wtorek, 22 października 2019

224.

Innym razem.

***

Wiem kim jestem.
Źdźbłem trawy targanym przez wiatr. 
Potłuczoną porcelaną czekajacą na klej. 
Raną, którą trzeba opatrzyć. 
Dziurą, którą trzeba wypełnić.
Ja wiem, że wytrzymam, że sobie poradzę, lecz już teraz już nie w pojedynkę. Nie mogę już sama iść przed siebie. Nie mogę już sama latać po niebie.
Potrzebuję Cię. 
Gdzie jesteś? 
Sama nie wespnę się na tą górę, podaj mi rękę, nim znów ziemia mi się pod nogami osunie i będzie za późno. 

niedziela, 20 października 2019

223.

Bo nigdy nie wiesz co nadejdzie. 


***

Dzisiejszy post jest bardzo osobisty. Wiele się u mnie dzieje, głównie w środku. Staram się nad tym mieć kontrolę, ale z każdym dniem jest coraz ciężej.
Codziennie mijam ludzi. Każdy ma jakiś plan na dzień, jakiś cel do osiągnięcia. Też niedawno do nich należałam. W tym śpieszącym się tłumie, stoję ja. Idę przed siebie, bez celu. Robię, co muszę, ale bez jakiegoś większego sensu. Czuję pustkę. W środku wypaliła się ostatnia nadzieja, ostatni ratunek. Nie mam już o co walczyć. 
Każdego dnia ból jest coraz większy. Gdyby nie obowiązki dnia dzisiejszego, nie wstawałabym w ogóle z łóżka. Małe krople łączą się w jedną wielką kałużę. 
Poddałam się. 
Zastanawiam się co by się wydarzyło, gdybym za bardzo wychyliła się z okna na ostatnim piętrze w wieżowcu?
Co by się stało, gdybym przeszła na czerwonym świetle na ruchliwej ulicy?
Co by było, gdybym weszła tak głęboko do wody, aż bym straciła grunt pod nogami, nie umiejąc pływać?

Ciemność. Nic.
Czy również nic będzie nadal sie działo?
Czy zauważysz wtedy brak mojej obecności?
Czy kogoś poruszy to, ze mnie już nie ma?
Czy ktoś wtedy doceni to, że byłam, wspierałam, kochałam?

Że chciałam kochać? 
Nikt mi na to nie pozwala. Kocham, ale nie tą miłością, która dałaby mi skrzydła i siły. Sens.
Chciałabym odpowiedzieć twierdząco na chociaż jedno pytanie, z tym, że nawet odpowiedź już mnie nie interesuję. Oczekuję końca w każdej chwili, mając nadzieję że nadal pozostanę tym tchórzem, by nie skończyć wcześniej. 
Co z tego, że tyle udało mi się osiągnąć? Co z tego, że przekraczam swoje granice, skoro przestalam i w tym widzieć cel. Ja już sobie udowodniłam, że potrafię. Oczywiście dla siebie głównie to robię, ale właśnie. Ile już razy tylko dla siebie? Jestem tym zmęczona. Nie zniosę już dłużej samorozwoju i bycia tylko dla siebie. Już nie. Nie mogę nawet prosić o namiastkę tego, czego tak bardzo potrzebuję, choć to tak niewiele. A może właśnie proszę o zbyt wiele. 
Dużo razy, kiedy nie wychodziło, musiałam przeboleć, przetrwać. Już nie mam sil powtarzać tego i zbierać się z tego sama. 
Ta lina, która mnie jeszcze trzymala, pękła. Ja już wielokrotnie zbieralam się i pękałam, na coraz to mniejsze kawałki. Teraz były tak drobne, że tego pyłu nie ma co zbierać, wiatr rozdmuchał to na wszystkie możliwe strony. Czuję się tak jakby mnie nie było, bez mojego celu, które było czymś więcej. Marzeniem. Spełnieniem. Wszystkim. 
Zazdroszczę ludziom, którzy się w tym spełniają, próbują, nie poddają się. Nawet, kiedy nie wychodzi, wychodzi do nich samo, mają możliwość chociaż spróbowania. Ja nawet tego nie mam. Jedyna rzecz, która by sprawiła, bym odżyła, do której dążyłam i marzyłam od małej dziewczynki, tak jakby nigdy nie była dla mnie. Nigdy nie miała do mnie trafić. 

Nie potrafię uciszyć swoich demonów.
Zastanawiam się po co mam ciągnąć ten cały cyrk zwanym życiem. Przestalam widzieć jutro. Sens tego co robię. Mam dość życiowej wegetacji, kiedy pragnęłam ruszyć w przód.
Noce są najgorsze. Cierpię, kiedy jedyne co mnie otula to kołdra każdej nocy. Nie czuję bezpieczeństwa osoby, która mogła by mnie objąć. Dać mi chociaż namiastkę tego, bym nie czuła się z tym tak źle. Dać mi poczucie chociaż, że ktoś jest obok, kto da trochę ciepła, gdy moje własne ciało jest lodowate. Niektórych rzeczy doświadczyłam tak dawno, że zapominam jak to jest. Boli to jeszcze bardziej kiedy ludzie dookoła doświadczają tego często, jak nie codziennie.
Wiem, ze powinnam być twarda. Silna. Przecież tyle już wytrzymalam, tyle już dalam radę. Minie. Też w to wierzyłam. 
Ale wtedy jeszcze mialam wiarę. Bez niej jestem pustą człowieczą powłoką.
Gdyby nie pewne osoby, nie wiem czy zdołałabym to napisać choć jak mowilam, póki co nadal jestem tchórzem.
A z tym wszystkim borykam się pierwszy raz. Teraz wiem, co czują wszystkie te osoby, które przegrały swoją wewnętrzną walkę. I boję się, że któregoś dnia i ja przegram, nie poznaje samej siebie.
Czekam aż moje światełko zgaśnie, w końcu i tak nikt nie zauważy tego wśród miliona innych gwiazd, że ono już nie świeci.
Może dla innych to błahostka, ale dla każdego waga problemu jest inna. 
Nie oczekuję że teraz to się zmieni, swoją drogą nie wierzę już w to. Chciałabym tylko pomocy bym to przetrwała. Potrzebuję jej, bo wiem, że sama sobie nie poradzę. Potrzebuję człowieka obok. Nic więcej. Rzecz w tym że na tyle blisko, na które nie umiem prosić. Bo tego nikt mi nie da, nie mam co się oszukiwać. 
I prawdopodobnie to mnie w końcu zgubi. 



czwartek, 3 października 2019

222. Karmiciel

Lecz to wino jest zbyt dziwne i mocne.

***

Myślałam, że już wszystko wiem, że moje serce jest bezpieczne. Dlaczego więc tak bardzo boję się pójść spać? Nie wiem o czym myśleć już mam, żeby przyśnił mi się taki świat, w którym się nie boję kroczyć. To nie są koszmary. To coś zdecydowanie gorszego. Staram się, by moja głowa była zapełniona wszystkim, byleby tylko nie tym, co znów sprawi, że nie będę chciała się obudzić. Coraz ciężej jest mi rozstać się z tą rzeczywistością, która jest tylko fikcją. W sercu gra mi naiwna melodia i póki mogę, to ją zagłuszam. Muszę.
Może gdyby to jeszcze były tylko obrazy, lecz uczucia, zmysły w tym dziwnym świecie również działają. Znika wszystko, gdy tylko otwieram oczy i dostrzegam, że tak naprawdę nie ma Cię obok. 
A ja karmię się tym i choć przez to cierpię, to chłonę każdą sekundę, długo po wybudzeniu jeszcze wspominając te chwile. 

poniedziałek, 30 września 2019

221. Nie oczekuję

Samotne serce staje się myśliwym. 


***

Nie oczekuję że zauważysz.
Nie oczekuję, że zrozumiesz. 


Te same dni pełne ciepła, potrafią się jeszcze zamienić w te chłodne. Codziennie liczę się z tym, że znów ciężar na moich ciele się zwiększy. Wraz z zachodem sam się wysypie i tylko ja mogę zbierać te kawałki samej siebie. Codziennie szukam znaku, na to, iż coś ukoi ten ból, lecz też zaakceptuje stan rzeczy. Nie mogę z tym walczyć. Postanowiłam sobie jedną rzecz, lecz ja sama zaczynam wątpić w swe siły.
Codziennie układam te puzzle. 
Sama siebie skazuję na ten stan rzeczy. 
I tak nie zrozumiesz. Nie teraz. 
Krzyczę, wołam biegnę, upadam. Normalny dzień, normalna kolej rzeczy. 
Jest zbyt wcześnie by ukoić lub by jeszcze bardziej się w tym bałaganie pogrążyć.
Mówię sobie że to jeszcze będzie wspólna podróż, ale z każdym dniem tracę nadzieję. 
Tak bardzo się boję.
Nie wiem jak to zatrzymać. Staram się, z całych sił, aż sam dostrzeżesz, lecz wiem, że to nie ten czas. 
Gdyby był, nie pisalabym dziś tutaj. 
Nie bolało mnie to tak jak teraz. 
Rana pogłębia się z każdym samotnym dniem. 
Taka kolej rzeczy. 
Jak zwykle tylko na końcu czeka zawód. 
Znów historia zatoczy koło. 

Nie oczekuję, że zauważysz. 
Nie oczekuję, że zrozumiesz. 

piątek, 27 września 2019

220. Pułapka

Nie uciszę swoich demonów sama. 

***

Czuję się jak w jakiejś pułapce, z której nie ma wyjścia. Karmi mnie myślą, że w końcu to wszystko się skończy, ale to tylko gra. Przestalam walczyć, by z tego wybrnąć, czuję że coraz bardziej tonę, nie ma wyjścia. Chyba na dobre tutaj utknęłam. Chcę krzyczeć, lecz moje usta od razu nabierają pełno wody. Tak bardzo chcę wykrzyczeć Twoje imię, lecz co jeśli na darmo? A jeśli to nie to Ciebie mam wołać?
Trwa wewnętrzna walka.
Chcę wygrać tą walkę, więc biegnę. Biegnę, ile sił mi w nogach starczy. Biegnę wierząc, że gdzieś tam na zewnątrz jesteś Ty i zauważysz mnie. Nie przyjedziesz obojętnie a pomożesz mi z tego wyjść, pomożesz mi tą walkę wygrać wspólnie, gdyż wiem, iż Ty powadzisz swoją własną, podobną walkę. Razem możemy więcej. Możemy zwyciężyć. Razem zrzucić ten kamień milowy. 


Zastanawiam się... 
Czy czasem jednak myślisz o mnie? Na przyklad wtedy, kiedy boisz się o mnie myśleć?

czwartek, 26 września 2019

219. Uratuj mnie

Chcę by te ciepłe blyski w Twoich oczach należały do mnie.

***

Tak bardzo chcę byś mnie dostrzegł, wiesz? W tym tłumie pełnych ludzi. Choć jestem obok, jestem blisko, jestem też jednocześnie niewidzialna. Wiruję sama we własnym tańcu, licząc na to, że porwiesz mnie sam, byśmy tańczyli w tym samym rytmie. Jednakże za każdym razem, gdy widzę Cię jak próbujesz u boku kogoś innego, moje serce kruszy się na małe kawałki. Bardziej jeszcze cierpię, gdy widzę, że sam przez to cierpisz.
Tylko Ty możesz uratować nas dwóch. Zrób to, zanim tym razem to ja wplątam się w ten krzak pełen cierni. Bądź mym bohaterem. Bądź tym który zakończy to nieszczęsne pasmo. Bądź tym, który uratuje nas przed zgubą zanim zapomnimy czym tak naprawdę jest miłość. 
Uratuj. 

218. Zamglony deszcz

Krótkie są momenty. 


***

Noc. Mokre chodniki oświetla niewielkie światło latarni. Choć mam kaptur, nie zakładam go. Przecież to tylko mżawka, która wręcz mnie otula. Nie wiem dlaczego, ale daje mi jakieś poczucie bezpieczeństwa. Ulice lekko zamglone, puste. Myślę, że to nawet lepiej, przynajmniej nie zwracam na siebie uwagi. Nikt nie widzi wyrazu moich oczu, które ukazują najwięcej tego, co się dzieje w środku. Nikt nie widzi po moich ruchach, że coś jest nie tak. Gdy jednak nad tym zastanowię się bardziej, nikogo to nie obchodzi. Przecież ludzie to egoiści i nawet ci bliscy często nie zauważają tego co się dzieje. Na samą myśl w jak okrutnym świecie żyję, czuję na ciele drgawki. Ciele spragnionym Twojego dotyku, pocałunku, bliskości. Pragnę byś objął mnie w swych ramionach, od tyłu, wiedząc, że jeśli powinie mi się noga, Ty nie pozwolisz mi upaść. Zaczynam czuć się częścią deszczu. Nie wiem ile jeszcze kroków mam przejść, ile muszę znieść, by w końcu na drodze spotkać kogoś. I wiem, że jedyną osobą, którą na niej może się tylko pojawić, jesteś właśnie Ty.
Dziś ta droga właśnie tak wygląda, jutro może być cała skuta lodem i każąca mi iść na niej boso. Tak bardzo pragnę już odpocząć. Poczuć ukojenie, które możesz dać mi tylko Ty. Zaczynam wątpić w swe siły czy podołam dalej iść. Wiem, że nigdy mnie nie dostrzeżesz. Nawet jeśli ruszysz w podobnym kierunku jak ja, obawiam się, że nigdy nie trafisz na moją ścieżkę. Zawsze trafisz na ścieżkę innej osoby, nawet podobnej do mnie, lecz to nadal nie będę ja. Nie spojrzysz na mnie tak jakbym tego pragnęła. Nie zobaczę tego ciepłego ognia miłości w Twych oczach, nigdy nie poczuję Twojego dotyku ust na mym ciele, które by tylko chłonęły to uczucie. Nigdy nie usłyszę tych wyjątkowych słów. Nigdy nie poczuję od Ciebie tej miłości, o której marzę. Nigdy. Nigdy. Nigdy. 
Wiem jaka jest przytłaczająca rzeczywistość.
Każdego poranka ciężko mi wstać i zmierzyć się z tym cierpieniem.
Mam związane ręce, bo wiem, że nie mogę nic zrobić. Jedynie mogę mieć nadzieję, że odwrócisz się i dostrzeżesz mnie. Mieć nadzieję, na to, że zakończysz moją wędrówkę i pojawisz się na tej drodze, którą cały czas przemierzam. Staniesz naprzeciwko mnie i zdejmiesz mi ten kaptur z głowy gdyż wtedy deszcz już nie będzie padać. Jednak i nadzieja, która jeszcze trzyma powoli się wypala.
Liczę na to, że kiedyś moje słowa trafią do Ciebie. Gdyż to właśnie moja nadzieja jest w Tobie.


Czy potrafisz ocalić moją duszę? 
Czy czujesz moje serce? 
Czy czujesz... 

środa, 25 września 2019

217. Czarna kawa

Nie chcę biec pod wiatr. 

***

Spoglądam na okno obserwując co się dzieje na zewnątrz. Jeden pojedynczy liść właśnie sobie wiruje w tańcu wraz z wiatrem. Zanim opadnie, nie ma świadomości, że gdy tylko położy się delikatnie na ziemi, zacznie usychać. Coraz bardziej. Nie wie, że przez wiatr będzie popychany i nie zdąży nigdzie zagrzać miejsca. Będzie tak kruchy, że wystarczy chwila by z niego nic nie zostało. W końcu został pozbawiony już swojej energii do życia. I choć przebywam w ciepłym pokoju, czuję chłód pogody za oknem i nawet kawa nie pomaga. Powinna chociaż grzać me dłonie i oddawać mi uczucie ciepła z każdym jej łykiem. Niby słodzona, lecz czuję jej gorycz. Po co w takim razie ją mam słodzić i oszukiwać samą siebie? Nie naprawię już jej smaku, nawet gdybym wsypała połowę torebki.
I tak dopada jesienna chandra. Tęsknota. Można by rzec, iż jak co roku jest ten czas, kiedy nie potrafię walczyć sama. Choć mam mocne podłoże pod nogami, czuję jak się chwieję.
Staram się być twarda, niczym skala, nie dać się temu pogardliwemu szeptowi, lecz im bardziej staram się, tym bardziej we mnie uderza. I kruszy. Jak Ci mam powiedzieć, że cierpię? Tęsknię za każdym razem, gdy tylko się rozstajemy. Im bardziej Cię doświadczam, tym bardziej pragnę byś patrzył tak jak ja na Ciebie. Ale wiem, że teraz to niemożliwe. Choć mam Cię w zasięgu ręki, nie dostrzegasz mnie w tej mgle, w której tkwisz, wręcz Cię ogranicza. Im bardziej Cię potrzebuję, tym bardziej się oddalasz. Zawsze dostrzegałam i nadal tak jest, iż widzę w Tobie więcej, więcej od każdego innego człowieka. Wszyscy pragną Cię tylko dlatego, bo zewnątrz jesteś tak ładny, ładny przystrojony, nikt nie zgłębia się dalej. Nie potrafi widzieć tego, co ja widzę w środku. Co tak naprawdę się liczy, jakie piękno się tam kryje. Za każdym razem, gdy tylko nieśmiało się wychylałam, czułam się odrzucana, niechciana przez Ciebie. Czuję jak przez to moje siły życiowe zanikają powoli, sprawiając iż gniję od środka. Jak powoli każde najmniejsze uczucie jest zabijane, by tylko się przed tym obronić. By nie zamienić się jak ten liść w proch i przestać istnieć. Jako całość.
Za każdym razem jednak czuję się jak morderczyni. Nie czuję się lepiej. Tęsknię bardziej. I tak toczy się walka, która nie ma końca. Ty jednak tego nie dostrzegasz. Widzisz moją skorupę, pod którą ukrywam to wszystko. Boję się chodzić spać, bo gdy tylko nadchodzi sen, wiem, że przedstawi mi moje marzenia, które wraz z chłodnym porankiem, zostają mi odebrane. Chwile te, które moglam spędzić tam, o których tak marzę. Nie chcę karmić się czymś, co nigdy nie było prawdą, tylko zdradziecką iluzją. 
Chciałabym Cię prosić, bym zostala w końcu zauważona, zanim się znowu poddam. Byś choć raz uratował mnie przed porażką. Destrukcją. Wierzę, że jak przestaniesz błądzić, odnajdziesz to, czego szukasz wszystko we mnie. Obaj możemy wiele i zdobyć szczyt zwanym Szczęściem. 
Jeśli tylko sobie na to pozwolisz. 


Miłość utrzymuje nas w dobroci. 

środa, 11 września 2019

216. Nowy początek

Rozwiń swe skrzydła i leć!

***

Co poranek wstawiam wodę, by napić się gorącej herbaty. Poczuć jej smak, świeżość, ciepło. Lecz w międzyczasie, kiedy ona stygnie, inne obowiązki sprawiają, że robi się zimna i tyle było z jej wypicia. I tak dzień w dzień. Za każdym razem ani trochę nie przybliżam się do tego, by choćby zbliżyć swe usta do krawędzi kubka. Codziennie tylko chodzi mi tylko myśl po głowie, kiedy będę wstanie mieć spokojny poranek, by sobie odpocząć i zrelaksować się z kubkiem w ręku. Każdego dnia, kiedy nie jestem wstanie zebrać myśli, zastanawiam się, kiedy zrobię porządek ze wszystkim. Emocje, uczucia, wszystko wygasło z chwilą, kiedy ledwo mogłam złapać oddech. Teraz, po długim czasie, w końcu możliwe, że w końcu z robota, znów stanę się człowiekiem. 
Przyszedł dzień, gdzie muszę wstać i wznieść się nad tych, co kpili i zbyt słabym chcieli zwać.

Odnośnie zdrowia to nie jest najlepiej. Nie mogę znowu się poskładać od jakiegoś czasu. A życie i pogoda niestety nie są ostatnio po mojej stronie. Nie mogę patrzeć przed siebie, obraz mi się rozmazuje, widziałam przez trzy dni podwójnie momentami. Nie mówiąc o tym nieznośnym odczuciu zmęczenia, gdzie wstanie z łóżka bywa wyzwaniem. Trochę do tego popchnęło mnie poświęcenie się i lekka zmiana trybu życia, by móc sobie zapewnić nową ścieżkę, którą niedługo już będę kroczyć. Ostatnie trzy tygodnie to było naprawdę istne szaleństwo, gdzie po całym dniu padałam jak trup. Ostatnio może na taką aktywność mogłam sobie pozwolić jeszcze jak chodziłam do szkoły, ale no, bywają priorytety. A dzięki temu w końcu odżyję ja, moje zdrowie i mój samorozwój. Nie miałam nawet sił, by odpalić laptopa by w końcu coś napisać tutaj, czy pisać moją powieść. Tak długo do niej nie zasiadałam, że jest mi z tym aż źle. 
Byłam również na najpiękniejszym festiwalu świata i już tęsknie za tym miejscem. Kawałek duszy tam zostawiłam już trzy lata temu i ciesze się, że udało mi się w tym roku znów tam pojawić. Tam jest moje miejsce. W tym roku nie wiedzieć czemu, ale przyciągałam same dziwne akcje, ale jak najbardziej pozytywne! 
Teraz nie wiem, kiedy znów będę mogła sobie pozwolić na jakiś wyjazd, póki co, muszę ogarnąć życie. Wszystko stoi w miejscu, doba to dla mnie zdecydowanie za krótko. 
Jestem pełna nadziei na lepsze jutro, które już niedługo nastąpi. Wiele razy się nie poddawałam. Mogłam tracić siłę w rękach, czuć się tak zmęczona, że ledwo mogłam się wyprostować czy stać na nogach, ale dawałam radę, chciałam. Choć już wtedy z tyłu głowy jakiś szept mi mówił, że czas to zakończyć. Coś mnie jednak trzymało, by trwać. I wystarczyła jedna sytuacja, niezwiązana ze zdrowiem, jedno nieodpowiednie słowo, by przerwać ten most. Odtąd zadział się chaos, niewypowiedziane słowa żalu, szukanie innej drogi, byle jak najszybciej odciąć się od źródła, które już nie dawało poczucia komfortu. I dzisiaj chyba mi się w końcu udało. Pozostaje mi poczekać. 


Uwielbiam <3 cover, który dodaje mi sił.
Na wieczność każda ma chwałę, lecz
Czy wiesz, co to kosztowało je? 
Całe w bliznach walczą wciąż,
Gdy pójdzie im źle
Ochłoną, by móc walczyć jeszcze raz
By spełnić swój sen
Zapomną, że ból czują cały czas
Więc weź się już w garść, bo
Legend słychać głos!
(oryginał, też warto przesłuchać, ale wolę tą wersję) 

sobota, 27 lipca 2019

215.

Nie spiesz się, odpocznij.

***

Chciałabym wiedzieć w jaką gierkę pogrywa ze mną miastenia. Gdy byłam na długim zwolnieniu, dopiero w trakcie pracy uświadomiłam sobie, że to było mi potrzebne. Byłam pełna sił, zregenerowana, nawet jak było ciężko, dawałam radę. I tak minęło półtora miesiąca. Niestety moja rywalka jest jak skrytobójca i potrafi z zaskoczenia zaatakować znienacka w czuły punkt. Niedziela niehandlowa. Ciągły ruch, gdyż ludzie zapominają o swoich umiejętnościach w gotowaniu oraz dostają amnezji i nie wiedzą po co dzień wcześniej wydali ponad trzy stówy w sklepie na żywność. Nie zapominajmy, że "niedzielne spacerki rodzinne do lidla" zamieniły się w wędrówkę na "niedzielny obiadek w maczku". Ten dzień rządzi się innymi prawami. I przez to, że przez ostatni tydzień nie było luzu, w ostatni dzień tygodnia było naprawdę ciężko, pod koniec dnia byłam tak zmęczona, że postanowiłam skupić się tylko na swoim stanowisku. Czułam jak ogarnia mnie ogólne zmęczenie całego ciała, jeszcze trochę, a następnego dnia mogę zapomnieć o możliwości wykonywania codziennych czynności. Mój stan po pracy oraz niezdecydowana pogoda sprawiły, że w poniedziałek jak się obudziłam miałam już zawalone gardło zmianą głosu. Następnego dnia również, z tym, że gdybym odpoczęła, to kolejnego dnia bym dała pójść do pracy, a stało się inaczej i znowu jestem na zwolnieniu. We wtorek z godziny na godzinę było źle, na tyle, że przez ciągły kaszel sobie coś naciągnęłam, naczynka w nosie radośnie pękały, nie mówiąc o samopoczuciu i ciągłą gorączką. Jestem strasznie zawiedziona całą sytuacją, bo w takim razie to na co było mi wcześniejsze zwolnienie? Nie chciałam brać kolejnego l4, z tym, że musiałam. Znowu miastenia znowu pogrywa, znowu ona jest górą. Nie potrafię wymienić mięśnia, którego nie zaatakowała. 
A teraz trochę żali. 
Aż przekleństwa cisną mi się na usta, gdyż moja irytacja i zdenerwowanie sięga w tym momencie zenitu, ale kuwa ile razy mam tłumaczyć innym swoje zdrowie, by w końcu zrozumieli, że nie wymyślam, nie zmyślam i się nad sobą nie żalę, jego mać. Aggghhhrrrr! Kiedy byłam zdrowa, nie miałam swojego ciężaru jakim jest miastenia i jak byłam zmęczona, bardziej albo mniej intensywnie, to mięśnie nie odmawiały mi posłuszeństwa i jeśli musiałam chociażby wstać do toalety, to mogłam to zrobić. Jak szłam spać zmęczona, to budziłam się lepiej wypoczęta, ale nie zmęczona na starcie tak, jakbym przed chwilą całej nocy nie przespała, a robiła coś fizycznie. Nawet jak bywałam wykończona, to nadal miałam siły by zająć się codziennymi sprawunkami, nawet po jakieś zakupy mogłam skoczyć, mogłam po prostu WSZYSTKO. A teraz odkąd choruję i teraz jestem w nieciekawym zdrowiu, potrafię właśnie obudzić się tak zmęczona, że wstanie z łóżka bywa wyzwaniem. Codziennie czynności jak zrobienie sobie śniadania, umycie się, nałożenie makijażu, uczesanie włosów, ubranie się.... wyobraźcie sobie, że moje własne ciało ma z tym problem, bo najzwyczajniej w świecie nie tyle co ja jestem zmęczona, ale moje mięśnie doznają takiej nużliwości (szybkim zmęczeniem i osłabieniem), że nie jestem wstanie przekroić bułki na pół, nie mówiąc już o ugotowaniu sobie czegoś, więc ostatecznie zamawiam. Jedzenie też bywa śmieszne, kiedy ręka mi drży, a na widelcu pomimo, że mam nałożony kęs, to on jest dla mojej ręki tak ciężki, jakbym miała nadziany głaz na nim. Malowanie się wygląda podobnie, ale tu jeszcze dochodzi walka z moją głową, która nie chce trzymać się prosto i mi opada więc maluje się na raty, dając sobie przerwy co pięć-dziesięć minut. Uczucie jakbym miała ułożony głaz na karku i walcz z nim. 
Mycie włosów to też walka z czasem, by szybciej spłukać szampon z włosów, zanim ręce mi opadną bez sił. Ubieranie się to też często na raty. Ciężko jest, kiedy nie mogę zgiąć ręki i z tyłu naciągnąć ubrania, nie mogę podciągnąć ubrania do góry, bo ręce odmawiają współpracy. I taka jest moja rzeczywistość w najgorszych chwilach. Z tym się borykałam i nie chcę tego powtarzać, bo ludzie, którzy są w moim otoczeniu mają to w dupie. 
Normalnym ludziom nie opadają powieki. To zauważyła do tej pory jedna osoba, że tak mam i wie z jakiego powodu. Dla innych to taka moja uroda. Jak się skarżę na zmęczenie w pracy, albo gdy pytają mnie o samopoczucie, to usłyszę, że na pewno nie jestem zmęczona tak jak osoba pytająca. A skąd ta osoba może wiedzieć o jakim stopniu zmęczenia ja mówię? Szczerze, wtedy mnie szlak trafia, hulk się budzi, ale nie pozwalam mu wyjść. Gdyby to było możliwe, chciałabym się zamienić i porównać, ale nie chce mi się już kłócić, albo tłumaczyć. Moje zmęczenie to naprawdę inna szkoła wytrzymałości i tylko lata praktyki z chorobą mnie nauczyły z tym żyć. Ale ile płaczu było, ile razy chciałam się poddać, nie wychodzić nigdzie i nigdy, to naprawdę nie zliczę. Albo teraz słyszę nieprawdziwe plotki, bo no cóż, ludzie nie zdają sobie sprawy z mojego zdrowia choć tyle razy uświadamiałam, że wymiękam. 
Albo to są ignoranci, albo tacy mało rozumni, albo już nie wiem, albo ja nie potrafię im przekazać wiedzy. Tylko osoby, które studiują medycynę, są jedynymi osobami, które doskonale rozumieją moje zdrowie, moje słowa i jeśli mówię, że jestem zmęczona, to wiedzą, że nie mówię o tym takim zwykłym, którego też chciałabym doświadczać. Dopiero w towarzystwie przyszłych lekarzy czuję się rozumiana. I to jest bardzo przykre. 
Jak mało ludzi wie i jest uświadamianych o chorobie. Są też ludzie co prawda, którym raz powiedziałam jak funkcjonuję, że mam trochę pod górkę, to są oczywiście, którzy tego nie kwestionują, wiedzą, że ja tak po prostu mam, że mam takie zdrowie i tyle. Ale są osoby wiecznie kwestionujące, wątpiące w  oje zdrowie tak, jakbym udawała. No kuwa, jego mać, nie skomentuję tego już. Jestem  na tyle wściekła, zmęczona takimi ludźmi, że wymiękam i nie chcę już więcej mieć z nimi do czynienia. 
Chciałam pisać jeszcze o jednym, głośnym temacie, ale zostawię sobie to na drugi post, któty niedługo się pojawi. Ja dopiero dzisiaj przestałam gorączkować i odbiło się to na moim miasteniczym zdrowiu. 
Moje objawy na teraz to: słabsze ręce, głównie prawa ręka, lekko cięższa głowa, czyli ma zamiar mi opadać, powieki, w nocy przed spaniem widzę delikatnie podwójnie i niewyraźnie, słabsze nogi i zmęczenie ogólne. Za pięć dni mam urlop i przez chorowanie stoi pod znakiem zapytania czy zrealizuję go tak jak chcę, czy będę musiała siedzieć w mieszkaniu, by znowu się poskładać. :(
Ale no przecież, ja udaję i wymyślam i użalam się nad sobą. Nie. Ja uświadamiam tylko, że miastenia to choroba podobna do innych autoimmunologicznych chorób, przewlekła, gdzie moje własne ciało pozbawia mnie możliwości i korzystania z życia tak jak zdrowego człowieka. Obawiam się, że w społeczeństwie, które nigdy nie zainteresuje się tematem, zawsze będą ignoranci. I ludzie złoci, pamiętajcie, że słowa potrafią zaboleć mocniej.  

wtorek, 16 lipca 2019

214.

Bo wtedy jest jakoś prościej.

***

Od tylu lat to jedno uczucie mi towarzyszyło. Zawsze, gdzieś w środku się tliło, sprawiało, że się nie poddawałam. Nawet wtedy, kiedy było źle, jakoś mnie potrafiło trzymać w całości. Dawało mi jakiś cel, spełnienie, do którego dążyłam. Ale to wszystko czas przeszły. Obecnie czuję się pusta bez tego. Tak jakbym utraciła umiejętność odczuwania tego. Tak jakbym utraciła część siebie.


Dopiero jak wróciłam do pracy, uświadomiłam sobie jak bardzo potrzebowałam tego odpoczynku. Objawy nie dokuczają już tak bardzo, są dni, kiedy po ciężkich maratonach jestem zmęczona trochę bardziej, ale to tyle. Z rękoma już nie mam problemów czy oddychaniem, mogę normalnie funkcjonować. Na tyle, że zapominam wziąć leki i jak spojrzę na godzinę, dopiero uświadamiam sobie, że już czas. Boję się jednak, że przez ciężkie dni w pracy, moja nieobecność na nic się zda, a powrót formy jest efektem chwilowym. I choć bardzo nie chcę, to zaczynam dojrzewać powoli do jednej decyzji. Bo możliwe, że nic się zmieni, jeśli ja nie podejmę kroków. Wyczekuję też niecierpliwie urlopu i paru innych dat. W wolnej chwili spędzam w świecie wirtualnym, na którym buduję swoją powieść. Tak, ja nadal piszę! Na tyle czasami nad powieścią siedzę, że tracę poczucie czasu i potem idę spać, kiedy dzień już dawno temu się zaczął, ale są też dni, kiedy nie mam sił odpalić laptopa. Na przykład ostatnio z tyłu głowy miałam straszną ochotę pisać, w pracy powstawały nowe pomysły, wydarzenia, dialogi, po powrocie do domu nadal mam chęci do pisania, ale ostatecznie nie biorę się za to, bo zmęczenie wygrywa. Dzisiaj wieczorem będę nadrabiać. Choć mam już tego sporo, to nadal dopiero jestem na początku. Więc od jakiegoś czasu tak głównie wygląda mój dzień. Dzisiaj też jest wyjątkowy dzień. 
Postaram się tu pisać częściej, bo zaglądam tu codziennie. A teraz dobranoc.

środa, 12 czerwca 2019

213.

Z zamkniętymi oczyma czasem lepiej się widzi.

***

Dzisiaj luźniejszy post. Nie ukrywam, że teraz przez te upalne dni bardzo rzadko odpalam laptopa i właściwie wegetuję przez większość dnia, dopiero robię się aktywniejsza nocą. Również przez to mało sypiam i odczuwam to bardzo za dnia, a temperatura i tak nie pozwala na odespanie tego. W kwestii zdrowotnej wiele zmian nie ma, jest właściwie tak samo, są dni, kiedy ręce mi drżą, ledwo oddycham, ale są też dni, kiedy zapominam, że czas wzięcia tabletek nadszedł. Przez leki sterydowe i ich wpływ na moją termoregulację ciała źle znoszę taką pogodę. Jednego dnia musiałam po coś wyjść, było to jakoś po południu i żadne zimne napoje mi nie pomagały. Było tak źle, że musiałam odłożyć rzecz, po którą poszłam, wyjść ze sklepu, usiąść się i przeczekać złe samopoczucie. Prawie leciałam do najbliższego kosza, bo było mi niedobrze, ale na szczęście obyło się bez tego. Nawet, kiedy wyjdę wieczorem przez nie do zniesienia temperaturę i słaby powiew wiatru czuję się źle, nogi są słabe, że chodzę bardzo powoli, stawiając małe kroki, ciężko mi się oddycha. Jest to trzydzieści stopni, ale ja zawsze czuję jakby było to dziesięć czy piętnaście stopni więcej. Osoby biorące encorton zrozumieją. :/ 
 W poniedziałek wracam do pracy i chcę być sprawna, mam nadzieję, że temperatura do tego czasu choć trochę odpuści. 
Ja w końcu podjęłam kroki w moim nowym hobby, które chcę zacząć rozwijać i mam nadzieję, że znajdę czas i chęci. Ostatnio mam szał na księżniczki Disneya i obejrzałam prawie wszystkie z nimi filmy przez ostatni czas. Jadą w większym składzie do mnie w postaci lalek, które jak narobię wprawy zamierzam zmienić im spostrzeżenie na świat i makijaż. Jak i chcę uszyć dla nich ubrania wzorując się na oryginałach. Jak i inne lalki z serii Monster High chcę zrobić w swojej wersji oraz kolekcjonować. To też chodzi za mną od dłuższego czasu. Uwielbiam robić zdjęcia, stąd też to będą takie moje małe modelki. Także w lalkach widzę potencjał i rozwijanie hobby aż w trzech kierunkach. Liczę na to, że senność i zmęczenia ciała mi przejdzie całkowicie i wolny czas będę przeznaczała na zajmowanie się tym. 
Przez to, że laptop generuje ciepło przez co głównie przy nim nie siedzę nie gram też za bardzo w nic. Chciałam grać w serię Dungeon Siege, ale czuję się znużona, laptop podczas odpalonej gry wydziela więcej ciepła, przez co pogram przez chwilę i po chwili wyłączam. Odświeżyłam dzisiaj przeze mnie oglądane anime, którym jest Sword Art Online. Wróciłam do tego, bo czytałam niedawno o goglach ps4 VR move. Gdybym nie to, że nie posiadam monitora ani telewizora, i nie mam ps4, pewnie by już sprzęt jechał do mnie, ale obecnie nie stać mnie, by sobie pozwolić na taką rozrywkę. To jeszcze musi poczekać.  Można na takich goglach grać w skyrima! A dlaczego wspominam SAO? Otóż tam mamy Nevre Geara w pierwszej części przypomina hełm, w drugiej już podobny jest do gogli, lepszy, doskonalszy, pod inną nazwą już. Powoli technologia idzie tak do przodu, że i świat gier przedstawi nam taki świat wirtualny jak w przedstawionym tytule. Już mamy namiastkę tego, co jest w SAO. Anime przedstawia nam, że to dzieje się w 2022 roku. Brakuje tylko trzech lat, a ja nie zdziwię się, jak okaże się, że w świecie rzeczywistym również w przedstawionym roku przyjdzie nam premiera takiej konsoli. Chciałabym tego dożyć. I SAO wprawiło mnie w inspirację. Zaczęłam pisać powieść i mija mi cały dzień jak siedzę w wordzie i piszę! Mój artblock się zwolnił i korzystam z tego. Brakowało mi strasznie mozliwości pisania, pomysłu, który mnie będzie pchał. Stworzyłam nawet już listę wydarzeń, by trzymać się chronologii i nie zapomnieć co chcę pisać, o czym pisać. I póki co piszę na brudno, potem będę wprowadzać resztę tekstu, poprawki i ogólnie by to jakoś wyglądało. Także jestem strasznie podekscytowana tym co mi dała inspiracja. :) 
Także ruszyłam powoli z miejsca i chyba czas wegetacji ogólnej przeszedł, teraz tylko mnie trzyma za dnia, kiedy ledwo żyję przez upały, ale dzisiaj nawet one mi nie przeszkodziły w pisaniu.  Oby tylko nie złapał mnie słomiany zapał. 
Też w końcu jak przyznałam na głos, że pewien rozdział w życiu zamknęłam, dotarło do mnie, że dopiero teraz faktycznie to zrobiłam. Czas przemija, dużo zmienia, było już tylko gorzej, także taka była najwyraźniej kolej rzeczy, a udawanie, że jest inaczej było tylko oszukiwaniem siebie. Jednak nie oznacza to, że zrezygnuję całkowicie z pewnych rzeczy. Nie pozwolę na to. Wracam do pisania na wordzie, póki jeszcze czuję siły, bo chęci są.

sobota, 1 czerwca 2019

212.

Ty jeden wiesz jak mi czytać w myślach.

***

Coś się kończy, coś się zaczyna. Mam problem z tą pierwszą częścią. Od tych dwóch lat lat, jednak chodził cień, który przewidział przyszłość, która jest moją teraźniejszością. Może bałam się przed samą sobą przyznać, gdyż czułam co się dzieje. Po raz kolejny zostanie jedynie ślad w postaci wspomnień. Nie lubię się z tym godzić, źle znoszę rozłąki. Pewnie nawet nie odczuwasz tego tak jak ja, ale boli. Boli za każdym razem, gdy kogoś tracę. 
Chciałabym wejść na prostą. Zgubiłam się we własnym labiryncie. Tak rzadko mówimy o tym co czujemy. Tworzymy zbroję obojętności i niewzruszenia nie okazując nic więcej. A to właśnie uczucia nas budują, mówią kim jesteśmy. Lubię uczyć się ludzi, dostrzegać co mają w środku.  
Miliony dusz, usta milczące, krzyk w ciszy, samotność w tłumie.
Ostatnio zbyt dużo szepcze w mojej w głowie. Siadam wtedy przy oknie i spoglądam na niebo, szczególnie wtedy, gdy słońce już zachodzi i pojawia się zmierzch. 
Aktualności zdrowotne - jest lepiej. Biorę czasami leki troszkę później, by móc stwierdzić co mi towarzyszy. Lekko słabe ręce, delikatnie już opadająca powieka. Z każdym dniem objawy coraz mniejsze. Zasługa tego, że zdecydowałam się na kolejne zwolnienie. Tym razem nie z powodu wydarzeń losowych, chorób, a powrotu do zdrowia. Mam tak słabą odporność od podajże listopada/grudnia i w każdym miesiącu coś się dzieje. Co z tego, że wyjdę z przeziębienia, po tygodniu wrócą mi siły, wystarczy kaszlnąć obok mnie i znowu jestem chora. Rozmawiałam również w pracy na ten temat i nie słyszałam sprzeciwu, za co jestem mega wdzięczna. Objawy przez ten czas jak będę na zwolnieniu powinny puścić. Zaczynało być źle na początku zwolnienia. Dwa tygodnie temu byłam u siebie i czułam, że objawy powoli schodzą mi na mięśnie twarzy. Zauważyłam podczas wymawiania słów, które zaczynały się twardą głoską. Powieka po ostatnim przeziębieniu zaczęła mi opadać. I no wystarczyło, że znalazłam się obok osoby przeziębionej, do tej pory walczę trochę z kaszlem, na który musiałam brać antybiotyk. Jeszcze myślę, że z dwa tygodnie będę musiała być na zwolnieniu, nawet wrócę do pracy wcześniej tak myślę. I będę mogła w końcu wrócić na pozostałe stanowiska i jak skończyć w końcu ze zwolnieniami. Już sama mam dość ich brania. I udało mi się przedłużyć rentę. Strasznie się stresowałam rozmową z lekarzem oraz wynikiem. Ale na szczęście nie muszę się martwić i nie muszę się pakować. Tak to wracam powoli do gier, zaczynając serią Dungeon Siege. Ponownie. Rok temu miałam całą serię gier z tej serii przejść, ale przez steama odechciało mi się i teraz gram już bez tej platformy widząc, że grę skończę, nie wywalając mnie do pulpitu po pokonaniu bossa. 
Przypomniałam sobie jak kiedyś pisałam posty i chciałabym do tego powoli wrócić. Także może kolejne posty będą częściej i będę rozdzielać posty zdrowotne od tych pozostałych. Z każdym mijającym dniem nie budzę się zmęczona, bo ostatnio to z tym też było źle. W południe często musiałam się położyć na godzinę-dwie, bo oczy same się zamykały.  Stabilności, przybywaj!

czwartek, 23 maja 2019

211. Własna samotna droga

Czasami słowa to zbyt za mało, bo wyrazić wszystko.

***


Znów z jakiegoś wysokiego wzgórza patrzę na świat. Horyzont delikatnie zatopiony w mgle tajemniczości, skrywający przede mną swoje piękno. Zastanawiam się czy kiedykolwiek choć raz pozwoli mi dojrzeć co się tam skrywa. Nie mam sił iść już dalej, by wspiąć się na kolejny szczyt, by tym razem choć zerknąć na chwilę co jest za mgłą. Wiatr przypomina mi o tym, że dzisiaj jest dość zimno. I to też nie zmieni się przez jakiś czas.
Tak sobie myślę ostatnio, że czuję się samotnie. Otaczam się tyloma ludźmi, na spotkaniach też się dobrze bawię, ale w dalszym ciągu brakuje mi obecności kogoś, kto trwałby, tak po prostu. Co prawda, mam jedną taką osobę, przynajmniej mam taką nadzieję, że to jest to. Też oswajam się z tym, że mi chyba właśnie jest dana taka droga. Przestałam z tym walczyć po wielu zawodach i rozczarowaniach. Już nawet nie zależy mi, by to zmieniać. Od dziesięciu lat zawsze towarzyszyła mi nadzieja, że jestem wstanie coś zrobić, wystarczy się starać, chcieć. I nawet jeśli ktoś mi proponuje pomoc, już nie jestem nastawiona na to przychylnie.  Po prawdzie po ostatnim razie mam dość. 
A jeśli chodzi o zdrowie, nie jest dobrze. Od miesiąca staram się napisać posta. Już raz miałam publikować, ale nie pykło. Potem przekładałam z dnia na dzień publikację, ale nie miałam sił nawet odpalać laptopa i czytać  co miałam napisane. Do rzeczy. Pod koniec marca znowu złapało mnie przeziębienie. Siadło mi na mięśnie międzyżebrowe. Bez zastanowienia poszłam do lekarza, ten wystawił mi zwolnienie i na początku miało być do końca miesiąca, nie chciałam kolejny miesiąc ciągnąć l4. Ale zaczął się kwiecień, ja nadal byłam chora, nadal nie mogłam normalnie oddychać. Choć czułam się z tym bardzo źle, poszłam kontrolnie, lekarz przedłużył zwolnienie. Doleczyłam się. Przez moje problemy zdrowotne i ciężką pracę, która była (szczególnie jeden dzień dał mi bardzo w kość), przez tamten czas wybiłam się z rytmu, organizm tym bardziej i sobie nie poradził z tym, a miastenia to od razu wykorzystuje. Czułam, że mi się pogarsza, ale myślałam, że dam radę. No, skończyło się to właśnie chorowankiem, wzmożonymi objawami, problemami z oddychaniem i znowu problemy z rękoma. Miałam raz epizod z duszeniem się, no nie chcę dopuścić do powtórki. Niestety odczułam skutki tego jak już wyzdrowiałam, tego co mi zdrowie serwuje od początku tego roku. Musiałam przypomnieć innym na co choruję, dlaczego takie rzeczy się u mnie dzieją i dlaczego jestem w takim stanie. Trochę żałuję, że wcześniej nie alarmowałam o tym, ale cóż, myślałam, że podołam, dam radę i nie będę musiała zawieszać na sobie tabliczki "MIASTENICZKA W OPAŁACH". Były również epizody z opadającą głową, ogólne zmęczenie też mi towarzyszy, nawet po przebudzeniu, z rękoma miałam problem do takiego stopnia, że nie wiedziałam jak przynieść zakupy do mieszkania, ale dałam radę ostatecznie. Noo i nosiłam w rękach koszyczek pleciony z jakiegoś materiału, nie ważył dużo, miałam w nim drobne zakupy. Dotarłam pod drzwi mieszkania i podczas otwierania drzwi, ten koszyk mi wypadł z rąk. Tak jakby ktoś pociągnął za dźwignię na dół. Drugi raz coś mi z rąk wypadło w taki sposób w życiu. 
Myślałam, że zwiększając dawkę mestinonu, zejdę choć trochę z encortonu. Obecnie zwiększyłam encorton do tej dawki, co brałam zawsze, czyli 20mg i zwiększyłam mestinon o jedną tabletkę więcej. Super.  Również mam obawy, że miastenia ucztuje powoli na moich nogach, bo był jeden dzień, gdzie były słabsze na tyle, że miałam obawy, by się poruszać. Szczerze, mam dość tego stanu. Chcę w końcu stanąć na nogi nie odczuwając zmęczenia i nie budząc się z myślą co mi dzisiaj dolega. 
W piątek mam neurologa i zobaczymy co mi powie. Co prawda nie jest to specjalista, ale teraz łapię się wszystkiego. Mam nadzieję, że dostanę zwolnienie, bo wykorzystam to nie tyle na odpoczynek, by w końcu miastenia dała mi spokój, ale chcę zarejestrować się do swojego specjalisty i zrobić szereg badań. Ale przede wszystkim by miastenia znowu usunęła się w cień. Chcę znów pracować na większości stanowisk, a nie obawiać się, że sobie nie poradzę. 
Jedynym plusem jest taki, że obawiając się o zdrowie, na jakiś czas rzuciłam alkohol. Nawet po 2% głowa mi opadała i ciężko mi się oddychało. A że spodobało mi się, to chcę trwać w tym przez trzy miesiące. Już prawie dwa miesiące będzie jak nie piję. ^^ Też przestawiłam się na inną dietę, znaczy dużo się nie zmieniło, ale znajduje czas na gotowanie, a że ja mam od groma pomysłów, to też dobrze na mnie to wpływa. Za to powoli nie podoba mi się, że popadam powoli w nałóg. Coś co towarzyszyło mi podczas picia przeważnie, zmieniło się do chęci wypuszczania sobie dymka, a nawet relaksu, kiedy jestem sama i chcę odpocząć od ludzi. Kiedyś nie potrzebowałam tego, by od nich odpoczywać. Nie powiem co to zapoczątkowało... A żeby nie było, miastenia jak i zdarzenia losowe serwują mi od początku roku uszczerbki na zdrowiu. W styczniu spadłam ze schodów, pod koniec stycznia, a początek lutego miałam rozwalone plecy (nadal odczuwalne), w marcu był szpital, a w kwietniu miałam coś z nogą i znowu nie dowiedziałam się co to było. Kiedyś miałam to samo trzy lata temu na Woodstocku. Szłam sobie na zakupy i w połowie drogi zaczęłam utykać na prawą nogę. Pogorszyło się do takiego stanu, że pulsowało bólem, schody były wyzwaniem, by z nich schodzić, szłam strasznie powoli i jeszcze trochę, to bym miała przez to coś z kolanem. W dodatku organizm starał się nie układać ciężaru ciała na chorą nogę, więc obrywało mi się z miastenicznej strony na lewą nogę. Lekarz mi nie powiedział co to, tylko dostałam skierowanie do szpitala na oddział neurologiczny jak i do ortopedy. Nie poszłam nigdzie, bo mi zaczęło przechodzić, czułam się dziwnie, że chodzę nie odczuwając przy tym bólu, ani nie utykałam. Przeszło półtora tygodnia temu podajże.
Noo i w końcu udało mi się pojechać do Starogardu, spędzić trochę czasu z rodziną. 
Obecnie szykuje mi się wyjazd w tym roku na Poland'Rock, nawet jak nie dostanę urlopu, to chcę wywalczyć sobie wolne na ten czas. Pożegnałam też jednego swojego uszastego przyjaciela. :( 
I w poniedziałek mam komisję odnośnie renty. Jestem zaskoczona, bo bardzo szybko dostałam termin, problem w tym, że teraz znowu jestem chora, doszło mi jeszcze coś z okiem. Z jednej strony to dobrze, bo mam nieco wzmożone objawy i przynajmniej pokażę co się ze mną dzieje, z drugiej średnio mi to na rękę i się trochę obawiam, bo myślałam, że będę mogła miesiąc się na nią przygotować, a mam właściwie weekend tylko na to. Wszystko w rękach neurologa, do którego pójdę. 
Więc właściwie wiele przede mną. Brałam leki godzinę temu, a już czuję, jakbym nie brała ich przez pół dnia, więc chyba czas by kończyć i iść spać. Przynajmniej dałam znak życia i obym miała więcej sił, by pisać. 

środa, 3 kwietnia 2019

210. Ciężki czas

I spraw, aby nie odchodził zbyt daleko.

 ***

Czuję przyjemny powiew na mojej twarzy. Koi mnie swoimi szeptami, czuję jak całe spięcie znika. To co działo się nie tak dawno, wydaje się teraz bardzo odległe. Jednak choć w sercu zagościł spokój, rany nadal się goją. Nie mówiąc o tym, jak bardzo nie mam sił, by iść dalej. 
Moja pewność siebie powoli się na nowo buduje. Choć już straciłam wspomniane siły, ledwo jeszcze udało mi się zawalczyć z problemem. Ucięłam jego źródło, pozostaje mi sprzątnąć jego skutki. Dzięki przyjaciołom i dobrym znajomym podniosłam się i odzyskałam nieco siebie. Coś co wydawało mi się strasznie przykrą rzeczą, okazuje się wcale nie być tak paskudną. Stąd też dość szybko się odbudowałam, choć to nadal nie jest to, co było. 
Jednak borykam się obecnie z innym problemem, moją drogą towarzyszką, o której najczęściej tutaj piszę - miastenią. Jest źle. 
Jestem przeziębiona, chora i tak jak z tego powoli wychodzę, to miastenia stwierdziła, że dowali mi bardziej. Jak nie wezmę leków na czas, jest źle. Jak nic nie robię, to jest dobrze. Ale mówiąc, że nic nie robię mam właśnie to na myśli. Muszę zamienić się w kłodę. Jak już przejdę się kawałek, by kupić coś, co potrzebuję, to jest źle. Sytuacja sprzed dwóch dni - idę po trociny i jedzonko dla uszatych. Kupiłam dwa kilo marchwi, dla mnie było to dziesięć kilogramów. W plecaku miałam też drobne rzeczy, to czułam się jakby ktoś nadepnął mi na płuca. Wróciłam strasznie zmęczona do mieszkania i oczywiście zapomniałam kupić to, po co głównie też poszłam, więc musiałam zahaczyć jeszcze o jeden sklep. Czułam się jak jakieś zombie, zwłaszcza, że mam zawalone gardło więc nawet moje gardło wydawało taki dźwięk. Paczuszka sody oczyszczonej waży tyle co nic. No to ja czułam, że waży 2 czy trzy razy więcej. Trzymanie telefonu w ręku jak rozmawiam jest na tą chwile bardzo problematyczne. I ten stan jest, czasami go nie ma, ale od lutego nie chce mi przejść. Czuję się z tym źle. A biorąc pod uwagę tego co przeżyłam, kiedy ewidentnie siadło mi na mięśnie międzyżebrowe....uhh, najgorsze co do tej pory przeżyłam. Nigdy więcej. A boję się, że jeśli nie dam sobie odpocząć, to czeka mnie powtórka. I tym razem mogę nie dojść do domu. Obecnie miastenia siadła mi właśnie też gdzieś na okolicę płuc i na ręce. Rok temu pierwszy raz miałam takie problemy, teraz się powtarzają, właściwie od roku są chwile, kiedy te objawy są, albo ich nie ma. Obecnie teraz jak piszę bolą mnie trochę ręce, więc piszę na raty, czuję właśnie objawy w okolicy płuc i głowa trochę mi ciąży. Opadanie głowy pierwszy raz zaliczyłam w styczniu tego roku. 
Chciałam w końcu zarejestrować się do swojej lekarki, ale chciałam pojechać i to zrobić. Będę musiała jednak poświęcić czas, to może uda mi się dodzwonić. Potrzebuję badań i odpoczynku, przynajmniej póki nie zejdą objawy, które obecnie mam przez to, że mam słabszą odporność. Przez to, że myślałam, że nawet z objawami dam radę, ale mając ograniczenie dam sobie radę i chyba właśnie to sprawiło, że nie mogę z tego stanu wyjść. Jestem już tym zmęczona. A bywa tak, że nawet jak mówię, że nie dam rady, to koniec końców i tak muszę się wziąć za coś, co wiem, że będzie mnie kosztować siły na najbliższe dni. W moim przypadku muszę zdrowie stawiać na pierwszym miejscu. Rzecz w tym, że nie zawsze wychodzi. Zwłaszcza, kiedy ciężko odmówić i chcę się coś zrobić dobrze.
Pamiętajmy, że osobom pełnosprawnym niepełnosprawność kojarzy się przede wszystkim z upośledzeniem motoryki (wózek inwalidzki) lub problemami ze wzrokiem (problemy sensoryczne), po prostu stereotypowo. Ja wiem, że po mnie nie widać tego, że i ja jestem osobą niepełnosprawną. Cały czas mówię, że hej, przecież jestem jak każdy inny człowiek. I tak, jestem, problem z tym, że nie do końca. Też chciałabym po tym jak wstanę, zjeść coś na szybko, szybko się ogarnąć i móc zdobywać swój świat. Iść do pracy, robić wszystko, jeśli się poczuję zmęczona to dać sobie chwilkę, albo nawet pomimo tego, móc być wstanie robić wiele rzeczy. I tu jest mój haczyk. Bo moje ciało już mi nie pozwala na to. Zaakceptowałam to jaka jestem, ale są chwile, kiedy zazdroszczę ludziom tego, że ich wydajność jest mniejsza, bo mają zakwasy po treningu. Albo bo mieli ciężki dzień i nie odpoczęli po nim odpowiednio. Albo po pracowaniu po dziesięciu godzinach, następnego dnia mają jednak siły by nosić ciężką torbę. Mają siły iść na zakupy i nosić te wszystkie rzeczy. Mają te cholerne siły na to wszystko, pomimo wszystko.
Ja faktycznie, nawet chorując mogłam to wszystko, ale od dwóch-trzech lat już nie. I z tym ciężko mi się pogodzić.  Przez to, że ja też tak chciałam i zagryzałam wargi mówiąc, że ja też tak mogę, jestem teraz w takim stanie.
To ja muszę wyznaczać tempo spaceru ze mną i czasami mi jest źle z tym, że zostaję z tyłu. Nie mówiąc o wielu innych rzeczach. W związku z tym, tak jak unikałam jednej rzeczy, chyba w końcu i czas podjąć się decyzji, by dać w końcu sobie odpocząć. Ale nadal się waham.
A tak to cóż, mój dzień ostatnio wyglądał tak, że głównie spałam. A jak nie śpię to smarkam. Także no i prawdopodobnie tak będą wyglądały moje najbliższe kolejne dni. Chciałabym już odzyskać siły. Na psychiczne ja mam wpływ, ale na fizyczne ani trochę. 


(Dead by Sunrise - Let Down)

niedziela, 24 marca 2019

209. Wołanie o pomoc

Bo ona odchodzi ostatnia.


***

 Od paru dni coś zaczęło się kruszyć. Były to niewielkie małe odłamki. Na początku nikt by na to nie zwróciłby uwagi, były tak niezauważalne. Jednakże z każdym dniem przybywało ich coraz więcej, z okruszków zaczęła się robić garstka, następnie zaczęło być to zdecydowanie więcej. Głęboki oddech, dasz radę. Tak było. Od padu dni, zaledwie kilka, to coś zamieniło się we mnie. I nim się zorientowałam, to ja byłam rozbita na tak dużą ilość tych drobinek, że policzenie tego jest niemalże niemożliwe. 
 Za sobą całkiem spory kawał drogi, ciężkiej, wyboistej. Były dni lepsze, ale też i gorsze, tych drugich bywało nawet więcej. Jednak moje usposobienie zawsze wyciągało mnie, kiedy zaczynało być źle. Przetrzymać najgorsze. Zawsze dostrzegałam to tak zwane światełko, dające ciepło, nadzieję i ukojenie. Czasami zdarzało mi się musnąć koniuszkami palców to błogie uczucie. Było w swoim rodzaju odpoczynkiem od szarej rzeczywistości, która bywa bezlitosna. Może wydawać się, że jestem twarda, silna i zniosę wszystko. Większość, owszem, ale nie to, co serwuje mi ostatnio życie. 
 W każdym etapie swojego życia, było coś. Wielokrotnie chciałam się poddać, przyznaję się. Czasami cierpienie było tak silne, że nie widziałam sił, by móc spojrzeć przed siebie. Choroba również mi w tym nie pomaga. Czuję się uwięziona w swoim ciele. Patrząc na swoje stare zdjęcia nie dowierzam, że spostrzegałam siebie inaczej, był to bardzo zakrzywiony i przygnębiający obraz. Zderzając się z tym, co jest obecnie, nie wiem już jak mam sobie pomóc. Bo zaczyna być coraz gorzej. I ja wiem, że to prowokuje szepty. Jest też jedna rzecz, przez którą się tak czuję. Przez ciężką pracę myślałam, że potrzebuję odpoczynku, wiele razy uderzała we mnie myśl, że czas odpocząć, zregenerować się i zanim ja podjęłam kroki, mój los sam zadecydował za mnie powodując uszczerbek na moim zdrowiu. I jak powoli na nowo wdrążałam się w pracę, poznawałam na nowo swoje ciało, na tyle ile pozwoli mi funkcjonować, okazało się, że moja odporność zaserwowała mi okropny ból, kiedy wyskoczyło mi coś mało przyjemnego. W dodatku z płaczem i zrezygnowaniem trafiłam na sor, po czym w szpitalu zostałam prawie tydzień. Cóż. I znów powoli musiałam wdrążać się w rutynę. Miastenia, moja towarzyszka nie ułatwia mi tego do tej pory. Przy większym natężeniu pracy i braku złapania oddechu czuję jak wewnętrznie ściskają mnie kajdany. Bezsilność. Tracę nadzieję z każdym odczuciem słabości, że pożegnam kiedyś sterydy. Zwiększyłam mestinon z nadzieją, że dzięki temu uda się. A obecnie czuję jak z każdą chwilą tracę siły w rękach. Boję się nawet najlżejszą rzecz chwycić w dłonie. Był moment, kiedy ręka była dla mnie jak atrapa, chcąc pomachać komuś, nie miałam sił by wyprostować palców. Dzisiaj za to myślałam, że jestem więźniem własnego mieszkania, bo nie mogłam od kluczyć drzwi. Poprawianie ubrania z tyłu było udręką, by to zrobić, by się ubrać zarzucałam własnymi rękoma jak rękawami od swetra. To też powód, dla którego nie robię własnych posiłków. Raz prawie skończyło się nieszczęściem, kiedy patelnia okazała się ważyć po chwili tonę z gorącym olejem. Ja wiem, że nie widać, ale łatwo mogę udowodnić, że kiedy mówię, że czegoś nie zrobię, to najzwyczajniej wiem, że nie dam rady. I nie szukam wymówek, bo mi się nie chcę, bo jestem leniem. Nie. Nawet ludzie nie zdają sobie sprawy jak bardzo pragnę powiedzieć, że tak! Dam radę, to nie jest nic trudnego. Kiedyś, prawie trzy lata temu, niosłam dziesięć litrów miksu lodów na własnych rękach, rok później ten sam miks poleciał mi z rąk, tak jakby ktoś złapał za dźwignię zwalniającą. Tak bardzo pragnę by objawy dały mi spokój. Jestem szczęściarą pod względem takim, że widzę normalnie, powieki nawet, kiedy jestem zmęczona nie opadają mi na źrenicę powodując ograniczone widzenie. Cieszę się, że nie mam podwójnego obrazu przed sobą. Cieszę się, że jestem wstanie mówić, przełykać, pić. Oddychać. Choć i z tym bywa tak, że czuję jakby jakiś but nadepnął mi na płuca. Były sytuacje, kiedy wracając do domu, najdłuższa droga była do tramwaju, gdzie robię tylko jeden przystanek. Chodziłam i co pięć-dziesięć kroków zatrzymywałam się, by mięśnie międzyżebrowe pozwoliły mi oddychać. Dusiłam się, było mi momentami bardzo słabo, bo nie mogłam złapać oddechu. Łapałam tak strasznie mało powietrza. I zdarza się, że nie potrafię utrzymać ciężaru głowy na swoim miejscu i ona zaczęła mi upadać. 
 Gdyby jeszcze nie wiem, było widać, że obecnie mam objawy na zasadzie wyskakującej wysypki na twarzy, albo rękach, jakimś zaczerwienieniem, opuchlizną, czymś wizualnym. Ale moich objawów nie widać gołym okiem. Ja je czuję, czasami zbyt intensywnie. Ale osoba obok już nie. Słyszałam ostatnimi czasy wiele przykrych słów. I liczyłam na to, że po ludzku, zostanie zainicjowana rozmowa, chociaż tyle. Cóż. Obecnie moje dawkowanie się nie zmieniło, ale od dzisiaj wchodzę na 20mg ponownie i żegnam się z lekko szczuplejszą twarzą. 
Jest jedna sprawa jednak, która odebrała mi stabilność. Do wczoraj nie wiedziałam, że jakiś problem istnieje. Nie słyszałam osobiście skarg, ludzie w moim otoczeniu również nie dawali po sobie nic poznać, a jednak w końcu słuchy dotarły do mnie w czym rzecz. I gdyby to chociaż zależało ode mnie. Obecnie stworzenie, które kocham nad życie jest w takim stresie, że uspokajam go trzecią czy czwartą godzinę. Mam chwilę słabości, kiedy płaczę z bezsilności i latam z mopem jak wyczuję nowe miejsce, gdzie zawartość kociego pęcherza nie trafiła do kuwety. Wiele razy już nawet rozmyślałam czy nie szukać nowego domu. Jednakże nie ufam na tyle obcym, by to zrobić. Ja buduję codziennie pokłady cierpliwości wiedząc, że ja i Jaskier podołamy. Nie wybaczyłabym sobie nigdy, gdybym oddała go w ręce kogoś innego. Poczucie winy chyba by mnie zabiło. Nie wiedziałabym czy idzie na pewno w dobre ręce i po tygodniu czasu nie wyląduje na dworze, gdzie by sobie nie poradził. Nie wiedziałam jednak, że problem mojego kochanego przyjaciela i towarzysza nakłada się na mnie przez co podobno tracę w oczach, a ludzie się odsuwają. Przecież wiele z nich przebywa ze mną, dowiaduję się dopiero dzisiaj, że faktycznie coś jest na rzeczy, ale nie przeszkadza to innym, pomimo, że zapach sam w sobie nie należy do najmilszych. 
Wiecie co robi obecnie Jaskier? Jest tak zestresowany, że mogłam z jego ciałkiem zrobić co tylko chciałam, nie walczył. Ułożyłam go na sobie i długą chwilę, póki nie straciłam czucia w nogach, tuliłam go do siebie, by czuł, że nie jest sam i dać mu poczucie bezpieczeństwa. Potem, ułożyłam go na poduszkach, włączyłam jakąś spokojną muzykę by tylko się uspokoił. Po uszach wiedziałam, że nie chce go stres puścić i po tym jak spina mięśnie. Również w dalszym ciągu mogłam układać go jak z plasteliny, bo się nie buntował. Dałam trochę przekąsek i pieściłam i pomogło, na chwilę. To wszystko działo się chwilkę przed dwunastą w nocy. Obecnie mam godzinę 02:30 na zegarze, Jaskier wstał raz przez ten czas, kiedy odeszłam na chwilę, położył się pod krzesłem i powtórka z rozrywki. Od miesiąca podejmuje kroki, by mu pomóc, bo teraz zaczęło być źle. Co prawda problem mój jest od dawna jak się dowiaduję, ale do tej pory nikt się nie skarżył, ja byłam nieświadoma. Też jest opcja taka, że mój kocurek okazując mi swoją miłość, pokazuje innym, że jestem jego. On myśli, że to super pachnie, inni nie bardzo, w tym ja. Ale, że mam to na co dzień, mój nos ignoruje to. Tak może problem kota rozwiązałabym szybciej. Mi jest tylko przykro, że przez pryzmat tego, dowiedziałam się, że ludzie nie są wyrozumiali. I boli. 
Przedwczoraj miałam zły dzień, najgorszy. Czułam się przedmiotowo, ręce były tak słabe, że ledwo mi było utrzymać telefon by sprawdzić godzinę, trafiłam na stresujących mnie ludzi, jednocześnie miałam się rozdwoić, usłyszałam przykre słowa, czułam się atakowana, zapał gdzieś został zagrzebany żywcem, czułam się podle i emocje same puściły. Kiedy się uspokoiłam, bałam się, że wybuchnę, ale nie złością, nie krzyczeniem. One same mi napływały do oczu, a ja starałam się nie okazywać tego. Ściskało mnie tak w żołądku, że nie wiedziałam czym jest jedzenie. A potem właśnie dowiedziałam się dopiero o tym, że piszą mnie tak jak mnie czuć. 
Taka mieszanka sprawiła, że obecnie czuję się nikim. Moja pewność siebie gdzieś się sama zakopała. Walczę za każdym razem z samą sobą, by się nie popłakać, to też bywa męczące. I choć raz nie chcę się z czymś kryć. Na wiele rzeczy się uodporniłam. Na wiele rzeczy reaguję z dystansem, sama się śmieję z samej siebie, na wiele reaguję obojętnością. Ale nie dzisiaj, nie od jakiegoś czasu i zapewne przez wiele dni czeka mnie walka, którą mam nadzieję wygram. Dostałam fobii społecznej. W tramwaju wczoraj prawie się popłakałam, boję się przebywać wśród ludzi, bo boję się, że zaczną mnie oceniać. Czuję się jakb ym wróciła do gimnazjum i miała wszystko przeżywać od nowa. Jeszcze nie tak dawno miałabym na to wywalone. Ale nie po tym co usłyszałam. Nie po tym jak jestem traktowana. Dzisiaj się całkowicie odsłaniam i ryzykuję, bo nie wiem czy słusznie. Ale mam dość krycia się. Czuję się z tym wszystkim sama. I potrzebuję pomocy. 
 Wielokrotnie nie byłam przygotowana na to, co mnie spotkało. Na to, że stanę się obiektem wyzwisk i wyśmiewania, na to, że zachoruję, że nie będę wstanie psychicznie wspierać dawnego przyjaciela, że go już nie ma, że będę miała takie problemy zdrowotne, otrę się o śmierć, mogłabym tak wymieniać do końca. I na to, na co zdążę się uodpornić, po chwili co innego się rozpada. Ja jestem wielu rzeczy świadoma i do wielu się przyznam. Przez to, że ludzie nie chcą okazywać słabości tworzą siebie takich, jakimi nie są. Więc, właśnie to kryje się pode mną. W tym wszystkim są jeszcze wielkie, duże oczy przepełnione nadzieją, na lepsze jutro, które pragną zdobywać własne szczyty. Moim najmniejszym jest ponownie udźwignięcie tego miksu lodów ważącego +/- 10kg. Na własnych rękach. 
 Boję się dzisiejszego dnia. Boję się, że nie wytrzymam psychicznie, że w niespodziewanym momencie ugną się pode mną kolana. Bywam odważna, staram się jak mogę to wszystko udźwignąć, ale czasami brak mi na to sił i obawiam się, że zabraknie mi ich właśnie teraz.
 Choć może wydawać się to dziwne, ale mam wrażenie, że mój autorytet nawiedził mnie we śnie i chciałabym o tym opowiedzieć. Zorganizowałam jego przyjazd do mnie, do Polski i spędziłam z nim jeden dzień. On starał się mówić łamaną polszczyzną, a ja siliłam się by mówić po angielsku, ale się rozumieliśmy, całe szczęście. Byłam przepełniona swoim optymizmem. Udało mi się odciągnąć jego od myśli samobójczych za co usłyszałam "dziękuję". Ten uśmiech. Czułam jak przepełnia mnie ciepło jak mnie przytulił, szczęście i miłość, ale taka, która łączy fana z jego idolem. Czułam, że jest moim przyjacielem i mogę liczyć również na niego. Jednak wraz z jego podziękowaniem za dzień i odcięcie go od myśli, czułam, że to również pożegnanie, przynajmniej do jakiegoś czasu. I faktycznie, bo mnie obudziło pukanie kuriera do drzwi. Pamiętam wszystko, jakby jednak śniło mi się przed chwilą, właściwie jakby to się wydarzyło naprawdę. Chester, dziękuję. 


(Linkin Park - One More Light)



(Mój palec i Jaskier)

 

środa, 13 marca 2019

208. Zaplątana

Wiem, że jesteś blisko.

***

Czułam dziwne podekscytowanie z każdym kolejnym dniem jaki mijał, który przybliżał mnie do opuszczenia tego miejsca. Przywiązuję się całkiem szybko, stąd było mi ciężko z myślą, że niedługo nie będę chodzić już po znanych mi drogach. Miałam opuścić ludzi, z którymi już nie będę się tak często widzieć, z którymi uwielbiałam spędzać czas, pracować. I w końcu nadszedł dzień, kiedy całe przerażenie się urzeczywistniło. Z każdą następną sekundą byłam coraz dalej od tego wszystkiego by iść w nieznane. Byłam na to gotowa. I choć często napadały mnie myśli, że to jednak nie to, nie mogłam oswoić się z tym miejscem bez ludzi, których znam, kocham. Dni mijały, były chwile, kiedy szukałam możliwości powrotu, aż nagle poczułam odwrotność tego. Teraz to miejsce, w którym spędziłam prawie całe swoje życie jest mi wręcz obce. Za to tu gdzie jestem teraz czuję, że żyję. I na dzień dzisiejszy nie chcę wracać. Było wiele miejsc, dzięki którym czułam się swobodnie w rodzinnym mieście. W jednym miałam wspaniałe wspomnienia, ale pewna sytuacja pogrzebała je na dobre. Wiele budynków, które oferowało mi swoje ciepło, już dawno jest skute lodem. I już tylko jedno miejsce dla mnie tam zawsze pozostanie ważne. Właściwie nie wiem do czego mam wracać. Im bardziej patrzę na to wszystko z dystansu, wydaje mi się, że to ja na siłę zawsze próbowałam mieć swój powód, by zostać. Zawsze walczyłam z wiatrakami, bez celu. Tylko ja wierzyłam, że dam radę coś zmienić. I choć bolało, że odeszłam, teraz nie czuję nic. Jest mi dobrze tu. Zwłaszcza wiedząc, że nie jestem sama, tak jak myślałam. Próbowałam odwiedzić miasto rodzinne już dwukrotnie. Miesiąc temu musiałam się doleczyć z kręgosłupem i stwierdziłam, że odpuszczę. A teraz miałam jechać w czwartek po pracy, to wylądowałam w szpitalu na zabiegu i wyszłam w poniedziałek. A wczoraj miałam już wrócić, właśnie teraz bym wypakowała swój plecak i szykowała się spać. Wszystkie plany szlak trafił. Na zlocie LP też się nie pojawiłam. Meh. Dzięki tej sytuacji wiem też, że to co chciałam mieć, już mam i jestem w sumie szczęśliwa z tego powodu. Dojrzałam już chyba do decyzji, która w końcu pozwoli odzyskać mi dni i życie. Też pogodziłam się z jednym faktem i czuję się o dziwo wolna. Czasami bywa, że humor złapie, kiedy świadomość uderza, ale ogólnie to jest dobrze. Jeszcze do zdrowia nie wróciłam. Boję się następnego miesiąca, całego roku. Od stycznia zdarzają mi się wypadki i uszczerbki na zdrowiu. 
Jestem obserwatorem, także też widzę jedną rzecz, która sprawia, że robi się przykro i ciężko na sercu. Przejdzie mi za parę dni. Uświadamiam sobie też, że to obie strony w końcu muszą chcieć tego samego, jeśli ma się udać. 
A jeśli chodzi o moje zdrowie, bywa różnie. Mam dni, kiedy nie jestem wstanie czegoś długo nosić w swoich rękach, a czasami nic mi nie jest. Czasami gorzej widzę, albo organizm upomina się szybciej o dawkę. Są chwile, kiedy nie mogę złapać pełnego oddechu, albo ledwo mogę ścisnąć mocno dłoń. Bywa tak, że jestem cała zmęczona i pragnę wtedy wręcz by się położyć, co kończy się tym, że ciężko mi wstać potem. Dawka się nie zmienila, ale przestaję widzieć sens w schodzeniu. Objawy nawet po 10 latach nie chcą puścić, najwidoczniej jestem skazana na ten lek już do końca. Zostanę chyba już na tym, co biorę. Z twarzy lekko zeszłam, dłonie są mniej opuchnięte i przedramiona no i może łydki. Nic więcej. Więc chyba czas w końcu i z tym się pogodzić. 
Tak myślę.

czwartek, 28 lutego 2019

207.

Szepczę Ci zawsze do ucha, byś się nie poddawał.

***

Będąc małą dziewczynką, uwielbiałam baśniowy świat. Otulałam się nim zawsze niczym koc i głęboko wierzyłam, że jeśli i ja będę dobra i siała je wokół siebie, to mi los będzie bardziej przychylny. Uwielbiałam wymyślać wiele własnych takich historii, odpływałam za każdym razem rozmarzona, kiedy w mojej głowie powstawał romantyczny scenariusz. Myślałam też, że choć mi wiele brakuje, dobrem to nadrabiam i los będzie mi bardziej przychylny. I pewnego dnia pierwszy raz serce zabiło mi mocniej. Chciałam przeżyć sama własną taką historię, która powstawała w moich wyobrażeniach. I cóż. Dokładnie 16 lutego, dziesięć lat temu nic takiego się nie wydarzyło. Pamiętam, że to był poniedziałek i za namową, włączyłam w sobie przycisk "odwaga", albo "głupota", nie pamiętam już, ale któryś to był z tych dwóch. Po powrocie do domu, niepewności co dalsze dni przyniosą, z wielkim mętlikiem w głowie, to co zobaczyłam na portalach społecznościowych sprawiło, że tak jak moje serce zabiło mocniej, wtedy też bardzo szybko poczuło ten ból, na który nie byłam przygotowana. Ciężko było udawać, że się trzymam, kiedy miałam do czynienia z rozczarowaniem, które odbierało mi oddech, siłę, chęć by otworzyć oczy i przeżywać kolejny dzień. Nie wiedziałam wtedy co zrobiłam nie tak. I właściwie to dało początek temu, z czym zmagam się teraz, wczoraj, jutro też będę i tak do końca już moich dni. Miastenią. Minęło właśnie 16 lutego równe dziesięć lat. 
Chciałam tego posta napisać właśnie  dwa tygodnie temu, ale straciłam poczucie czasu, potem odkładałam to na, dobrze wszystkim znane, jutro. Chciałam w ogóle by ten post inaczej wyglądał, ale do słów, które chciałabym tu umieścić chyba nigdy nie dojdzie. W zeszły weekend odkryłam, że już zdarza mi się zapomnieć brać leków, ale nadal bez nich słabo funkcjonuję. Dobra nowina to taka, że jestem na dawce 10-15mg i nadal się trzymam, jak mam lekkie dni, to biorę tylko dziesiątkę. Zeszło ze mnie trochę wody, głównie z twarzy, z jednej partii ciała nie chce puścić i bym musiała swojemu ciału pomóc. Jednak nadal nie mogę, bo nadal właściwie jestem w naprawie. Czeka mnie jeszcze rehabilitacja. Nie wiem czy faktycznie miałam ostatecznie złamaną kość ogonową, czy sobie mocno ją stłukłam, a wypadający kręg sprawiał mi najwięcej bólu. Nadal jak wstaję, to czuję ból, ale jest lepiej. Jestem przykładem jak się nie bawić na imprezach, ale wracając do tego dnia to bardzo miło ją wspominam, dobrze się bawiłam i do końca. Też potrzebowałam odpoczynku psychicznego od wszystkiego jak i dać odpocząć mięśniom, więc jakby nie patrzeć, nawet dobrze się złożyło. Irytowało mnie tylko to, że nie mogłam nic zrobić prócz leżenia na prawym boku, jak udało mi się tak położyć, że mogłam użyć dwóch rąk, to było największe szczęście wtedy. Nigdy więcej. Ogólnie to wiele się u mnie nie zmieniło. Trochę nastawienie do niektórych spraw, pogodziłam się w końcu chyba z pewnymi sprawami, choć pewnie nadal nie do końca. Miałam jechać do miasta rodzinnego, ale ze względu na okoliczności zostałam i dopiero wybieram się na początku marca. Znów pojawię się na zlocie fanów LP. Również w końcu na nowo mam piercing, który nie jest już tylko na uszach, ale że będę miała poprawkę i znowu umawiam się na przekłucie jak się zagoi, to jak to piszę, to zdjęłam w czwartek, za dwa dni umawiam się na ponownie, więc pewnie jak będę pisać kolejnego posta, będę już mieć tym razem na pewno. No i cóż, wróciłam do oglądania dram. Nie wiem czemu, ale uwielbiam oglądać tą nieśmiałą, rozkwitającą miłość. Cieszę się jak małe dziecko, kiedy dwójka ludzi uświadamia co do siebie czuje i chcą by to już było na zawsze. Płakać mi się chcę z radości, kiedy po latach, nawet po ośmiu, po tak długim czasie w końcu czyjaś sympatia zwraca uwagę na tą osobę i tak długo wyczekiwana miłość w końcu istnieje dwustronnie. To jest coś pięknego. Tak więc, utknęłam znowu w świecie dram. Jedna bardzo przypomina mi moją ulubioną dramę, choć historia jest zupełnie inna. Także, jak ja skończę to pisać, to pewnie znowu odpalę kolejny odcinek i choć z bohaterami mogę przeżywać ich historie.

piątek, 25 stycznia 2019

206.

Kiedyś będziemy mieli siebie po drodze.

***

Jeszcze nie tak dawno czułam ścisk. Niepewność mnie wręcz niszczyła od środka, ale w tym wszystkim coś mnie trzymało. Od paru dni czuję jakiś spokój, już nie muszę się silić na dobre samopoczucie i trzymać się myśli, że jakoś to będzie, że dam radę. Wraz z znikającą nadzieją, odzyskałam wolność. Może to dlatego, że rozróżniam pewne pojęcia od siebie i nie byłam jakoś z emocjami zaangażowana. Jednak mam teraz nadzieję, że wróci wszystko na wcześniejsze tory, bo jednak mi na tym bardziej zależy. Tak jak mówiłam, że poczekam, aż coś u mnie się nie zmieni, ale właściwie zmieniło tego samego dnia. Nadzieja teraz tyczy się tego, żeby się nic nie popsuło. 
Obecnie tylko leżę i oglądam seriale, bo ciężko mi robić bo innego w pozycji leżącej i to jeszcze na prawym boku tylko. Upadając na schodach, tak jakoś niefortunnie się to stało, bo złamałam sobie kość ogonową. Szkoda tylko, że uniemożliwia mi wszystko i nie jestem wstanie nic zrobić w mieszkaniu. Towarzyszy mi okropny ból, czasami taki mnie przeszywa, że nie jestem wstanie powstrzymać jęku i wyprostowania się. No bywa. Chciałabym, by już to się skończyło, fajnie tak, posiedzieć w domu, szkoda, że nie mogę właściwie wstać z łóżka. Robię to tylko wtedy, kiedy muszę. 
Podobno jest taki zabobon, że jak w styczniu dzieją się dobre rzeczy, to tak będzie przez cały rok. Na początku miesiąca miałam też upadek ze schodów i skończyło się rozwaloną nogą, na szczęście dwa dni i wróciła do zdrowia, dwa tygodnie temu podajże złapało mnie takie przeziębienie, że nie mogłam funkcjonować normalnie i krwawiłam z nosa przez trzy dni (słabe naczynka pozdrawiają), a teraz to. Boję się co będzie potem. Za cztery dni minie rok jak szczęściem wyszłam żywa z wypadku jaki miał tu miejsce. Ciężko mi znaleźć pozycję, gdzie jednocześnie leżę i choć trochę siedzę, więc nie będę zbytnio się rozpisywać. Mam straszną ochotę grać, a nie jestem wstanie. Przynajmniej skorzystam ze zwolnienia i ogarnę nieco miastenię, bo zaczynało znowu ostatnio być źle.

piątek, 18 stycznia 2019

205.

Nie zagłuszę tej melodii, przez które nadal trwam.

***

Siedzę tak patrząc w dal, na świat, który jest przede mną. I płaczę. Kiedy zrobiłam coś, co wiem, że nie jest dobre, odzywało się sumienie. Na początku starałam się je uciszyć, ale złe rzeczy nie dają uśmiechu. Sprawiają poczucie winy, chowanie się, kłamstwo. Tworzą po prostu zło. Od małego starałam się tego unikać, tworzyć dobro, które jest warte przejścia przez trudniejszą drogę. Dobro wynagradza, daje to miłe, ciepłe uczucie, poczucie, że właśnie komuś podarowało się uśmiech, radość, siłę, wiarę, nadzieję na lepsze dni. Jest czymś wspaniałym, ciężko nawet opisać jak pozytywną jest rzeczą. Więc dlaczego ludzie uciekają się jednak do tych okropnych rzeczy? Jak ten świat ma być lepszy? Twórzmy dobro, wiele nie kosztuje, a daje o wiele więcej niż mogłoby się wydawać.
 Tak długo walczyłam, starałam się, aby nie zachorować, nawet przez chwilę nie odczuć oznak przeziębienia, zwłaszcza, że jestem obecnie delikatna jak porcelana. No, ale stało się. Wczoraj martwiłam się prawym okiem, bo było małe, opuchnięte, powieka niżej, pomimo, że przez niecały tydzień głównie się wylegiwałam i starałam się jak najszybciej wyzdrowieć. Dzisiaj jest lepiej, co prawda nadal nie wróciłam do zdrowia, ale obawa jest, że jeśli jakiś objaw siądzie, to tak szybko nie puści. Obecnie biorę 10-15mg encortonu, ale głównie jeszcze biorę tą większą dawkę. Jeśli będę uważać, jest szansa, że miastenia nadal pozostanie w cieniu, a ona strasznie lubi wykorzystywać takie chwile, kiedy moja odporność jest osłabiona. 
W mojej głowie powstaje mnóstwo ostatnio pomysłów. Chcę nieco zmienić garderobę, ale do tego muszę pozbyć się jednej rzeczy. Coraz bardziej mam wątpliwości w swoją kondycję, bo to zaczyna wyglądać, jakby to był jakiś poziom na minusie. Były podejścia, nie kończyło się to dobrze. Stąd zaczęłam dojrzewać do jednej decyzji. Pomysły też dotyczą tego, co chcę pisać, a mianowicie swoje powieści. Na dniach chcę zrobić listę, ale jest tego trochę. Ruszyłam ostatnio swój fanfic, podczas czekania za tramwajem miałam wędrówkę wspomnień i natchnęło mnie to trochę, do pomysłu, który pewnie również zacznę urzeczywistniać. Piszę od małego, zawsze jednak kończyło się tak, że ledwo zaczęłam i nie rozwijałam tego dalej. Brak czasu, inne zajęcia, nauka, zabierały mi czas i zapał. Teraz właściwie jest podobnie, ale nie chcę tego porzucać. To, co będę pisać, będzie dla mnie bardzo ważne. Nie chcę stać w miejscu. Stąd też w tym roku znowu próbuję swych sił, by jednak kształcić się dalej. 
I nadal czuję. To nie są dobre emocje, ale nie mogę być wobec nich obojętna. Jeśli tak się stanie, to znaczy, że to akceptuję, a tak nie jest. Nie chcę. Chcę trwać w tym tyle, ile muszę. Chcę w końcu mieć otwartą drogę. Chcę czuć, ale te dobre uczucia. Chcę, bo mi zależy. Bardzo.






sobota, 5 stycznia 2019

204. Delikatny płatek śniegu

Nie potrafię Cię uciszyć.

***

Ludzie to dziwne istoty. Mamy rozum, kształcimy się cały czas, powstaje to coraz nowsza technologia, nauka idzie do przodu, a jednak wierzymy, bądź chcemy wierzyć, że coś nad nami czuwa. Dba o nasz rozwój, bezpieczeństwo, spełnia nasze pragnienia. Widzimy spadającą gwiazdę - już kierujemy do niej nasze życzenie. To samo do pełni księżyca, świeczek na torcie, podczas modlitwy, wyjątkowej chwili. Nawet nie wierząc w takie rzeczy, większość z tyłu głowy chce w to wierzyć. Widząc kominiarza, łapiemy się za guzik, znajdując jeden grosz, dmuchamy na szczęście i chowamy do kieszeni, nawet jak wdepniemy w psie gówno na chodniku, to pomyślimy, że to na szczęście, ale raczej omijamy, bo to dość śmierdząca sprawa. Wierzymy w te wszystkie zabobony, przesądy, licząc, że da nam szczęście, którego szukamy. Liczymy na to, że nasza spadająca gwiazda czy inna rzecz sprawi, że to o co poprosimy, da nam to na tacy. I sama siebie nie rozumiem. Nawet głupi śnieg, który kocham całym serduszkiem jest dla mnie oznaką, że nadejdzie coś dobrego. Choć wiem, że to głupie, by przy każdej okazji wypowiadać swoje jedno życzenie, gdzieś z tyłu głowy jest myśl, że może to choć trochę pchnie do przodu to wszystko. I nie zwracam uwagi, na to, że minęło więcej niż 365dni, a ja nadal przed spaniem je wypowiadam. Może źle słowa kieruję, bo zauważyłam, że trafia wszędzie, tylko nie do mnie. 
Jestem jednak nadal niezmiennie optymistką i mam dwie najważniejsze rzeczy, które dodają mi sił - wiara i nadzieja. Wierzę zawsze w dobre rozwiązania, zakończenia, po prostu w dobro. Gdzie inni widzą czerń, ja widzę szarości i doszukuję się białych plam. A nadzieja mnie w tym trzyma. Podrzuca mi właśnie te dobre scenariusze i liczę, że właśnie to one się spełnią. Mam wrażenie wtedy, że wystarczy być cierpliwym, przeczekać, kiedy mogę to działać. Nie lubię tak siedzieć z założonymi rękoma, ale obiecałam sobie, że poczekam. Chciałabym się dowiedzieć tylko jednej jedynej rzeczy, która mnie trzyma jako całość. 
Obecnie jednak mam nieco gorsze dni, odzywa się mój introwertyzm, a nie mam, kiedy się zresetować. W pracy jak jestem skazana na obecność tylko obcych ludzi, gdzie nie mam nikogo, kogo znam, zaczynam czuć się koszmarnie. I ogólnie jestem człowiekiem, który zdecydowanie za dużo myśli. Obawiam się pewnych rzeczy, doszukuję się, potem moje myśli kierują się w złym kierunku. Jestem ostatnio wrażliwa na wszystkie bodźce. Ja dopiero zdążyłam się ogarnąć choć trochę psychicznie. 
Strasznie lubię patrzeć na padający śnieg. Jak te piękne i zarazem delikatne płatki śniegu wirują, a następnie lekko kładą się tam, gdzie spadną. Po chwili tworzą wspólnie biały, iskrzący się puch. Śnieg ma swoją magię. Nie mogłam się dzisiaj na niego napatrzeć. Tak jakoś mnie bardzo rozluźnił dzisiaj, na tyle, że zdecydowanie skróciłam posta. W mojej głowie jak tylko powstał tekst, który mogłam tu napisać, od razu włączałam stronę i zaczęłam pisać, chciałam poruszyć pewne tematy, nawet post wydałby się bardzo osobisty. Oszczędzę jednak parę rzeczy, ale chcę się jednak podzielić z tym, co jest w moim sercu. Dziwna tęsknota za tym, co jeszcze nie nadeszło, nadzieja, że nie będę musiała długo czekać i jakiś ściskający żal. Analizuję cały czas i zastanawiam się, kiedy mógł być dobry moment, a potem dociera do mnie, że nawet jeśli był jakiś taki moment wcześniej, nie byłam na tyle odważna i pewna siebie w tamtym czasie. Tak właściwie wtedy miałam najwięcej obaw i ich chciałam się pozbyć. Myślałam, że nic nie zastanę na swojej drodze, ale się pomyliłam. Jestem skazana na czas i mam nadzieję, że faktycznie tak jest. W moich snach pojawiają się scenariusze, po których czuję jak mi łza spływa po policzku i właściwie tylko dlatego, bo wiem, że rzeczywistość na dzień dzisiejszy jest inna. Myśli, które mnie atakują też to tak właściwie obrazy, które przedstawiają mi naprawdę super spędzony czas. Jest szczęście, śmiech i uczucie dla mnie nieosiągalne.
Walczę jeszcze z jednym takim demonem, ale o nim może kiedy indziej. Póki co jestem na dawce już 15mg. Zostanę na niej nieco dłużej i próbuję wejść na 10mg, gdzie myślę zostanę przy niej przez jakiś czas. Nie odczuwam żadnych objawów za dnia, czuję tylko, że organizm bardziej domaga się mestinonu. Staram się nie przemęczać i nie robić czegoś ponad moje siły. Będąc na takiej dawce, gdzie nie wiem, byłam może osiem lat temu, nie chciałabym tego zaprzepaścić. Nie teraz, kiedy wierzę w to, że mogę z tego zejść. Nie teraz, kiedy to się faktycznie dzieje. 
Pomimo tego, że nie wiem, czy przedłużanie umowy było dobry pomysłem, zastanawiam się nad przeprowadzką. Może nie myślę o innym mieście jeszcze, ale wzrosły mi rachunki i średnio mi się to podoba. Przed spaniem chyba jeszcze popatrzę na śnieg. Może tym razem będę miała spokojniejszą noc.