sobota, 29 lutego 2020

225. To już koniec

I westchnęła ciężko. To koniec rozdziału, koniec pewnej drogi. 


***


Jeśli ktoś tu zagląda, wie, że poprzedni post był dawno temu. I to będzie już ostatni. Kończę przygodę z blogiem. Zostanie jeszcze przez jakiś czas, dopóki go nie zachowam tylko dla siebie.
Jeśli ktoś jest ciekawy mojego zdrowia, to odkąd zmieniłam pracę, przestalam się borykać z problemami miastenicznymi. Czasami się zdarza że coś zlapię, głównie jest to zmęczenie ogólne. Borykam się za to z innymi. Takimi, z którymi już nie potrafię walczyć sama. I mam wrażenie, że każde wołanie o pomoc, mówienie o co chodzi, nic nie daje. Słyszę tylko, że to ja mam prosić, jeśli potrzebuję, mam mówić, ale też mówię, że oczekuję pewnych rzeczy od innych, bym nie musiala prosić. Głównie inicjatywy, bym miala pewność. Bym nie czuła się jak debilka. Czuję się już teraz jakbym nie istniała, jak widmo. Czasami same tylko słowa to za mało, kiedy nie są poparte czynem. Czuję się wtedy jakbym się wręcz narzucała. A ja też zaproszenia nie dostanę. Jak mam mówić, kiedy w gardle mam gule, która nie pozwala mi się odezwać? Jak mam prosić, kiedy czuję się wtedy jakby słowa nic nie dawały? Albo słowa "idź na terapie, sama się przypomnij, no musisz się ogarnąć". Wiecie jak się wtedy czuję? Jakbym nikogo nie obchodziła. Jakby nikt nie chciał pomagać, bo komu się chce? Najbardziej dotyka mnie to, że ja proszę o działanie, o czyny, kiedy już powiem w czym rzecz, co może pomóc i... Nie dzieje się nic. Bo musisz mówić, jak właśnie ciszą ja krzyczę o pomoc, bo mam zszyte usta. Albo pytanie co się stało, o co chodzi? Czasami nie zawsze chcę się z tym dzielić, komu się by chciało słuchać w kółko tego samego? Albo wolę siedzieć cicho, by nie brzmiało jak zarzut, czasami boję się, że wręcz zaatakuję i powiem coś czego będę żałować. Czasami wtedy wolę by ktoś reagował inaczej, tym co już mowilam wielokrotnie. Albo jak ja nie mówię, to też nikt nie odezwie się słowem, bo nie wiedzą czy mogą, bo wprowadzam taką atmosferę. Czuję się tak jakby to była moja wina. A demony siedzą i chcą one ze mną pogadać, kiedy odczują, że siedzę sama.
Czasami chcę uczestniczyć w życiu tak, by nie czuć się wykluczoną, nie wędrować sama przez życie. Niby mam przyjaciół, ale i tak to jestem za nimi. Nigdy obok. Bo kiedy upadam, nie czuję, by osoby obok na to nie pozwalały i mnie podnosiły, bo sama wędruję z tyłu. Oni mają swoje życie i nie chcą mnie wpuszczać do niego. 
Czasami jak patrzę na jakieś czynności, albo na świat, mam wrażenie jakbym te chwile spędzała jako ostatnie. I coraz bardziej czuję, że się temu poddaję. Bo jestem zmęczona tym jak się czuję i jak przebiega moje życie. Na wiele rzeczy nie mam wpływu i jest mi z tego powodu przykro, bo wtedy mialabym jak działać. Jestem naprawdę zmęczona brakiem pewnych rzeczy i tą samotnością, którą tak ciężko zasklepić. Boję się prosić o pomoc, o tą szczególną pomoc, bo boję się odmowy. To jakaś deska ratunku, dzięki której nie utonę. Odmowa by sprawiła, ze już nie mialabym nic do stracenia i chciala ucieczki z tego świata mając nadzieję, że jak jest możliwość przeżycia życia drugi raz, to do niego bym uciekła.
I też źle się czuję jako kobieta. Czuję się nią, chodzi o to, że czuję się niechciana, bo jestem kobietą. Słyszę tylko, że blee kobieta, masz cycki, masz waginę i no, nikt nie chce tego oglądać a co dopiero dotykać. Fuj, cycki obwisłe, ona nosi mini, jaka tapeciara, więcej tego plastiku, zachowujesz się jak kobieta. To ostatnie brzmi powoli jak obelga. Obwisłe cycki mają albo już starsze kobiety, których skóra już nie jest tak elastyczna, albo właścicielki większego biustu. Mini? Co z tego, jeśli dzięki temu czuje się ktoś lepiej, bo odsłania nogi, ok, ja nie oceniam. Fajnie, że inna kobieta się ze sobą dobrze czuje. Mówisz tapeciara, nieważne, że pod makijażem ukrywa niedoskonałości, dba o siebie i chce podkreślić urodę, bo lepiej ocenić kobietę, skomentować i nią pogardzić, bo tak wygląda, bo tak się ubiera, albo bo chce się dobrze zastanowić na co ma ochotę. Komentowane za ciało, komentowane za wygląd, komentowanie za decyzje. Jakoś nie zdarzyło mi się słyszeć tak, by jakiś facet był tak komentowany za cokolwiek. 
Czuję się źle ze swoim cialem, bo jestem posiadaczką kobiecego ciała. Jak jestem pod prysznicem i widzę swoje ciało, płaczę wewnętrznie, czasami zewnętrznie, bo to jest coś, co wprowadza w obrzydzenie innych. Nie czuję się swobodnie, mam ochotę nosić długi rękaw, by żaden skrawek ciała nie pokazywał się światu. Czasami slowa to za mało, bo nie czuję by były szczere. Są głupimi słowami pocieszenia. Nieważne, że to wszystko ciągnie się latami, gdzie powoli wybija liczba dwucyfrowa. Nadrabiam charakterem, podobno. Co z tego, to jednak za mało, inaczej moja sytuacja by tak nie wyglądała. 
Wiecie co jest przykre? Moje ciało reaguje dreszczem, którego nie umiem powstrzymać, jest tak silny, że zdarza mi się podskoczyć, jeśli ktoś dotknie, nawet niechcący mojego ciała w dolnej okolicy pleców, nie mówiąc o niższej partii. Tak rzadko byłam tam dotykana, że moje własne ciało nie jest do tego przyzwyczajone. Ja mam nawet wrażenie, że jak śpię, to są uprawiane seksy obok mnie, a ja, leżę obok i mam ochotę płakać, bo mnie nikt palcem nie chce dotknąć. Przykro mi też, kiedy widzę chociaż kontrast tulkania przez sen. Ręka zawieszona, ok, moment zaśnięcia i przez całą noc albo ludzie śpią już do mnie odwróceni tyłem albo już nawet jak się przebudzą albo nieświadomie przez sen, to zero mowy o tym,by ponownie objąć, nawet od niechcenia. Tylko ja się tak tulkam i nigdy nie bywam objęta, nigdy nie jest to odwzajemnione. Czuję się z sobą obrzydliwe, bo nawet poprzez sen się mnie ludzie brzydzą i nie chcą nawet mi dać namiastki tego ciepła. Za to, kiedy jestem od strony ściany, ona bardziej mnie tulka, a ja widzę ten kontrast i wewnętrznie płaczę, bo ja marzę o takim czułym tulkaniu przez sen i jak zwykle - tylko mogę to widzieć. Dlatego wolę nawet pomimo bólu ciała nie odwracać się wcale. Ale potem boli l, że leżę obok ściany l, sama i cierpię jeszcze bardziej. Nie mówię - lubię na to patrzeć, ale jest mi strasznie przykro, że ja nie mogę tego zaznać, tylko patrzeć u innych. Gdyby moje potrzeby były zaspokajane, bym się rozczulała i mogla czerpać z tego radość, jednak ciężko jest przez łzy, kiedy znów tylko się to widzi i od nikogo nie doświadcza. Jest mi tak przykro, że, kiedy i ja bym chciała namiastki takich rzeczy, tylko widzę i koniec - demon to wyczuwa i trwa moja wewnętrzna walka. I tak ostatnio wyglądają moje dni. Nie wiem czy już na starcie zacznę czy pod koniec dnia zlapie. Myslalam, że wygralam i pokonałam demona, ale jednak nie, jak zwykle przegrałam, bo działam w pojedynkę. Wiecie, nie pamiętam by ktoś mnie objął czule i powiedział, że jestem ważna i mnie kocha, nawet jeśli to tylko miłość platoniczna. Nikt mnie nie obejmuje od tyłu jak siedzę i nie bierze do siebie czy jak stoję i nie daje poczucia tym samym, że nie jestem sama i bezpieczna. Nikt mnie randomowo nie przytuli i nie da buziaka. Nikt nie chce się ze mną całować, nawet jeśli wcześniej nie było to problemem. Ja jestem tylko łaskotana i to jedyna forma zaczepki, czasami przytulona, alentylko wtedy, koedy widać, że jest źle. Doceniam bardzo, to jedt dla mnie też ważne, że w ogóle jest reakcja, ale nacisk jest na tylko. Był tylko taki jeden dzień, w ostatnią środę, gdzie wręcz nie chciałam iść spać, by dzień się nie skończył. Było tego dnia bardzo dużo czego potrzebuję z naciskiem na  bardzo. Tylko to widzę, że dzieje się obok mnie, ja naprawdę się cieszę, ale nie umiem tego okazać, bo ja też chcę takich rzeczy doświadczać. Zasmakowałam zaledwie garstkę parę miesięcy temu i żałuję, że nie mogę się cofnąć do tego, bo wtedy lapalam wręcz garściami. Były czulosci słowne, gdzie bylam i jestem tylko przyjaciółką, były tez i cielesne, ale takie miłe, ciepłe gesty. Nie dużo, a miało to dla mnie znaczenie ogromne, bo dodawały mi sił i były same z siebie, ale właśnie, były. Boję się, że ludzie moje bycie zaczną odbierać personalnie, kiedy ani trochę tak nie jest i cieszę się na wiele zmian. Rzecz w tym, że nie chcę tylko patrzeć na to, a sama uczestniczyć też w tych wszystkich rzeczach, chociaż od czasu do czasu. 
Też niedawno odkrylam kim jestem. Jestem panseksualna. I boli mnie podział na płcie, gdzie ludzie wyraźnie zaznaczają linie. Mam wrażenie, że kobiety idą w odstawkę. Powinnam mieć łatwiej, bo obchodzi mnie człowiek, nie jego genitalia, albo inna kwestia. Obchodzi mnie tylko jego charakter. Cóż. Ja wręcz nie wiem jak to jest darzyć ludzi uczuciem romantycznym. Ja tworzę więzi i kocham, nawet przyjaciół swoją niezrozumianą miłością, która jest bezinteresowna i chcę dla nich jak najlepiej, chcę ich chronić przed złem i mieć możliwość ich kochania i bycia blisko. Taka trochę miłość platoniczna, ale nie do końca, sama jestem na etapie poznawania tego. 
Skoro już i tak otwieram się tutaj raczej ostatni raz, podzielę się jeszcze jedną rzeczą. Piszę powieść. Dzieje się to w czasie teraźniejszym, pod koniec roku. Opisuję co się stało przez to, że nikt nie chciał mi pomóc tak jak ja tego potrzebuję, możliwe, że nawet przestalam prosić, założyłam tylko maskę, by udawać, że jest dobrze, bo bez niej wiecznie coś, bo jestem taka a nie inna. Żegnam się ze światem i ląduje w miejscu, gdzie spotykam postać, która wie ile się nacierpiałam i daje mi drugą szansę, bym mogla żyć ponownie i wpłynąć na to, czego tak bardzo mi brakowało. I żadna część powieści nie jest łatwa. Opisuję jak mnie przyjaciele odnajdują, a raczej pozostałość po mnie, opisuje jak dowiaduje się o tym moja rodzina, a ja na to wszystko patrzę. Opisywanie drugiego świata też będzie boleć, bo będę pisała tak, co bym chciała by wyglądało inaczej. Ale chcę to napisać, chcę skończyć powieść, a potem zobaczymy co dalej. Chciałabym by zostalo tylko napisaną powieścią, która może kiedyś pójdzie w świat i wspomnieniem ciężkich chwil, bo rzeczywistość do tego czasu  się zmieni. Gorzej jak po napisaniu nic się nie zmieni i tego się boję. Chcę dodać note, że ja żyję i mam się dobrze i nie ucieklam do alternatywnego świata. A mialam całkiem niedawno taką chęć. 

Piszę to, bo chcę uświadomić że nie jest dobrze. Nie będzie, póki tak to wygląda. Będzie jak w końcu odetchnę spokojna i szczęśliwa i wrócę ja, ta prawdziwa, która teraz walczy cały czas, nawet jak to czytasz. I przestanę być samotna w końcu pomimo ludzi dookoła. Piszę, bo wiem, że na tym świecie nie jestem sama, która powoli myśli by odejść. Piszę by uświadamiać, by ludzie w końcu zaczęli się interesować i pomagać ludziom, nie tylko tym, których kochają, ale całej reszcie. Bądźmy empatyczni i reagujmy, słuchajmy, działajmy. Ratujmy się wzajemnie. Piszę, bo może ktoś w końcu mnie ocali i przestanę spoglądać codziennie na świat tak, jakbym się z nim żegnała. Albo może jeśli na mnie będzie za późno, kogoś innego istnienie się ocali. 
Może kiedyś wrócę do blogowania. Jednak teraz nie jest na to czas.
Więc jeśli to pożegnanie to przede wszystkim; przepraszam. I miejmy nadzieję, do zobaczenia. 

wtorek, 22 października 2019

224.

Innym razem.

***

Wiem kim jestem.
Źdźbłem trawy targanym przez wiatr. 
Potłuczoną porcelaną czekajacą na klej. 
Raną, którą trzeba opatrzyć. 
Dziurą, którą trzeba wypełnić.
Ja wiem, że wytrzymam, że sobie poradzę, lecz już teraz już nie w pojedynkę. Nie mogę już sama iść przed siebie. Nie mogę już sama latać po niebie.
Potrzebuję Cię. 
Gdzie jesteś? 
Sama nie wespnę się na tą górę, podaj mi rękę, nim znów ziemia mi się pod nogami osunie i będzie za późno. 

niedziela, 20 października 2019

223.

Bo nigdy nie wiesz co nadejdzie. 


***

Dzisiejszy post jest bardzo osobisty. Wiele się u mnie dzieje, głównie w środku. Staram się nad tym mieć kontrolę, ale z każdym dniem jest coraz ciężej.
Codziennie mijam ludzi. Każdy ma jakiś plan na dzień, jakiś cel do osiągnięcia. Też niedawno do nich należałam. W tym śpieszącym się tłumie, stoję ja. Idę przed siebie, bez celu. Robię, co muszę, ale bez jakiegoś większego sensu. Czuję pustkę. W środku wypaliła się ostatnia nadzieja, ostatni ratunek. Nie mam już o co walczyć. 
Każdego dnia ból jest coraz większy. Gdyby nie obowiązki dnia dzisiejszego, nie wstawałabym w ogóle z łóżka. Małe krople łączą się w jedną wielką kałużę. 
Poddałam się. 
Zastanawiam się co by się wydarzyło, gdybym za bardzo wychyliła się z okna na ostatnim piętrze w wieżowcu?
Co by się stało, gdybym przeszła na czerwonym świetle na ruchliwej ulicy?
Co by było, gdybym weszła tak głęboko do wody, aż bym straciła grunt pod nogami, nie umiejąc pływać?

Ciemność. Nic.
Czy również nic będzie nadal sie działo?
Czy zauważysz wtedy brak mojej obecności?
Czy kogoś poruszy to, ze mnie już nie ma?
Czy ktoś wtedy doceni to, że byłam, wspierałam, kochałam?

Że chciałam kochać? 
Nikt mi na to nie pozwala. Kocham, ale nie tą miłością, która dałaby mi skrzydła i siły. Sens.
Chciałabym odpowiedzieć twierdząco na chociaż jedno pytanie, z tym, że nawet odpowiedź już mnie nie interesuję. Oczekuję końca w każdej chwili, mając nadzieję że nadal pozostanę tym tchórzem, by nie skończyć wcześniej. 
Co z tego, że tyle udało mi się osiągnąć? Co z tego, że przekraczam swoje granice, skoro przestalam i w tym widzieć cel. Ja już sobie udowodniłam, że potrafię. Oczywiście dla siebie głównie to robię, ale właśnie. Ile już razy tylko dla siebie? Jestem tym zmęczona. Nie zniosę już dłużej samorozwoju i bycia tylko dla siebie. Już nie. Nie mogę nawet prosić o namiastkę tego, czego tak bardzo potrzebuję, choć to tak niewiele. A może właśnie proszę o zbyt wiele. 
Dużo razy, kiedy nie wychodziło, musiałam przeboleć, przetrwać. Już nie mam sil powtarzać tego i zbierać się z tego sama. 
Ta lina, która mnie jeszcze trzymala, pękła. Ja już wielokrotnie zbieralam się i pękałam, na coraz to mniejsze kawałki. Teraz były tak drobne, że tego pyłu nie ma co zbierać, wiatr rozdmuchał to na wszystkie możliwe strony. Czuję się tak jakby mnie nie było, bez mojego celu, które było czymś więcej. Marzeniem. Spełnieniem. Wszystkim. 
Zazdroszczę ludziom, którzy się w tym spełniają, próbują, nie poddają się. Nawet, kiedy nie wychodzi, wychodzi do nich samo, mają możliwość chociaż spróbowania. Ja nawet tego nie mam. Jedyna rzecz, która by sprawiła, bym odżyła, do której dążyłam i marzyłam od małej dziewczynki, tak jakby nigdy nie była dla mnie. Nigdy nie miała do mnie trafić. 

Nie potrafię uciszyć swoich demonów.
Zastanawiam się po co mam ciągnąć ten cały cyrk zwanym życiem. Przestalam widzieć jutro. Sens tego co robię. Mam dość życiowej wegetacji, kiedy pragnęłam ruszyć w przód.
Noce są najgorsze. Cierpię, kiedy jedyne co mnie otula to kołdra każdej nocy. Nie czuję bezpieczeństwa osoby, która mogła by mnie objąć. Dać mi chociaż namiastkę tego, bym nie czuła się z tym tak źle. Dać mi poczucie chociaż, że ktoś jest obok, kto da trochę ciepła, gdy moje własne ciało jest lodowate. Niektórych rzeczy doświadczyłam tak dawno, że zapominam jak to jest. Boli to jeszcze bardziej kiedy ludzie dookoła doświadczają tego często, jak nie codziennie.
Wiem, ze powinnam być twarda. Silna. Przecież tyle już wytrzymalam, tyle już dalam radę. Minie. Też w to wierzyłam. 
Ale wtedy jeszcze mialam wiarę. Bez niej jestem pustą człowieczą powłoką.
Gdyby nie pewne osoby, nie wiem czy zdołałabym to napisać choć jak mowilam, póki co nadal jestem tchórzem.
A z tym wszystkim borykam się pierwszy raz. Teraz wiem, co czują wszystkie te osoby, które przegrały swoją wewnętrzną walkę. I boję się, że któregoś dnia i ja przegram, nie poznaje samej siebie.
Czekam aż moje światełko zgaśnie, w końcu i tak nikt nie zauważy tego wśród miliona innych gwiazd, że ono już nie świeci.
Może dla innych to błahostka, ale dla każdego waga problemu jest inna. 
Nie oczekuję że teraz to się zmieni, swoją drogą nie wierzę już w to. Chciałabym tylko pomocy bym to przetrwała. Potrzebuję jej, bo wiem, że sama sobie nie poradzę. Potrzebuję człowieka obok. Nic więcej. Rzecz w tym że na tyle blisko, na które nie umiem prosić. Bo tego nikt mi nie da, nie mam co się oszukiwać. 
I prawdopodobnie to mnie w końcu zgubi. 



czwartek, 3 października 2019

222. Karmiciel

Lecz to wino jest zbyt dziwne i mocne.

***

Myślałam, że już wszystko wiem, że moje serce jest bezpieczne. Dlaczego więc tak bardzo boję się pójść spać? Nie wiem o czym myśleć już mam, żeby przyśnił mi się taki świat, w którym się nie boję kroczyć. To nie są koszmary. To coś zdecydowanie gorszego. Staram się, by moja głowa była zapełniona wszystkim, byleby tylko nie tym, co znów sprawi, że nie będę chciała się obudzić. Coraz ciężej jest mi rozstać się z tą rzeczywistością, która jest tylko fikcją. W sercu gra mi naiwna melodia i póki mogę, to ją zagłuszam. Muszę.
Może gdyby to jeszcze były tylko obrazy, lecz uczucia, zmysły w tym dziwnym świecie również działają. Znika wszystko, gdy tylko otwieram oczy i dostrzegam, że tak naprawdę nie ma Cię obok. 
A ja karmię się tym i choć przez to cierpię, to chłonę każdą sekundę, długo po wybudzeniu jeszcze wspominając te chwile. 

poniedziałek, 30 września 2019

221. Nie oczekuję

Samotne serce staje się myśliwym. 


***

Nie oczekuję że zauważysz.
Nie oczekuję, że zrozumiesz. 


Te same dni pełne ciepła, potrafią się jeszcze zamienić w te chłodne. Codziennie liczę się z tym, że znów ciężar na moich ciele się zwiększy. Wraz z zachodem sam się wysypie i tylko ja mogę zbierać te kawałki samej siebie. Codziennie szukam znaku, na to, iż coś ukoi ten ból, lecz też zaakceptuje stan rzeczy. Nie mogę z tym walczyć. Postanowiłam sobie jedną rzecz, lecz ja sama zaczynam wątpić w swe siły.
Codziennie układam te puzzle. 
Sama siebie skazuję na ten stan rzeczy. 
I tak nie zrozumiesz. Nie teraz. 
Krzyczę, wołam biegnę, upadam. Normalny dzień, normalna kolej rzeczy. 
Jest zbyt wcześnie by ukoić lub by jeszcze bardziej się w tym bałaganie pogrążyć.
Mówię sobie że to jeszcze będzie wspólna podróż, ale z każdym dniem tracę nadzieję. 
Tak bardzo się boję.
Nie wiem jak to zatrzymać. Staram się, z całych sił, aż sam dostrzeżesz, lecz wiem, że to nie ten czas. 
Gdyby był, nie pisalabym dziś tutaj. 
Nie bolało mnie to tak jak teraz. 
Rana pogłębia się z każdym samotnym dniem. 
Taka kolej rzeczy. 
Jak zwykle tylko na końcu czeka zawód. 
Znów historia zatoczy koło. 

Nie oczekuję, że zauważysz. 
Nie oczekuję, że zrozumiesz. 

piątek, 27 września 2019

220. Pułapka

Nie uciszę swoich demonów sama. 

***

Czuję się jak w jakiejś pułapce, z której nie ma wyjścia. Karmi mnie myślą, że w końcu to wszystko się skończy, ale to tylko gra. Przestalam walczyć, by z tego wybrnąć, czuję że coraz bardziej tonę, nie ma wyjścia. Chyba na dobre tutaj utknęłam. Chcę krzyczeć, lecz moje usta od razu nabierają pełno wody. Tak bardzo chcę wykrzyczeć Twoje imię, lecz co jeśli na darmo? A jeśli to nie to Ciebie mam wołać?
Trwa wewnętrzna walka.
Chcę wygrać tą walkę, więc biegnę. Biegnę, ile sił mi w nogach starczy. Biegnę wierząc, że gdzieś tam na zewnątrz jesteś Ty i zauważysz mnie. Nie przyjedziesz obojętnie a pomożesz mi z tego wyjść, pomożesz mi tą walkę wygrać wspólnie, gdyż wiem, iż Ty powadzisz swoją własną, podobną walkę. Razem możemy więcej. Możemy zwyciężyć. Razem zrzucić ten kamień milowy. 


Zastanawiam się... 
Czy czasem jednak myślisz o mnie? Na przyklad wtedy, kiedy boisz się o mnie myśleć?

czwartek, 26 września 2019

219. Uratuj mnie

Chcę by te ciepłe blyski w Twoich oczach należały do mnie.

***

Tak bardzo chcę byś mnie dostrzegł, wiesz? W tym tłumie pełnych ludzi. Choć jestem obok, jestem blisko, jestem też jednocześnie niewidzialna. Wiruję sama we własnym tańcu, licząc na to, że porwiesz mnie sam, byśmy tańczyli w tym samym rytmie. Jednakże za każdym razem, gdy widzę Cię jak próbujesz u boku kogoś innego, moje serce kruszy się na małe kawałki. Bardziej jeszcze cierpię, gdy widzę, że sam przez to cierpisz.
Tylko Ty możesz uratować nas dwóch. Zrób to, zanim tym razem to ja wplątam się w ten krzak pełen cierni. Bądź mym bohaterem. Bądź tym który zakończy to nieszczęsne pasmo. Bądź tym, który uratuje nas przed zgubą zanim zapomnimy czym tak naprawdę jest miłość. 
Uratuj.