sobota, 29 lutego 2020

225. To już koniec

I westchnęła ciężko. To koniec rozdziału, koniec pewnej drogi. 


***


Jeśli ktoś tu zagląda, wie, że poprzedni post był dawno temu. I to będzie już ostatni. Kończę przygodę z blogiem. Zostanie jeszcze przez jakiś czas, dopóki go nie zachowam tylko dla siebie.
Jeśli ktoś jest ciekawy mojego zdrowia, to odkąd zmieniłam pracę, przestalam się borykać z problemami miastenicznymi. Czasami się zdarza że coś zlapię, głównie jest to zmęczenie ogólne. Borykam się za to z innymi. Takimi, z którymi już nie potrafię walczyć sama. I mam wrażenie, że każde wołanie o pomoc, mówienie o co chodzi, nic nie daje. Słyszę tylko, że to ja mam prosić, jeśli potrzebuję, mam mówić, ale też mówię, że oczekuję pewnych rzeczy od innych, bym nie musiala prosić. Głównie inicjatywy, bym miala pewność. Bym nie czuła się jak debilka. Czuję się już teraz jakbym nie istniała, jak widmo. Czasami same tylko słowa to za mało, kiedy nie są poparte czynem. Czuję się wtedy jakbym się wręcz narzucała. A ja też zaproszenia nie dostanę. Jak mam mówić, kiedy w gardle mam gule, która nie pozwala mi się odezwać? Jak mam prosić, kiedy czuję się wtedy jakby słowa nic nie dawały? Albo słowa "idź na terapie, sama się przypomnij, no musisz się ogarnąć". Wiecie jak się wtedy czuję? Jakbym nikogo nie obchodziła. Jakby nikt nie chciał pomagać, bo komu się chce? Najbardziej dotyka mnie to, że ja proszę o działanie, o czyny, kiedy już powiem w czym rzecz, co może pomóc i... Nie dzieje się nic. Bo musisz mówić, jak właśnie ciszą ja krzyczę o pomoc, bo mam zszyte usta. Albo pytanie co się stało, o co chodzi? Czasami nie zawsze chcę się z tym dzielić, komu się by chciało słuchać w kółko tego samego? Albo wolę siedzieć cicho, by nie brzmiało jak zarzut, czasami boję się, że wręcz zaatakuję i powiem coś czego będę żałować. Czasami wtedy wolę by ktoś reagował inaczej, tym co już mowilam wielokrotnie. Albo jak ja nie mówię, to też nikt nie odezwie się słowem, bo nie wiedzą czy mogą, bo wprowadzam taką atmosferę. Czuję się tak jakby to była moja wina. A demony siedzą i chcą one ze mną pogadać, kiedy odczują, że siedzę sama.
Czasami chcę uczestniczyć w życiu tak, by nie czuć się wykluczoną, nie wędrować sama przez życie. Niby mam przyjaciół, ale i tak to jestem za nimi. Nigdy obok. Bo kiedy upadam, nie czuję, by osoby obok na to nie pozwalały i mnie podnosiły, bo sama wędruję z tyłu. Oni mają swoje życie i nie chcą mnie wpuszczać do niego. 
Czasami jak patrzę na jakieś czynności, albo na świat, mam wrażenie jakbym te chwile spędzała jako ostatnie. I coraz bardziej czuję, że się temu poddaję. Bo jestem zmęczona tym jak się czuję i jak przebiega moje życie. Na wiele rzeczy nie mam wpływu i jest mi z tego powodu przykro, bo wtedy mialabym jak działać. Jestem naprawdę zmęczona brakiem pewnych rzeczy i tą samotnością, którą tak ciężko zasklepić. Boję się prosić o pomoc, o tą szczególną pomoc, bo boję się odmowy. To jakaś deska ratunku, dzięki której nie utonę. Odmowa by sprawiła, ze już nie mialabym nic do stracenia i chciala ucieczki z tego świata mając nadzieję, że jak jest możliwość przeżycia życia drugi raz, to do niego bym uciekła.
I też źle się czuję jako kobieta. Czuję się nią, chodzi o to, że czuję się niechciana, bo jestem kobietą. Słyszę tylko, że blee kobieta, masz cycki, masz waginę i no, nikt nie chce tego oglądać a co dopiero dotykać. Fuj, cycki obwisłe, ona nosi mini, jaka tapeciara, więcej tego plastiku, zachowujesz się jak kobieta. To ostatnie brzmi powoli jak obelga. Obwisłe cycki mają albo już starsze kobiety, których skóra już nie jest tak elastyczna, albo właścicielki większego biustu. Mini? Co z tego, jeśli dzięki temu czuje się ktoś lepiej, bo odsłania nogi, ok, ja nie oceniam. Fajnie, że inna kobieta się ze sobą dobrze czuje. Mówisz tapeciara, nieważne, że pod makijażem ukrywa niedoskonałości, dba o siebie i chce podkreślić urodę, bo lepiej ocenić kobietę, skomentować i nią pogardzić, bo tak wygląda, bo tak się ubiera, albo bo chce się dobrze zastanowić na co ma ochotę. Komentowane za ciało, komentowane za wygląd, komentowanie za decyzje. Jakoś nie zdarzyło mi się słyszeć tak, by jakiś facet był tak komentowany za cokolwiek. 
Czuję się źle ze swoim cialem, bo jestem posiadaczką kobiecego ciała. Jak jestem pod prysznicem i widzę swoje ciało, płaczę wewnętrznie, czasami zewnętrznie, bo to jest coś, co wprowadza w obrzydzenie innych. Nie czuję się swobodnie, mam ochotę nosić długi rękaw, by żaden skrawek ciała nie pokazywał się światu. Czasami slowa to za mało, bo nie czuję by były szczere. Są głupimi słowami pocieszenia. Nieważne, że to wszystko ciągnie się latami, gdzie powoli wybija liczba dwucyfrowa. Nadrabiam charakterem, podobno. Co z tego, to jednak za mało, inaczej moja sytuacja by tak nie wyglądała. 
Wiecie co jest przykre? Moje ciało reaguje dreszczem, którego nie umiem powstrzymać, jest tak silny, że zdarza mi się podskoczyć, jeśli ktoś dotknie, nawet niechcący mojego ciała w dolnej okolicy pleców, nie mówiąc o niższej partii. Tak rzadko byłam tam dotykana, że moje własne ciało nie jest do tego przyzwyczajone. Ja mam nawet wrażenie, że jak śpię, to są uprawiane seksy obok mnie, a ja, leżę obok i mam ochotę płakać, bo mnie nikt palcem nie chce dotknąć. Przykro mi też, kiedy widzę chociaż kontrast tulkania przez sen. Ręka zawieszona, ok, moment zaśnięcia i przez całą noc albo ludzie śpią już do mnie odwróceni tyłem albo już nawet jak się przebudzą albo nieświadomie przez sen, to zero mowy o tym,by ponownie objąć, nawet od niechcenia. Tylko ja się tak tulkam i nigdy nie bywam objęta, nigdy nie jest to odwzajemnione. Czuję się z sobą obrzydliwe, bo nawet poprzez sen się mnie ludzie brzydzą i nie chcą nawet mi dać namiastki tego ciepła. Za to, kiedy jestem od strony ściany, ona bardziej mnie tulka, a ja widzę ten kontrast i wewnętrznie płaczę, bo ja marzę o takim czułym tulkaniu przez sen i jak zwykle - tylko mogę to widzieć. Dlatego wolę nawet pomimo bólu ciała nie odwracać się wcale. Ale potem boli l, że leżę obok ściany l, sama i cierpię jeszcze bardziej. Nie mówię - lubię na to patrzeć, ale jest mi strasznie przykro, że ja nie mogę tego zaznać, tylko patrzeć u innych. Gdyby moje potrzeby były zaspokajane, bym się rozczulała i mogla czerpać z tego radość, jednak ciężko jest przez łzy, kiedy znów tylko się to widzi i od nikogo nie doświadcza. Jest mi tak przykro, że, kiedy i ja bym chciała namiastki takich rzeczy, tylko widzę i koniec - demon to wyczuwa i trwa moja wewnętrzna walka. I tak ostatnio wyglądają moje dni. Nie wiem czy już na starcie zacznę czy pod koniec dnia zlapie. Myslalam, że wygralam i pokonałam demona, ale jednak nie, jak zwykle przegrałam, bo działam w pojedynkę. Wiecie, nie pamiętam by ktoś mnie objął czule i powiedział, że jestem ważna i mnie kocha, nawet jeśli to tylko miłość platoniczna. Nikt mnie nie obejmuje od tyłu jak siedzę i nie bierze do siebie czy jak stoję i nie daje poczucia tym samym, że nie jestem sama i bezpieczna. Nikt mnie randomowo nie przytuli i nie da buziaka. Nikt nie chce się ze mną całować, nawet jeśli wcześniej nie było to problemem. Ja jestem tylko łaskotana i to jedyna forma zaczepki, czasami przytulona, alentylko wtedy, koedy widać, że jest źle. Doceniam bardzo, to jedt dla mnie też ważne, że w ogóle jest reakcja, ale nacisk jest na tylko. Był tylko taki jeden dzień, w ostatnią środę, gdzie wręcz nie chciałam iść spać, by dzień się nie skończył. Było tego dnia bardzo dużo czego potrzebuję z naciskiem na  bardzo. Tylko to widzę, że dzieje się obok mnie, ja naprawdę się cieszę, ale nie umiem tego okazać, bo ja też chcę takich rzeczy doświadczać. Zasmakowałam zaledwie garstkę parę miesięcy temu i żałuję, że nie mogę się cofnąć do tego, bo wtedy lapalam wręcz garściami. Były czulosci słowne, gdzie bylam i jestem tylko przyjaciółką, były tez i cielesne, ale takie miłe, ciepłe gesty. Nie dużo, a miało to dla mnie znaczenie ogromne, bo dodawały mi sił i były same z siebie, ale właśnie, były. Boję się, że ludzie moje bycie zaczną odbierać personalnie, kiedy ani trochę tak nie jest i cieszę się na wiele zmian. Rzecz w tym, że nie chcę tylko patrzeć na to, a sama uczestniczyć też w tych wszystkich rzeczach, chociaż od czasu do czasu. 
Też niedawno odkrylam kim jestem. Jestem panseksualna. I boli mnie podział na płcie, gdzie ludzie wyraźnie zaznaczają linie. Mam wrażenie, że kobiety idą w odstawkę. Powinnam mieć łatwiej, bo obchodzi mnie człowiek, nie jego genitalia, albo inna kwestia. Obchodzi mnie tylko jego charakter. Cóż. Ja wręcz nie wiem jak to jest darzyć ludzi uczuciem romantycznym. Ja tworzę więzi i kocham, nawet przyjaciół swoją niezrozumianą miłością, która jest bezinteresowna i chcę dla nich jak najlepiej, chcę ich chronić przed złem i mieć możliwość ich kochania i bycia blisko. Taka trochę miłość platoniczna, ale nie do końca, sama jestem na etapie poznawania tego. 
Skoro już i tak otwieram się tutaj raczej ostatni raz, podzielę się jeszcze jedną rzeczą. Piszę powieść. Dzieje się to w czasie teraźniejszym, pod koniec roku. Opisuję co się stało przez to, że nikt nie chciał mi pomóc tak jak ja tego potrzebuję, możliwe, że nawet przestalam prosić, założyłam tylko maskę, by udawać, że jest dobrze, bo bez niej wiecznie coś, bo jestem taka a nie inna. Żegnam się ze światem i ląduje w miejscu, gdzie spotykam postać, która wie ile się nacierpiałam i daje mi drugą szansę, bym mogla żyć ponownie i wpłynąć na to, czego tak bardzo mi brakowało. I żadna część powieści nie jest łatwa. Opisuję jak mnie przyjaciele odnajdują, a raczej pozostałość po mnie, opisuje jak dowiaduje się o tym moja rodzina, a ja na to wszystko patrzę. Opisywanie drugiego świata też będzie boleć, bo będę pisała tak, co bym chciała by wyglądało inaczej. Ale chcę to napisać, chcę skończyć powieść, a potem zobaczymy co dalej. Chciałabym by zostalo tylko napisaną powieścią, która może kiedyś pójdzie w świat i wspomnieniem ciężkich chwil, bo rzeczywistość do tego czasu  się zmieni. Gorzej jak po napisaniu nic się nie zmieni i tego się boję. Chcę dodać note, że ja żyję i mam się dobrze i nie ucieklam do alternatywnego świata. A mialam całkiem niedawno taką chęć. 

Piszę to, bo chcę uświadomić że nie jest dobrze. Nie będzie, póki tak to wygląda. Będzie jak w końcu odetchnę spokojna i szczęśliwa i wrócę ja, ta prawdziwa, która teraz walczy cały czas, nawet jak to czytasz. I przestanę być samotna w końcu pomimo ludzi dookoła. Piszę, bo wiem, że na tym świecie nie jestem sama, która powoli myśli by odejść. Piszę by uświadamiać, by ludzie w końcu zaczęli się interesować i pomagać ludziom, nie tylko tym, których kochają, ale całej reszcie. Bądźmy empatyczni i reagujmy, słuchajmy, działajmy. Ratujmy się wzajemnie. Piszę, bo może ktoś w końcu mnie ocali i przestanę spoglądać codziennie na świat tak, jakbym się z nim żegnała. Albo może jeśli na mnie będzie za późno, kogoś innego istnienie się ocali. 
Może kiedyś wrócę do blogowania. Jednak teraz nie jest na to czas.
Więc jeśli to pożegnanie to przede wszystkim; przepraszam. I miejmy nadzieję, do zobaczenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz