnie dociera gdzie jestem i uświadamiam sobie, że przecież kiedyś już tu byłam. To się znowu dzieje. Kiedy ten krąg w końcu się przerwie? Idę, niepewnie przed siebie nie widząc nigdzie żywej duszy. Dookoła tylko ziemia skuta lodem. Nawet jeśli będę się starała dogonić Ciebie, wiem, że przecież nawet się nie odwrócisz. Mogę wykrzykiwać Twe imię, a i tak mnie nie usłyszysz. Nie chcesz. I tu znowu towarzyszy mi to uczucie. Bezsilność. Więc kroczę bosymi, poranionymi stopami po tym niepewnym lodzie starając się zabić nadzieję, że kiedyś ujrzę Twoją twarz i będę kroczyć obok.  


Chyba mogę powiedzieć, że jest lepiej od strony zdrowia. Miałam więcej wolnego, ręce już nie są tak słabe, chyba wracają mi siły. Dzisiaj odczułam delikatnie, że nie do końca wróciło wszystko do normy, ale ważne, że przechodzi. Muszę jednak i tak uważać i się nie przeciążać. Nie lubię tego strasznie, uczucia ograniczenia. Jednak nadal nie rozwiązuje to sprawy odnośnie tego czy zostaję tutaj. Mam strasznie mieszane uczucia i bałagan w głowie. Nie mam żadnego głównego powodu, który by mnie tu zatrzymał. Miałam fajne plany, oczami wyobraźni widziałam jak je realizuję, ale no, nie powiodło się. Orientacyjnie rozglądam się już za jakimś mieszkaniem na terenie trójmiasta, ale głównie widnieją ogłoszenia na wynajem wakacyjny. Meh. Choć tyle dobrze, że jeszcze przez ten rok nie muszę się martwić o to czy sobie finansowo poradzę. Jednak chyba posłucham się głosu rozsądku i wznowię naukę, pewien rozdział powoli muszę zamknąć. Odczułam, że mój art blok odnośnie pisania powieści mija, znowu pojawiają mi się pomysły, tak samo jak i w rysowaniu. Mam też troszkę w końcu pomysłu na siebie, także jeśli się uda, to jeszcze w tym roku to zrealizuję. A tak to wegetuję, staram się nie upadać, staram się trzymać, choć to boli i strasznie męczy. Czuję jak pewna część mnie umarła i za każdym razem jak opowiadam o tym, sama słyszę już jak bardzo jestem tym zmęczona. Cóż, muszę jednak ruszyć na przód. Jakoś.


(utworek ostatnio towarzyszy mi codziennie)