poniedziałek, 29 czerwca 2015

49. nuta

Padam na twarz. Nie jest wcale jeszcze aż tak późno, a mi się marzy mięciutkie łóżko. Dopiero jem kolację, choć właściwie u Tuty sobie zrobiłam płatki. :3 Mam tylko nadzieję, że rano znowu nie dopadną mnie moje bóle brzucha. Naprawdę, nikt nie chce tego odczuć i nie wiedzieć nawet, kiedy zgina się w pół i nie jest się wstanie wypowiedzieć chociaż jednego słowa, nie mówiąc o oddychaniu. A od rana do południa miałam takie trzy ataki. Do gastrologa nie pójdę, bo wiem co to jest i co usłyszę.
Dzisiejszy dzień mogę uznać, za pełen miłych doznań i wrażeń. Ale chyba przez to zmęczenie jestem w stanie, gdzie wypłynęły już "te" myśli. Nic nie jest po mojej myśli. Mam przerażająco nie tyle co zmęczone oczy, ale smutne. Kiedy to, co miało dla mnie znaczącą wartość... zniknęło? Czuję się z tym źle. I boję się chociażby po to wyciągnąć rękę tylko dlatego, że to wzbudza we mnie obawy, że stracę to zupełnie. Wszyscy, którzy usłyszeli to, kiedy weźmie mnie na gadaninę o tym, wspierają, pomagają, mówią, że będzie dobrze, ale że muszę być pewniejsza siebie. No właśnie. Gdzie ty do cholery jesteś, kiedy Cię potrzebuję? Przez to wszystko mam ochotę się poddać, ale nie do takich osób należę. Nawet niczego nie ruszyłam, aby wiedzieć i wierzyć swoim obawom, że nie dam rady. Tylko raz od tak od siebie pomyślałam "a co mi tam" i cokolwiek zrobiłam. I byłam szczęśliwa i z siebie dumna dłuugi czas, póki znowu się coś nie schrzaniło. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że przy takich momentach jak ten, przede mną tworzą się obrazy, gdzie widzę odwrotność tego, co jest teraz. I nie tyle, co się od tego uzależniłam i tego pragnę, ale to kocham. Coś co w tym momencie jest mało realne, przynajmniej ja tak myślę. Ale to co tworzy moja wyobraźnia mnie podnosi i wierzę, że kiedyś tak będzie. Po prostu. 
Mam straszną ochotę sięgnąć po telefon, zadzwonić pod jakikolwiek numer i poprosić o spędzenie ze mną chwili, póki nie wyrzucę z siebie tego wszystkiego, ale kto o takiej godzinie byłby dyspozycyjny? Przecież jutro inni mają normalny dzień w tygodniu, nie mają wolnego. Ja zniosę tą wewnętrzną walkę, która toczy się we mnie odkąd wróciłam do domu. Ale nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Jestem zła na siebie, że na takie coś sobie pozwalam, że to w ogóle się dzieje. Ale jestem za słaba na to, aby mieć nad tym kontrolę. 
No nic, jak wstanę czekają mnie porządki, hałas i oburzenie, że jestem nieprzytomna, bo powinnam była wcześniej wstać.

sobota, 27 czerwca 2015

48. Po milczeniu

Właściwie powinnam była kłaść się już spać, ale chcę jeszcze trochę pooddychać tym chłodnym, orzeźwiającym powietrzem. Najchętniej bym poszła na nocną przechadzkę. 
Powoli zbliżają się wyniki matur. Jestem ciekawa jak mi poszło, a najbardziej jak z matmy. Potem cała reszta i jeszcze więcej oczekiwania. Coraz więcej terminów pozajmowane, mam wielki zamęt w głowie i chciałabym choć raz wiedzieć gdzie to wszystko zmierza. Albo ja nie nadążam albo to mnie za szybko poniosło. Czy nadal coś zrobiłam? Nie. I chyba już będę to tak przekładać, aż w końcu zauważę dobrą na to okazję. O ile nie przegapię. Tak to raczej nic się nie zmieniło, prócz tego, że odczuwam skutki nie brania jednej tabletki. Auć. 
Też niedługo zamawiam piankę na tworzenie elementów do uzbrojenia i zastanawiam się jak przy moich "zdolnościach plastycznych" uda mi się coś ładnie równo wyciąć, zrobić zdobienia itp. Jak narazie muszę pobawić się w szkice, zrobić wzory, a potem zobaczymy. Póki sama się za to konkretnie nie wzięłam, mogę patrzeć po zdjęciach jak się za co zabrać. :v będzie to na pewno niezła zabawa z tym. Przeraża mnie też to, że choć w dużo rzeczy bawić się nie będę, to i tak dużo elementów potrzebuję. Do Pyrkonu się wyrobię. A może na coś wcześniejszego. A motywacji, aby nie skończyło się tylko na planowaniu mam mnóstwo. Teraz też jak wstanę ogarnę sobie nieco inaczej na biurku, pozapisuję strony zeszytów, aby nic mi z głowy nie wyleciało i ruszę kolejne podpunkty moich planów. Coś co chciałam robić w maju, uda się może dopiero w lipcu pod koniec, albo początek sierpnia. Zobaczymy. 
Ostatnio też jestem ciągle czymś zajęta. Stąd długo tutaj nic tutaj nie pisałam. I przede wszystkim nie mogłam pozbierać myśli do tej pory. Ostatnio wiele rzeczy mnie martwi i boję się, że mogę pokierować to wszystko nie w tą stronę co bym chciała. Co chwila przyłapuję się na jakichś głupich błędach, od których głowa staje się ciężka. Muszę ze wszystkim jeszcze przespać i to nie jedną noc. To co ma być, to będzie.;)
  Też ostatnio wzięło mnie na parę zmian w moim pokoju, chcę w końcu ćwiczyć fireshow (póki mam jeszcze więcej wolnego czasu), a nawet ostatnio, a właściwie wczoraj sobie o tym przypomniałam - chciałabym nauczyć się grać na skrzypcach. Mam możliwości kupna instrumentu, ale jeszcze to sobie przemyślę. Może zamiast za wszystko naraz, wezmę się za coś jednego, potem za drugie? Też wracając myślą, do mojej postaci jaką tworzę, przed spaniem jakoś nakreśliła mi się myśl stworzenia jej historii w postaci powieści fantasy, a najlepsze jest to, że nawet mam na to pomysł. Huhuhu, ile będę miała zabawy. :D 
Może wtedy zapomnę o całej reszcie, która sprawia, że się martwię, niepokoję i nie wiem co mam nie tyle co ze sobą zrobić, ale z tym całym bałaganem. Ale jak to ja, nawet będąc bardzo skupioną nad czymś, nie umiem tego z siebie wyrzucić. .-. 
Zmartwienia odłóżmy na bok i uciszmy te rozdzierające krzyki naszych serc. 




Także w niedzielę Płaczewo i pokaz, za tydzień również. Zaczęło się odliczanie dni do Grunwaldu, zaczęło się odliczanie dni do Woodstocku. Zaczęło się również odliczanie dni do odbioru małego brzdąca, który jest przeuroczy i miauczący. Mama będzie się baardzo gniewać. :3 


Uwierz w siebie i swoje możliwości.

wtorek, 16 czerwca 2015

47.

  Miałam dzisiaj typowy 13-stego od samego rana, ale nawet nie było źle, bo się dobrze bawiłam. Szkoda, że nie wyszły w większości plany, ale no bywa.
Jutro egzaminy i oby poszło mi dobrze. 



  



Dzisiaj wiele słów nie trzeba, jest po prostu nastrojowo. 



Niedługo Noc Kupały.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

46. Biale jeze

  Czy ja wiem czy jest dobrze... no na pewno jest lepiej. Po raz kolejny zauważam wiele rzeczy i nie czuję się z tym dobrze, rzekłabym że nawet obco. Nie czuję się przez to zbytnio komfortowo, ale jest znośnie. Może to moje tylko takie kolejne wrażenie, które i tak przeminie. 
  Chciałabym bardzo zacząć dorównywać Oli czy Celinie umiejętności rysowniczych, ale za nic nie czuję się, kiedy moje biurko jest takie... puste. Wolę, kiedy mam na nim wiele i niekoniecznie ułożone. Wszystko znaleźć wtedy mogę. Jak mam pochowane, to zastanawiam się gdzie co położyłam. Do tej pory nie znalazłam jednej rzeczy. Ale taki "bałagan" również mam w środku. Wszystko się ze sobą sprzecza. A co to ma do rysowania? A to, że zawsze zajmę się czym innym, jak mi coś nie wychodzi, nie rysuję dalej, a brak miejsca powoduje braku możliwości ćwiczenia tego. Ale mogę się jednym pochwalić - zrobiłam szkic na swój przyszły cosplay i nie mogę się doczekać jak zacznę to wszystko tworzyć! Już mniej więcej wiem za co się zabrać, co mam kupić, także czekam z niecierpliwością na przypływ gotówki. :)
  Dzisiaj miałam egzamin i nie ukrywam - poszło mi bardzo dobrze. Zobaczymy co będzie w środę, ale jeszcze mnie czeka jutro, gdzie rano jadę do szkoły, a potem sama zajmę rolę korepetytora. Myślałam, że wyjdzie tak jak nie chciałam, ale na szczęście się nie rozczarowałam. :3 Potem będę miała jeszcze więcej wolnego czasu tak samo jak go nie będę miała. Przeraża mnie to do tej pory jak szybko mija mi dzień. A także to co mam w swojej podświadomości. Dzisiejszy sen miałam na przykład o białych jeżach, z czego tego co miałam na rękach był bez kolców a milusi był jak mój królik. Był jakiś stadion, pokaz, nagrywanie odcinka do "gry o tron", a także poszczególne osoby. I tak siedzi mi to przez cały dzień. Oczywiście sen to tylko sen, jednak lubię sobie tak się zastanawiać nad tym co się w nim działo i czy na pewno ze mną wszystko w porządku. Też zastanawia mnie jedno - czy jeśli ktoś komuś się przyśni i zapamiętamy jakąś relację z tego snu, jakieś wydarzenie, to czy inaczej patrzymy na tą osobę w realu? :v Hmm hmmm hmmm....
  Chciałabym przede wszystkim uporządkować swoje uczucia. Mam wrażenie, że coś schrzaniłam, choć nie wiem czym, jak i kiedy. Wszystko idzie naprawić, tylko ludzie muszą tego chcieć. Takie jest moje zdanie. 
Mam właściwie taki bałagan w sobie teraz, że nawet nie wiem od czego zacząć. Może poczekam aż to wszystko się wyplącze i potem zacznę. Nie chcę mi się pisać po raz setny tego, czego oczekuję, co bym chciała ruszyć (tak, do tej pory nie zrobiłam właściwie nic). Ale najważniejsze - czuję, że idzie powolutku do przodu i że jest dobrze. ;)

niedziela, 14 czerwca 2015

45. Otwarta droga...?

  Dni uciekają coraz to szybciej. Coraz więcej planów rośnie z każdym odchodzącym dniem podczas zasypiania. Ale jak z ich realizacją... nie wiem na co ja sama czekam. Nie chciałabym aby przez moje zwlekanie stało się to wszystko nieosiągalne. Chyba się zgubiłam.
  Też dobrze wiem jak wygląda ukrywanie emocji pomimo tego, że na twarzy gości uśmiech. Mając w tym doświadczenie wiem, że to ani trochę miłe uczucie, bo tak po prawdzie nie chcemy udawać, że jest dobrze i okej. A niedawno byłam właśnie świadkiem tego. Miałam taką ochotę podejść, znaleźć odpowiednie słowa pocieszenia i wesprzeć! Ale bałam się, że mogę zdenerwować tą osobę, bo może nie chciałaby tego, aby to było zauważone. Albo mogłam pogorszyć wszystko, nie wiedziałam jak ta osoba by zareagowała na to, zwłaszcza że nie znam sytuacji. Jeszcze wiem, że nadarzy się dobra okazja. Na wszystko. W innym wypadku bez wahania staram się nieść pocieszenie i pomoc. Ale najpierw bym chciała rozwiązać zagadkę - jak to się dzieje, że właściwie dużo za dnia nie robię, a dzień się szybko kończy? 
  Ostatnio no, poświęcam czas na nauczaniu koleżanki projektów do egzaminu zawodowego. Czuję się na jakiś sposób szczęśliwa, że mogę pomóc i nauczyć kogoś czegoś, co umiem. Przypomina mi to o jednej sytuacji, hm... mniejsza. Noo i dzisiaj skosiłam w końcu ogród. Opłacało się za uśmiech babci i dziadka i "nagrodę". :D Właściwie nie powinnam, bo wtedy jestem zmęczona, ale serio, lubię kosić trawę. I nie jestem aż tak zmęczona, abym miała problemy. Moje objawy gdzieś się na szczęście oddaliły, ale pewnie jak zwykle do czasu. Teraz nadszedł okres upałów, wielkiego słońca... zimo, zaczynam tęsknić! Naprawdę wolę już mrozy. Boli mnie też, że już o 3 niebo nie jest już takie czarne. .-. Nie przepadam za tym całym upałem i słońcem, które wali po oczach. Ale chyba każdy miastenik ciężko znosi ten okres.  Jedyne co to cieszy mnie to, że nad jezioro wtedy można pojechać, albo morze choć wolę to pierwsze. Chociaż już to nie ta sama frajda co jeszcze parę lat temu. 
  Też chcę przestać pozwalać wypływać moim negatywnym emocjom tutaj, czy gdziekolwiek. Muszę się wziąć w końcu w garść i zacząć myśleć pozytywniej. Samo takie myślenie dużo daje. Ale przede wszystkim zamiast siedzieć w moim pokoju i tak zastanawiać się i wszystko odkładać, powinnam była ruszyć w końcu z czymś. A trochę tego jest. Też dotarło do mnie, że w większości spraw... się myliłam. To ja sama sobie zamykam drzwi i zwalam winę na co innego. Muszę być ze sobą szczera, że to nie inni mi robią pod górkę, tylko ja sobie sama. A dowód tego miałam tydzień temu. I chyba jakoś to mnie podbudowało. 
Chciałabym też w końcu zorganizować to, co planowałam już w kwietniu, ale albo to ja czasu nie mam, albo wiem, że inni na to nie mają i nie ma narazie sensu zawracać tym głowę. Ale cały czas obserwuję i oczekuję lepszego momentu. :)
Bycie obserwatorem chyba zostanie mi już do końca, zwłaszcza że nie tyle co to lubię, ale moim oczom i spostrzeżeniom często nic nie umyka. 
Świat snów na mnie czeka, znając życie pewnie tych najdziwniejszych.

niedziela, 7 czerwca 2015

44. bezradnosc, niezrozumienie....walka trwa

  I oto już po XXleciu. Jestem zadowolona, było sympatycznie i ogólnie dobrze się bawiłam. Moje przeczucia również się sprawdziły jeśli chodzi o imprezę i raczej nie jestem z tego powodu zadowolona. Nie spodziewałam się też tego, że będę miała opuchnięte oczy od płaczu i że do końca dnia będę miała czerwone oko. Miałam nawet wytrzesz jednego oka. Super. Ale nie zepsuło mi to zabawy, jak już pisałam, słońce po prostu mnie nie lubi. Również jestem kiepska w tworzeniu okazji i nawet nie widziałam tego jednego uśmiechu. Również walczę sama ze sobą w ciągu dalszym - z tym co chcę zrobić, a nie mogę, bo: choroba, moje tchórzostwo, większa niechęć niż chęć. Wczoraj właśnie najmocniej to odczułam. Nie chciałam siadać tam, gdzie więcej ludzi, bo nie czułam się wśród obcych, którzy mają coś zdecydowanie więcej do opowiedzenia niż ja. Oczywiście przy stole uśmiałam się słysząc o "jagodziankach" i innych historiach. Jednak sama nie mam co tak opowiadać. A kiedy chcę powiedzieć coś na jakiś temat, nawet nie orientuję się, kiedy temat się zmienił. Nie umiem tego wyczuć w nieznanym mi gronie. Ale za to widok palącego się ogniska, rozmowa między mniejszą grupką, którą uwielbiam, czasami cisza, przechadzka w jeszcze mniejszym gronie, popijanie piwa i wyciszenie myśli wprawiło mnie w błogi stan. Potem, kiedy uświadomiłam sobie, że noc się kończy i że przegrałam ze sobą, sprawiło że w moich oczach pojawiła się melancholia. Znów czuję się w środku słabsza. W totalnej ciszy, w nocy, kiedy na pieńku siedziałam i tak zwierzałam się siostrze czułam właśnie najbardziej czego pragnę, co tak bardzo chciałam, a skończyło się na niczym. Zresztą jak zwykle. Ale to ja jestem temu winna. Także tego no... 
  Także natrafiłam na artykuł, że miastenicy są myleni z ćpunami, pijanymi ludźmi, leniami... (link). A dlaczego? Bo nasze objawy są w pierwszym momencie mylone z tym. Nie powiem, ale te wszystkie stereotypy, patrzenie na wygląd człowieka, niezrozumienie... daje mi to wszystko w kość. Nie zawsze, ale kiedy już weźmie mnie na spojrzenie na ludzi, na świat, jaki przez nas został stworzony. Zwłaszcza niezrozumienie mnie tak boli, albo jak ktoś już wie, że choruję nagle jestem jakaś gorsza, już tak niechętnie się rozmawia... bo kto chce na sobie odczuć takie problemy? A kto tym bardziej chce przy takiej osobie zostać i wspierać? Może nawet moje uczucia nie mają właściwie sensu, bo przecież tym samym zrzucę na kogoś barki moje zdrowie i co jest z tym związane. Brzmi to smutno. Może powinnam była zostać przy tym, o czym myślałam rok temu, czyli samotność z wyboru. Ale od kiedy zaczęłam spostrzegać kogoś, chcę od tego jak najdalej. A jeśli już będę brnąć w tym kierunku, będę za każdym razem bała się, że nie zostanę zaakceptowana, tym, że zaskoczę i niekoniecznie pozytywnie, a wręcz przeciwnie. Lubię sobie wyobrażać siebie, że jeśli mam z czymś problem, otrzymuję pomoc i to z uśmiechem, tym uśmiechem, który bardzo chciałam zobaczyć. Że mogę prosić o drobnostki, czy większe sprawy, jeśli tego potrzebuję, no bo miastenia czasami mnie tak kocha, że nawet jeśli się uprę i coś zrobię, to drugiej rzeczy już nie ogarnę. Przykład z dzisiaj - po sprzątaniu i szorowaniu blachy (o zgrozo, nigdy więcej tak tłustych blach po pieczonym drobiu!), nie dałabym rady zrobić coś podobnego. Tak samo właśnie przekładam koszenie trawy w ogrodzie. Nie wiem, kiedy się tym zajmę. Jednak nie lubię tak siedzieć i nic nie robić. Coś do umycia? Ok, nie ma sprawy. Do sprzątnięcia? Zaraz będzie posprzątane. Pomóc w czymś? Oczywiście! Otworzyć coś zakręconego, nieść coś ciężkiego, zrobić coś co wymaga wysiłku, który jest już odczuwalny? Noo to już jeśli o to chodzi to w tych wypadkach faktycznie już odpada i mówię, że nawet palcem nie kiwnę. Zależy jeszcze właściwie co trzeba zrobić, bo może coś dałabym radę ogarnąć. Ale to tak na marginesie, wracając do tematu, mam wrażenie że te wyobrażenia stają się bardziej mgliste i również smutne. Może jestem w błędzie, może gdybym jednak to ja się postarała i przebiła ten mur, spotkało by mnie to, czego tak pragnę? Wtedy czytając te posty i wracając do tych myśli, bym śmiała się i zajadała popcorn mając z siebie niezły ubaw. Ale do tego w tym momencie jest mi daleko. 
Na szczęście nawet wypłynięcie takich myśli nie wywołuje u mnie codziennego przygnębienia, czy pogarszaniu się objawów i jestem szczęśliwa, ale jeśli chodzi o to drugie to do czasu. Nawet taki humor jest cichym zabójcą mojego zdrowia. 


Czy to wszystko jest realne?
Znów czuję potrzebę wtulenia się do kogoś.



Nie zamierzam tłumaczyć się dlaczego tak jest, ani przepraszać Cię za to, że w Tobie widzę więcej niż u innych.

sobota, 6 czerwca 2015

43.

  Powinnam była już spać. Przekręcam się na jeden bok, by za chwilę przekręcić się na drugi, na którym uwielbiam spać. Zamykam oczy i oczekuję snu, ale nie przychodzi. Otwieram oczy i widzę ciemność. Czuję zmęczenie, ale on nadal nie nadchodzi. Co jest grane? Przekręcam się na drugi bok. Skąd w mojej głowie tyle myśli? Skąd te dialogi, które nigdy nie będą miały miejsca, uśmiechy? Próbuję się ich pozbyć, zwłaszcza szczególnie tych nierealnych, ale wszystkie po chwili wracają. A wraz z nimi wszystkie moje wątpliwości i nadzieje. Niektóre sprawiają, że mam bóle brzucha od nerwów, od innych jestem niepewna, a od jeszcze innych znów się przekręcam. Ile to już czasu minęło? Otwieram oczy i unoszę wzrok. Przez okno widać, że noc już nie jest taka czarna. Znów przegryzłam wargę i czuję ten metaliczny posmak. Moje usta chyba nigdy nie doznają spokoju. Próbuję położyć się jak najwygodniej i zakończyć tą cholerną walkę. W końcu po jakimś czasie, kiedy jestem jeszcze bardziej zmęczona, czuję, że sen nadchodzi. W końcu mogę odczuć spokój i nie przejmować się, przestać myśleć o tylu sprawach i o tym co powinnam zrobić. I tak o tych wszystkich postanowieniach zapomnę. 
Nie czuję tego, że będzie świetnie. I tego zaczynam się bać, bo nie wiem czy podołam temu, czy uda mi się zrealizować swoje plany. Chciałabym tak przestać się bać. Przestać oczekiwać. Przestać się zamykać. Zaprzestać tego, co uważam, że powinnam.

środa, 3 czerwca 2015

42. Chec/niechec

  Znów mamy noc, znów robię co innego niż chciałam, znów dostałam zgagi, znów ogarnia mnie wewnętrzna nicość. Znów znów znów znów... a co ja z tym robię? Nic. Bo mi się nie chce, bo nie potrafię nic ruszyć, bo dzień mi za szybko mija... wystarczyłoby niewiele, a jednak coś mnie hamuje. Słyszę ten głos mówiący "daj spokój", "odpuść", "po co masz zawracać głowę?" I tak potem nastaje kolejny dzień, znowu o tym pomyślę i znowu się poddaję. Wieczne wymówki... Kiedy się tego nauczyłam? Gdzie te wszystkie moje poprzednie słowa? Kiedy inni też ruszyli ze swoim życiem, ja czekam. Z jednej strony muszę, ale mogłabym już coś zacząć robić, aby potem było mi łatwiej. Problem w tym wszystkim, że zeszłam z dawki leków, nie pilnuję mestinonu, bo nie odczuwam potrzeby brania (dziennie biorę raz [!] albo dwa razy po dwie tabletki!) i po przebudzeniu dzisiaj najbardziej to odczułam. Jak będzie się powtarzało, wracam do poprzedniej dawki. Generalnie dobrze się czuję, za dnia zapominam o tym, że choruję, właśnie tylko rankiem chwilowo mięsień okrężny ust jest osłabiony. Nic, zobaczymy. 
  Chciałabym aby w końcu w moim życiu się coś wydarzyło. Coś, czego bardzo bym chciała, czego oczekuję nie wiem jak inaczej to powiedzieć. Tak, żebym nie musiała nic robić, a tak niespodziewanie samo by przyszło. Ale jakoś nigdy nic podobnego nie miało miejsca. O wszystko trzeba samemu zadbać, zawalczyć... cokolwiek to jest. Nie wiem po jaką cholerę ja się rzucam na głęboką wodę i staram się o coś najtrudniejszego dla mnie samej. I tak jest odkąd pamiętam. Co tam, że miałam za każdym razem z tym przykre doświadczenie, ja nadal próbuję, choć nie widać. A to dlatego, że najpierw muszę jakoś siebie ruszyć i zwalczyć to, co mnie tak ogranicza. 
  Jestem jednocześnie tym wszystkim zmęczona, jednocześnie chcę działać i ruszać do przodu. Może stąd, że tak to określę wyjebka i obojętność? Niby coś tam jest, sama myśl wywołuje mi uśmiech, ale to tylko tyle. Gdzie ta cała reszta? 
Chciałabym więcej czasu wolnego dla siebie. Dla ogarnięcia tego wszystkiego, aby móc znaleźć w końcu na coś czas co chciałam, w końcu przestać czekać (niedawno pisałam przecież, że boję się czekać, bo mi ucieknie, wychodzi na to, że sama nie wiem czego chcę) i przede wszystkim odetchnąć. Ale nie w tym tygodniu. :v