poniedziałek, 22 stycznia 2018

178. Patrz jak...

Wystarczy tak niewiele.

***

Dryfuję. Tak mi się zdaję. A może już tonę? Chyba nie. Jeszcze. Jeszcze nie.
Funkcjonuję. Kiedy tylko pamiętam o tym, by pilnować się z lekami, nie dokuczają mi żadne objawy. Gorzej jak tego nie zrobię - potrzebuję potem 20minut, by wszystko wróciło do normy. Nie było już przykrej sytuacji, którą odczułam zaraz po powrocie, ale lęk pozostał. Nie chcę, by jedna z największych obaw się spełniła. Mam nadzieję, że to był krótki i jednorazowy epizod. Staram się uważać na siebie, ale to oznacza, że póki miastenia nie chce przestać istnieć na jakiś czas, nie mogę ruszyć tego co planowałam. Czuję się jakbym miała związane ręce. Nienawidzę, kiedy coś jest nade mną i nie pozwala mi robić tego co chcę. Teraz jest dobrze i zmierza ku temu, że będzie lepiej. A mi znowu pozostaje mieć tą nadzieję, że tak pozostanie i się nie zmieni. 
 Nie potrafię też uciszyć tych demonów. Jest lepiej, ale nie mam sił, by z tym walczyć. Gdzie są moje wszystkie siły? Wiem tylko jedno, jak to boli. Czuję się obco we własnej skórze. Nie mogę sobie pozwolić na taki stan, kiedyś o tym pisałam. Co prawda jest lepiej, ale tego jak się czuję nie mogę wymazać. Jeszcze trochę i wszystko wróci do normy. Wraca mi najważniejsze odczucie, które pozwala mi ruszyć z miejsca. Trochę mi przykro jednak. To już wystarczająco długo trwa. 
Jest również w moim rodzinnym mieście jedna taka wojowniczka, która dodaje mi sił swoimi postami. Miastenia sprawia, że często się krztuszę, raz prawie się udusiłam kawałkiem jedzenia, a nie tak dawno pozbawiła mnie wzięcia głębokiego oddechu. Boję się powtórki. Jakie to musi być trudne, kiedy ten oddech zabiera choroba? Kiedy tak bardzo się chce, ale nie ma się wpływu na to, że jest inaczej? Rozumiem to, doskonale, jednak oddech to życie. To jest trudniejsze od tego, z czym ja się zmagam. Dzięki tej sile, wiem, że i ja się nie poddam, choć przechodzę ciężki czas. 
Może i mi się w końcu uda? Mam takie jedno marzenie, wydaje się głupie i dziecinne, ale odkąd pamiętam, zawsze mi towarzyszy. Jest czymś, czego mi brakuje, które jest kluczem do szczęścia, które wydaje mi się nieosiągalne. Myślę, że fakt, iż choruję, nie jestem całkowicie przez to sprawna fizycznie zabiera mi to szczęście. Tak jakbym na starcie została skreślona. Chciałabym w końcu odczuć, że tak nie jest i to nie jest prawda. Głównie przez to czuję się beznadziejnie. Jest w tym również paradoks, niestety. 
Skoro czytasz to czytelniku, prześlij mi pozytywną energię, na pewno odczuję ją, kiedy na nowo wstanę, ruszę na przód i będę dalej walczyć. Daleko już zaszłam i choć to dalej raczkujące początki, nie chcę się wycofywać, na to jest zdecydowanie za wcześnie. 





piątek, 5 stycznia 2018

177. Jeszcze jeden uścisk

Dzisiaj to Tobie otwieram drzwi.

***

 Wszystko wydaje mi się czasem snem. Czy tylko śniło mi się, że mieszkam sama z dala od rodziny, czy snem był nie tak dawny powrót do domu? A jednak to wszystko się dzieje.
 Bardzo sympatycznie spędziłam czas na pomorzu, tak jakbym nigdy nie opuszczała tego miejsca. Jedyne co się zmieniło, to to, że mój pokój jest prawie pusty. Jeszcze w domu gdzieniegdzie walają się moje rzeczy. Muszę przyznać, że choć wszystkie te nawyki, są mi znane od zawsze, mając od nich przerwę, było mi jakoś dziwnie. Nie umiem opisać tego uczucia. A teraz z powrotem w Łodzi, znowu ta dziwnie szarawa chmura nadciągnęła, która nie daje mi spokoju od jakiegoś czasu. Czuję jak powoli się w niej gubię, nie jestem wstanie coraz bardziej udźwignąć jej ciężaru. Nie, żeby mi tu było ciężko. Daję sobie radę, mam dobrą pracę, mam czasu dla siebie ile zapragnę, mam znajomych. Doskwiera mi coś, co uciszyło się na dobre 2 lata. A żeby przeszło potrzebuję coś, o co nie umiem prosić. Chciałabym aby dało mi już spokój. Nawet najtwardsza skała czasami ma dni, kiedy może się złamać. Nie ukrywam, mam obawy, tak bardzo nie rozumiem dlaczego chwytam się jakiegoś "ale", dlaczego pozwalam sobie by dusić się tym.
 Coraz bardziej obawiam się tego, czy miastenia nie postępuje. Objawy chwyciły odkąd musiałam przytrzymać na niższej dawce. Odczułam w rodzinnym mieście je bardziej, ale może to dlatego, bo byłam zmęczona podróżą i zarywaniem nocki. Obawiam się, że problem z oddechem to nie tylko wina słabszej kondycji. Jeśli problem wróci, czas najwyższy wybrać się do lekarza. Miastenia też bardzo lubi jeśli nie mam dobrego dnia, od razu to zauważy i wykorzysta. Nie mam sił jednak walczyć z tym w pojedynkę. A przez mój stan odczuwam wieczorami (znowu) nasilenie się objawów. Nie chcę wchodzić na większą dawkę, nie chcę by to była konieczność. Wystarczy mi dawka, którą biorę teraz i oby była cały czas tak samo stabilna jak do tej pory. 
Póki co - nie poddam się. Jak tylko stwierdzę, że mogę wyjść spod koca, zacznę w końcu układać najwspanialsze puzzle na świecie. Kiedyś może uda mi się przestać odkładać pewne rzeczy.
 Wrzucam utworek, który działa na mnie kojąco, bardzo stary, ale w klimacie: