niedziela, 31 maja 2015

41.

  Słońce chyba wie, że nie lubię mieć opalonej czy nawet spalonej twarzy i z tego powodu robi mi na złość. Mogę od dzisiaj grać Indianina. Także po dzisiaj stwierdzam, iż nie mam podejścia do dzieci, choć myślałam, że dzięki Wiktorii (mojej małej kuzynce) jednak się jakoś do nich przekonałam i potrafię do nich nie wiem... mówić, bawić się z nimi, ale jednak nie. To chyba umiem tylko z nią i Julką. Pewnie z wiekiem nabiorę tej umiejętności, zwłaszcza już kiedy będzie mi się marzyło mieć swoje. Teraz nawet o tym nie myślę i nie chcę. Za nic. A mogę się założyć, że za parę lat zmienię zdanie. :v Jeszcze nie tak dawno żyłam nieco innymi wizjami, marzeniami, inne miałam poglądy. Dzisiaj jestem zupełnie kim innym. Powinnam się bać tego co będzie mnie czekało albo inaczej - przyszłej siebie? :v
  Jak na razie powinnam raczej się zrelaksować i budować dobrą przyszłość. Taką, która pozwoli mi żyć normalnie, bez ciężkiego harowania, bo po prostu nie mogę. Wczoraj zauważyłam, że rodzice chcą mi pomóc z tym jak mogą, jedynie jeśli chodzi o pieniądze, to muszę sama o to zadbać. I słusznie. Nie mogę polegać na ich pieniądzach. Ale zobaczymy najpierw jak z wynikami. Potem dopiero będę wiedziała co mam robić. 
 Wróciłam do swojej powieści, którą kiedyś kiedyś pisałam. Dzięki temu mogę wczuć się w bohaterkę, widzieć to co sama tworzę. Pisanie sprawia mi frajdę wczucia się w każde wydarzenie, które opisuję. Chciałabym tak jeszcze wrócić do rysowania, ale wszystkie moje ołówki jakie miałam do tego przeznaczone gdzieś zniknęły. Najzwyklejszym HB nie lubię. 
I pokochałam filmy akcji, gdzie się nieźle leją tak, że krew się leje. A to wszystko przez koreańskie filmy, które puścili na festiwalu. I tak wolę fantasy albo o tematyce, która mnie interesuje. Właściwie nie wiem co mam pisać dzisiaj. Wiem tylko, że znowu jestem wobec wszystkiego zobojętniała, choć nie dawno aż usiedzieć nie mogłam. Jestem zmęczona, mam nienormalne króliki jedzące psią karmę, czekoladowe draże, a dzisiaj chcieli mięsa. Zajadam się truskawkami i najchętniej bym poszła spać. W końcu mogę zabrać się za czytanie książek, w tym tygodniu będę robiła krajkę, będę nauczycielem i oczekiwała soboty.
Chyba jestem już dzisiaj przemęczona, rzucam tęskne spojrzenia w stronę łóżka.

Znowu to się stało. Na zewnątrz promienieję, w środku pustka. Obojętność. Nicość. A znów pewnie nadejdzie jakiś moment, który to wszystko wypełni, aby na nowo zniknęło...

czwartek, 28 maja 2015

40. Silne więzi

  Znowu piszę listy. Wszystko zaczęło się od tego, jak chciałam komuś przekazać słowa, ale nie mogłam wtedy ani się spotkać ani zadzwonić i została mi tylko kartka i długopis. Tylko raz czy dwa te listy potrafiłam przekazać, cała reszta mi zginęła przy przenoszeniu się do pokoju albo nawet nie zauważyłam co wyrzucam. A nie wiem kiedy to się stało, że znowu ich trochę narosło. Może i tak nigdy słowa nie trafiły do odbiorcy, ale mi jest jakoś lepiej. Jakaś część mnie mówi, że w jakiś sposób zostały one i tak przekazane. Jednego jestem ciekawa - tych min, kiedy by mnie coś wzięło na wręczenie tego wszystkiego odpowiednim odbiorcom? Jak by zareagowali na wypisane tam słowa? Może kiedyś mnie tak postrzeli, że to zrobię, ale wątpię. Musiałabym mieć pewność, że zostanie to przeczytane, słowa zostaną odebrane pozytywnie i wyczuć odpowiedni moment do tego. Nie każdy bym mogła od tak sobie wręczyć, choć właściwie to czemu nie? 
  W dalszym ciągu uważam, że wszystko ludzie sobie komplikują. Wszystko musi mieć swój czas (wizyta u lekarza nawet za pół roku kiedy się prawie umiera, paranoja, albo spotkanie takie i owakie w dalekim terminie), odpowiedni moment, sytuację... no akurat rozumiem o co chodzi w większości przypadkach, ale w takich, w których mogłoby tych komplikacji nie być - już nie. Nie zrozumiem  nigdy wpieprzania się w nie swoje spawy, ani obrażania się o coś, o co tej osoby nie tyczy. Nie zrozumiem wiecznego przekładania czegokolwiek, kiedy może zająć to chwilkę. Skoro i tak nic nie robimy to dlaczego nie wykorzystać czasu i mieć to z głowy? Potem znowu się to komplikuje i komplikuje, nie wiemy kiedy robi się supeł, kiedy coś co nie było problemem, zaczyna nim być i w dodatku nas przerasta. Albo jeśli wiemy, że nie jesteśmy wstanie czegoś zrobić, po jaką cholerę starać się to zrobić, jeśli nie mamy na to sił ani czasu? Gorzej jest jak to obiecamy i przekładamy i przekładamy... aż w końcu jest już na to za późno, a my zamiast pomóc i dotrzymać słów, zawiedliśmy i zraniliśmy. Po co tak postępować? Sobie sama nie umiem odpowiedzieć, a coś już tak przekładam od półtora roku. Auć. Ale zamierzam w końcu to naprawić i zrekompensować. Przede wszystkim powiem "przepraszam". Też nie wiem dlaczego ludzie boją się powiedzieć tego słowa. Ono potrafi tyle zdziałać, ale zamiast tego, ludzie szukają wymówek. "Nie mogłem bo...", "byłem zajęty i...", "nie miałem czasu, bo" <-- to chyba najgorsze. Czujemy się po tym jakby się ktoś na nas zlał, bo tyle tą osobę obchodziliśmy, co zeszłoroczny śnieg. Tak samo niektórym jest ciężko powiedzieć "dziękuję". Ale każdy z nas myśli indywidualnie i każdy z osobna uważa jak powinien zrobić. Zastanawiam się tylko, czy jeśli już zdarzy się komuś taka sytuacja, czy myśli jak mu jest głupio i faktycznie należałoby to naprostować, naprawić, ale jednak się boi, że jest za późno i woli aby czas to naprawił? Czas owszem, naprawi, ale po długich dniach milczenia, tygodniach... albo z czasem ta osoba zaczyna mieć żal i trzyma urazę. No tak bywa. Również mało kto zaczyna być szczery, nawet z samym sobą. 
  Pamiętam swój taki okres, kiedy okłamywałam samą siebie, okłamywałam ludzi wokół, czasami powiedziałam coś, czego nie powinnam, o jedno słowo za dużo, za mało... a potem miesiącami musiałam to naprawiać. Zamiast tych dobrych rzeczy jakie robiłam, wystarczyło raz ubrudzić rękę i tylko to już się liczyło. Wieczne wytykanie, co z tego, że było to dawno temu... 
 Ale dzięki temu mam wspaniałe relacje na przykład z moją babcią. Kiedyś tak nie było, byłam wrzeszczącą wnuczką, która nie pomagała, teraz jak zejdę do niej coś pożyczyć, to wracam za godzinę, nawet dwie. A z każdej upieczonej pizzy znajdzie się dla mnie kawałek. :D Z większości takich rzeczy się wyplątałam i w większości zbudowało to dobre relacje z poszczególnymi osobami. Szkoda tylko, że mój dzień stał się krótszy jak i ich i rzadziej możemy zamienić ze sobą słowo na jakimś spotkaniu. Ja mogę jedynie pisać tutaj o późnych porach. Nie jest to pora, kiedy mogę sięgnąć po telefon i pogadać. Albo już śpią, albo chcą wypocząć w ciszy, muzyce, pobyć samemu, no nie jest to czas na telefoniczne pogaduchy. 
Zresztą ja też za chwilę pójdę pewnie szykować się do spania. Mnie o tych godzinach zawsze zbiera na dziwne myśli, tęsknotę i chciałabym choć raz od tego odpocząć. Znów się szykuje noc pełna pozytywnych wydarzeń, które dzieją się tylko w mojej głowie? Na to wygląda. Bo nie umiem sama sprawić aby to się urzeczywistniło. Tak, tchórz ze mnie, który ma dużo obaw jeśli miałby coś ruszyć, bo nadal mu brak tej jednej rzeczy. Jak będę ją posiadać, to na pewno to ruszę. No chyba, że byłaby sytuacja, gdzie nie musiałabym tego posiadać, po prostu samo od siebie by to się wydarzyło. W końcu nic nie jest pewne. Ale to, że już czas na mnie owszem, także dobranoc.

środa, 27 maja 2015

39. Senna obawa przed koszmarem

  Typowy mój dzień jako miasteniczki, kiedy mam wolne:
Wstaję o takiej godzinie o jakiej się obudzę, może to być za chwile południe, może to być ranek. Nieważne jaka godzina, jak się przebudzę wszystkie mięśnie mam sztywne i potrzebuję chwilki (z łazienki do pokoju i do pokoju z powrotem) aby jakoś oprzytomnieć. Wezmę tabletki, idę do kuchni po wodę, robię sobie śniadanie, stwierdzam czy potrzebuję myć włosy i idę do pokoju usiąść przed komputerem. Sprawdzam x stron, zajmuję się czymś co muszę (w tym tygodniu zajmę się nawet koszeniem trawy, nawet polubiłam "niszczyć ogródek"), jeśli mam gdzieś wyjść to wyjdę, poczytam, potem czuję że mam zmęczone oczy i idę spać. Albo dość wcześnie jak na mnie albo późno, czyli jak zazwyczaj. Oczywiście po przebudzeniu biorę więcej tabletek, nie zawsze biorę jedynie potas, bo to jedyna tabletka, której zapominam brać, a zaczynam odczuwać niedobór od jakiegoś czasu. A przez cały dzień dopóki nie pójdę spać jak odczuję potrzebę biorę mestinon. Przeważnie biorę przed wyjściem, jeśli nie idę na długo, jeśli wiem, że idę wypić coś z % i potem nie wezmę, albo przed czymś przed czym wiem, że szybko opadnę z sił. Miastenia odkąd nie chodzę do szkoły, jakoś się uciszyła, ale i tak to nie jest jeszcze ten moment, który sprawia, że tabletki idą w zapomnienie. Ale czuję się zdrowsza niż przedtem. Mogę robić zdecydowanie więcej rzeczy. Martwi mnie jedynie w dalszym ciągu mój wzrok. Naprawdę nie wiem czego to wina, że widzę gorzej. 
  Też na moją chorobę nie mają takiego wpływu jakieś ćwiczenia, czy tryb życia tylko emocje. Jak nie jestem niczym przygnębiona, nie mam złych humorów ani się nie denerwuję - moje objawy są małe, prawie wcale ich nie ma. Jak już jednak targają mną negatywne emocje - długo potrafię wracać do "zdrowia". A jak jest ze mną, kiedy za dnia nie myślę o niczym, uśmiecham się, nie mam humorów ani nerwów, a kiedy tylko słońce się schowa, to jestem niespokojna, denerwuje się, a moje myśli rozsadzają mi głowę? Może stąd takie nieprzeszkadzające objawy jeszcze zostały. 
  Dzisiaj usłyszałam słowa, że "marzenia są najważniejsze". Niby słowa jak słowa, ale we mnie wzbudziło to coś pozytywnego. Są w końcu takim motorkiem do działania, aby czuć to spełnienie, szczęście. Marzenia są różne i każdy chce je spełnić, o nich myśląc przestajemy być obecni duchem, nieważne jak wyglądają. A co jeśli, moje marzenie w dużej mierze nie zależy ode mnie? :v Teraz my jako bractwo, jesteśmy wstanie spełnić marzenie dziewczynki, która chciałaby zostać księżniczką i chciałabym mieć swój w tym udział. Tak jak mam możliwość pomóc komuś w czymś, również to zrobię. Ale pytanie, kto mi pomoże? No nikt, bo to nie jest możliwe. Do swojego celu muszę sama dojść, mogę jedynie otrzymać wsparcie. Choć mam świadomość, że już o tym strasznie nudzę, chciałabym przestać tak się martwić i obawiać się tego, czego bym nie chciała. Jeśli tak usiądę i odpłynę - krążę wśród wspomnień, tych chwil, nie widzę nic niepokojącego i gdyby pewnie nadal tak było, nie pisałabym nic o obawach. Ale coś się jednak zmieniło. Wiem, że to już gdzieś miało początki na początku jesieni, ale taką zmianę odczułam dopiero po styczniu/lutym(?) i do tej pory widzę jakby było gorzej. Albo będę tak nadal się zastanawiała albo po prostu dowiem się w czym rzecz zamiast gdybać. 
  Daleko mi coraz bardziej do spokoju jaki bym chciała odczuć. Jednak nie jest ze mną tak źle, nie pozwalam jak narazie (i co najważniejsze kontroluje to) aby emocje mną zawładnęły. Nawet jeśli w środku aż wrze od nich. 
Pożyjemy, zobaczymy. Szykuje mi się dość zalatany tydzień, pełen roboty i jestem tym szczerze zaskoczona, bo jeszcze dzisiaj rano nie miałam o tym pojęcia. xD 


Przestań myśleć o najgorszych opcjach. To one są powodem Twoich obaw i porażek. 

poniedziałek, 25 maja 2015

38.

  Noc była mnie dla mnie łaskawa i zesłała mi bardzo miły i przyjemny sen, aczkolwiek niektóre rzeczy były po prostu niezrozumiałe. Jednak całą resztę zaliczam do tych, gdzie każdy by się rozpłynął. Wróciłam z Gdańska, wróciłam w miarę zadowolona, choć mogło być lepiej. Byłam na festiwalu kultury azjatyckiej, której w tym roku tematyką była Korea Południowa.Jestem zauroczona tym krajem, kulturą, językiem, kuchnią, robią świetne dramy (*-*), jedynie system hierarchii, stosunek do obcokrajowców w Korei, nacisk na bycie najlepszym wolę przemilczeć. Ale na festiwalu po prostu nie dowiedziałam się niczego czego bym nie wiedziała. Jedyne to w końcu posmakowałam kimbapa, jakiegoś rogalika z przepysznym czekoladowym środkiem i zawijanego omleta (nie znam nazwy xD). Chciałam spróbować kimchi, ale kolejka była na tyle długa, aby jednak odpuścić sobie. Wiele rzeczy mogło być lepiej zorganizowane, no czegoś brakowało. W piątek myślałam, że będzie najmniej atrakcji, a okazało się, że był najlepszym dniem, na sobocie się baardzo zawiodłam, a w niedzielę już nie poszłam. No bywa. Spędziłam jednak te dni bardzo miło i nie żałuję. Teraz znowu jestem w domu, wracam do swojej rzeczywistości. 
  Zastanawia mnie spojrzenie człowieka na to, gdzie się urodził i wychował. Na to raczej nikt nie ma wpływu. Jeśli ktoś bardzo chce mieszkać poza granicą własnego państwa, dlaczego obcokrajowiec jest uznawany za kogoś gorszego? Przecież nie ma się na to wpływu. Dlaczego całe państwo automatycznie też nie przepada za innym narodem? Bo polityka, bo tam taka religia, kultura... dlaczego tak trudno jest szanować coś, co dla nas jest inne? Czy naprawdę wszystko ma zmierzać do tego, aby wszyscy byli szarą masą bez własnego rozumu, poglądów i to co jakiś człowiek mający więcej praw od innych ustalał jak mamy myśleć i jak żyć? Nie podoba mi się to. Mam naprawdę wyrąbane w to, czy ktoś jest innej narodowości, wyznania, uważa inaczej niż ja itp. Szanuję to, a nie oceniam i krytykuję. Denerwuje mnie takie nakładanie swojej woli na kogoś drugiego, bo nie pasuje tej osobie jedno z wymienionych czy jeszcze co innego. Też jak widzę to durną szopkę "eurowizję" to denerwuję się. Kiedyś to naprawdę było na co popatrzeć i miło było oglądać występy. A teraz? Głosowanie widzów jest najmniej ważne, liczą się głosy ludzi, którzy mają większe zdanie i nie patrzą na sam występ, gdzie któraś z piosenek jest warta uwagi, ma bogaty tekst, została świetnie zaprezentowana... patrzą tylko na reprezentowany kraj. Żenada. Co było rok temu, a co było w tym roku jest dobrym tego przykładem. Ludzie też komentują strasznie inne narodowości, mają swoje stwierdzenia dlaczego na nas prawie nikt nie głosował, bo taki i owaki kraj za nami nie przepada... Wiecie co? Wolę to po prostu już przemilczeć. Całe to wydarzenie straciło dla mnie sens już wcześniej, kiedy raz usiadłam i obejrzałam sobie te wszystkie występy. Też chodzi mi głównie o Azję, gdzie właśnie też spostrzegają inaczej obcokrajowców mieszkających u nich. Nam nie wolno tam używać ich języka, posługiwać się mamy jak już językiem angielskim i też posiadamy jakąś odrębne miejsce w całej ich hierarchii. Ale jak oni już chcą zamieszkać u nas, nie są tak traktowani. Ja jestem tylko właściwie mało znaczącą osobą w tym wszystkim i mogę jedynie tak gdybać. 
 Również nie wiem co się ze mną dzieje. Raz trudno jest mnie uciszyć, bo gadam jak najęta, a raz milczę cały dzień. Raz uśmiech nie schodzi mi z twarzy i śmieję się godzinami, a raz moja twarz jest bez jakichkolwiek emocji. Raz chcę przebywać z ludźmi, a raz po prostu mam ich dość. Wystarczy chwila abym była szczęśliwa, albo bez wyrazu, albo też zdenerwowana. Dzisiaj denerwowały mnie dosłownie drobnostki, a za chwile znowu się śmiałam. Malutka część mnie jest przepełniona żalem i smutkiem i nie potrafię się tego pozbyć. Po prostu... Mam dziwne wrażenie, że to co chciałabym aby było mi najbliższe, nigdy takie nie będzie, że to już zaczęło się oddalać, choć nic nie zrobiłam. Nawet nie spróbowałam, a wystarczy, że coś zauważę, nawet nie wiem czy na pewno dobrze to interpretuję już zaczynam się wahać i zniechęcać. Jeśli chodzi o rzeczy takie jak studia, praca, zwierzaki, cokolwiekconiejestdrugimczłowiekiem to nic nie jest wstanie mnie zniechęcić, pnę do przodu, póki tego nie osiągnę. Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli właśnie chodzi o ludzi, to to tak nie działa. Nieważne jaki cel wobec nich sobie wyznaczymy - nieważne jak nam na czymś zależy, albo nam się uda, albo musimy się poddać i przeboleć to. Jak się tak jest zaślepionym tym jednym, jedynym celem, możemy na zawsze stracić coś, zepsuć relację, zniechęcić do siebie. Uważam, że cały czas powinnam była zaczekać... ale ile można? Czuję jakbym miała znowu przeżyć jednak zawód. I co z tego, że najmniejsza drobnostka wprawi mnie w dobry humor przez tydzień... skoro tak naprawdę to nic nie znaczy? Mówię to wszystko z ciężkim bólem realizmu. Może nie odważyłam się właściwie na nic, zaczynam tak myśleć na podstawie przeszłości i tego, że znaczę może tylko 0.001% w całej uwadze tej osoby. 
Gdybym widziała naprawdę coś, co by mnie jednak zmotywowało, wprawiło w chęć działania... ale nic takiego nie miało miejsca i zaczynam mieć wątpliwości, że będzie. Boję się stracić więcej niż mogę. 
 Jestem w tym momencie beznadziejna.

środa, 20 maja 2015

37. Kiedy herbata nie pomaga

  Dzisiaj jestem w pustce. Przechodzę przez te kiedyś mi nieznane korytarze, których się bałam. Rozglądam się tak, chociaż tak naprawdę nic nie widzę. Szukam swojego ulubionego pomieszczenia - tego, w którym są te drzwi, które rozświetliłyby to miejsce. Zawsze siadam przed nimi i tak rozmyślam, automatycznie jestem niedostępna w świecie realnym. Kiedyś posiadałam klucz do tych drzwi, ale go zgubiłam. Wiem co muszę zrobić, aby go odzyskać, ale to nie jest łatwe. W zasadzie boję się tego. Bym była bardzo szczęśliwa, kiedy nie tyle co bym miała ten klucz, ale i odwagę otworzyć te drzwi. Nie wiem czy to teraz los płata mi figla, czy znowu to ja widzę małe, nieistotne drobnostki, które wpajają mnie w błogi stan, z którego nie chcę się budzić. A może tak naprawdę to tylko ja coś widzę, czego tak naprawdę nie ma, a siebie oszukuję, bo tak mi jest lepiej. Wierzyć w to. Nie spróbowałam, owszem. Ale dlaczego mam się łudzić i chociażby próbować? Wierzę, że tym razem będzie inaczej, ale co jeśli prawda jest inna? Znów nie zauważyłam, kiedy przegryzłam wargę do krwi ani kiedy poraniłam swoje palce. Wiem tylko, że nie zamierzam się poddać. A to pcha mnie do tego, aby dalej dążyć tą ścieżką i próbować. Wątpliwości nie umiem rozwiać. W pojedynkę jestem na to za słaba. 

poniedziałek, 18 maja 2015

36. Sposób na marzenia

  Kiedy rozum mówi: "może kiedyś", a serce krzyczy: "właśnie teraz"...
Na pewno przynajmniej raz znalazłeś się w takiej sytuacji. Może jesteś w niej w tej chwili. Może masz marzenie, które bardzo chciałbyś spełnić, ale coś stoi Ci na przeszkodzie. Może się boisz. Może wydaje Ci się, że to niemożliwe, żebyś je zrealizował. 

Nieważne jak to marzenie wygląda, czy to jest podróż dookoła świata, skok ma bungee, posiadanie jakiejś kolekcji, bycie czegoś właścicielem, poznać się z kimś czy wyznać komuś uczucia. Trzeba być odważnym, aby spełnić się w życiu, żyć szczęśliwie. Siedzeniem i rozmyślaniem "a co jeśli..." nic nie zdziałamy. Właśnie pozwalasz na to, żeby leciały Ci kolejne minuty, dni, lata... musisz to przerwać! Weź głęboki wdech, wstań i powiedz - "jestem gotowy!". Sięgnij po kartkę i długopis i chociażby zapisz sobie co i jak, krok po kroku zrobisz, aby być bliżej swojego marzenia, swojego celu. Znalezienie pracy, aby mieć pieniądze? Umówić się na spotkanie? A może zacząć zmieniać swój styl życia (jakaś dieta, ćwiczenia, organizacja dnia, zmiana stosunku do innych ludzi?) Kiedy już wiesz co możesz zrobić, kiedy widzisz to przed oczami, przyklej to sobie na szafie czy ścianie, gdzie będziesz mieć to zawsze na widoku. I nie zwlekaj, nie odkładaj tego na niepewne jutro. A może nadal nie wiesz co masz dokładnie zrobić i Twoja kartka pozostaje pusta? Sięgnij po telefon albo usiądź przed komputerem i zapytaj znajomych czy mają chwilę poświęcić Ci czas, aby pomóc. Jeśli oni nie są wstanie pomóc, albo podrzucili tylko pomysły, których sam nie jesteś pewien, usiądź. Zamknij oczy. Zobacz to oczami wyobraźni co robisz, gdzie się znajdujesz w swoim marzeniu. Uśmiech sam pojawia się na twarzy, prawda? Jak myślisz, co możesz zrobić, aby tego dokonać? Małymi krokami, na spokojnie, przecież nigdy nic nie jest podane na tacy, nic nie będzie na zawołanie. Powoli... już Ci coś świta? Jesteś tego pewien? Pamiętaj - jak nie ta opcja, zawsze jest druga, która może będzie skuteczniejsza. Nawet jeśli miałoby to być 36 podejście i nadal pudło - może się uda za tym 37 razem. ;) Jak już nabrałeś pozytywnej energii i opuściłeś ten piękny obraz, zobacz gdzie znajdujesz się teraz. Nieciekawie, co? Trochę daleko do Twojego celu. Bardzo chcesz to zmienić? Więc mam nadzieję, że kartka jest cała zapisana, wiesz co chcesz osiągnąć, jak to wszystko zaplanować i czas ruszać! 
Więc zacznijmy od pierwszego podpunktu zapisanego... 

Taak... gdybym jeszcze potrafiła i ja się do tego dostosować... 
Ogólnie to trafiłam na post, który reklamuje książkę "maybe someday". Jest napisana po to, aby przedstawić losy ludzi, którzy stoją pomiędzy "może kiedyś" a "właśnie teraz". Uważam, że to drugie zawsze może być pod postacią małych rzeczy, które nas przybliżają do spełnienia. Tak, aby to "może" nie trwało wiecznie. Książkę na pewno kupię, bo pewnie sama będę zmotywowana do działania. Nie chcę na starość żałować i tak siedzieć i rozmyślać, że mogłam inaczej, dlaczego nic nie zrobiłam, a mogłam... jest wiele ludzi, którzy kręcą głowami na widok tatuaży i mówią "oj będziesz żałować na starość..." Ale dlaczego akurat tego ludzie mają żałować? Ich ciało, tatuaż to ładna ozdoba ciała mi samej marzy się mieć sporo tego na sobie. Nie słyszałam jeszcze żadnej starszej pani, która by narzekała na co jej to było, czy takiego dziadziusia. Jest to potem pamiątka z młodości, można zawsze opowiedzieć dlaczego taki wzór, kiedy się go robiło, wrażenia, wspomnienia... no na pewno to nie będzie nic związanego z żalem o to, że podjęło się taką decyzję. Żałować swoich wyborów mogą osoby, które popadły w niszczące życie nawyki, albo kogoś zraniły. Żałować mogą osoby, które miały wielkie plany, ale skończyły nie mając nic. Osoby, które żyją nieszczęśliwie, bo są w związku małżeńskim z osobą, którą nie kochają i nawet dzieci nie są ich pociechą. Albo po prostu osoby nieszczęśliwe. Mają marzenia aby wyrwać się ze swojej rzeczywistości, ale nic nie robią w tym kierunku, zwalają winę, że nie da się myśleć inaczej, że każdy krok nie przybliżył by ich do lepszego życia. Błąd. Samo nastawienie robi wiele. Jeśli nawet nie uda nam się coś, co było dla nas ważne. Oczywiście, jesteśmy lekko podłamani, popadamy w stan rozdarcia, rozczarowania, ogólnie jesteśmy smutni i przygaszeni. Nie możemy pozwolić, aby taki stan trwał dniami czy tygodniami. Jeśli już nas ogarnęło, no trudno, ale nie pozwólmy temu tyle trwać. Wyrzućmy żale, nawet pozwólmy polecieć łzom, one nie są powodem do wstydu, są zmaterializowanym odczuciem. Chwila takiego stanu i zacząć myśleć, co zrobić aby teraz było dobrze? Zawsze jest jakieś drugie wyjście. Zawsze można coś zrobić, ruszyć, otóż myśleniem, że nic się nie da, skazujemy siebie na siedzenie i czekanie na coś, co może nigdy nie nadejść. Trzeba samemu tworzyć okazję. Zycie jest krótkie, dzień krótki, lecą nam szybko lata... nie możemy pozwolić na to, aby wszystko nam uciekło. Trzeba się zmotywować i nie widzieć spełnienia w dużych rzeczach, niczym wygrana w totku. Zaczynajmy od małych rzeczy. 
  I to jest moja droga. Otóż teraz mam wiele czasu wolnego. Nawet gdybym go miała mało, rozbiłabym swoje plany na mniejsze, aby czas wolny do tego wykorzystać. Wolę sama, jak mam wszystko wypisane przed sobą, stąd często walają się u mnie kartki z wyliczeniem czegoś, jakimiś planami czy nawet bazgrołami, no nieważne w jakiej postaci. Ale już to jest dla mnie samą motywacją, że myślę o tym. Są też rzeczy, które boję się robić, bo miałam przykre doświadczenie, kiedy chciałam za wszelką cenę spełnić swoje marzenie. Nawet opisywałam wcześniej w jakimś poście. No cóż, są marzenia, które są do spełnienia i takie, które mają po 50% szansy na niepowodzenie. Jednego od drugiego różni się tym, że w tym z niespełnieniem jest uzależnione od drugiej osoby. Na to nie możemy mieć wpływu, nawet jeśli bardzo tego chcemy. Są to dość ryzykowne marzenia, bo strata bardzo boli i na nowo podnosimy się dość długo. A ja oczywiście się w takie coś pakuje, ale w zasadzie nie mogę powiedzieć do końca, że to moje marzenie. Nie mogę temu przypisać takiej definicji, sama nie wiem do końca jak to wyjaśnić. Moim marzeniem jest moja przyszła kariera zawodowa i jak będzie mi się żyło. To wszystko jest do spełnienia, zobaczymy dopiero po ogłoszeniu wyników w jaki sposób będę musiała się starać do jego spełnienia. Ale wierzę, że mi się uda. :) W moim domu moja sytuacja jest przykładem ile potrafi zdziałać nastawienie i wiara. Nikt nie wierzył i nie liczył, że odwołanie do sądu zmieni decyzję na pozytywną, aby przyznali mi rentę. Na drugiej komisji miałam komiczną sytuację jak właśnie ZUS spostrzega ludzi i się sprawuje. Rodzice zrezygnowani, dziadkowie też, cała rodzina na nic nie liczyła, a ja też słyszałam od koleżanek, abym nie liczyła na cud. Ale i tak byłam na tyle uparta, że dałam odwołanie do sądu. Jestem z natury bardzo uparta i jeśli na czymś mi zależy, potrafię tak długo to robić aż mi się uda, albo komuś zatruwać życie, jeśli potrzebuję pomocy od kogoś, albo czegoś konkretnego. Przepraszam za to... .-. Wracając do tematu sprawa się dłużyła i dłużyła... kiedy miałam komisję, pani doktor z sądu była bardzo miła, wiedziała, że moja choroba to zagadka dnia - kiedy będę się dobrze czuła, a kiedy źle. Nie mogłam udowodnić na obecną chwilę jakie potrafię mieć problemy, otóż to był z tych lepszych dni, kiedy nie do końca było ze mną jeszcze dobrze. Ale mówiłam za to, co planuję w przyszłości i powiedziałam także z jakimi problemami się zmagałam i że w każdej chwili mogę takowe posiadać. Pewnego dnia wracam ze szkoły, a mama do mnie z wiadomością, że moja upartość zdziałała to, co myślała, że było niemożliwe, otóż - choć ZUS podobno uwielbia przedłużać wszystkie sprawy jak najdłużej, moją również, czekają tylko teraz, aż podam numer konta. Czasami ten temat przewija się podczas rozmowy, zwłaszcza, że w domu wszyscy wiedzą jakie mam dalsze plany i za każdym razem słyszę, że to dzięki właśnie tej jednej cechy. 
Jeśli mam być szczera, moją upartość odbieram za coś jednocześnie za zaletę, a niekiedy wadę. Nie zawsze po prostu jest dobrze być upartym. Także... do swoich celów/marzeń, większych czy mniejszych zawsze staram się dążyć. To co opisałam z rentą pozwoli mi na spełnienie innych pomniejszych, przybliżających mnie do tego większego. A na to takie, do którego nie potrafię doczepić konkretnej definicji... zobaczymy. 
Zaczął się tydzień oczekiwany przeze mnie. A żeby jeszcze był spełniony, nie mogę tutaj tak siedzieć i pisać. W takim razie czas ruszyć w drogę, ale najpierw po tabletki. :v

niedziela, 17 maja 2015

35. Magiczna chwila

  Noc. Ciemność. Klimat. Taniec. Pochodnia. Ogień. Płomień... pełen nadziei, wiary, uczuć. Proszę nie gaś go, pomóż mi sprawić, aby wypełnił wiele serc, pomóż mi jego żar utrzymać... 
  A tak wracając do rzeczywistości jestem padnięta. Czuję się błogo po odświeżeniu, jeszcze wypiję herbatę i odpływam. Może będę miała znowu takie piękne sny jak zeszłej nocy. Były tak piękne, że spałam do prawie 14. Nie chciałam ich przerywać i potrzebowałam takiego dłuższego poleżenia sobie. Zrobiłam to co chciałam, potem pokaz jeden, drugi... i ta magiczna chwila. ;) 
  Na nowo czuję, że idę do przodu. Byłam pełna obaw i to było po mnie widać ostatnio, ale teraz mam plan awaryjny, gdyby jednak stało się tak jakbym nie chciała. Ale ta opcja też nie najgorsza. Miejmy jednak nadzieję, że wszystko potoczy się tak jak to sobie ułożyłam i nie musiała korzystać z planu. Widać również to, że schodzę z tabletek co mnie bardzo cieszy i mam nadzieję, że nie będzie sytuacji, która była na początku roku. :) Na nowo potrafię uśmiechnąć się do swojego odbicia i powiedzieć "hej, przecież nie jest tak źle, idziesz do przodu!". Taaak, wszystko zmierza w dobrym kierunku. Czas też ruszyć sprawy, na które nie miałam czasu.  Teraz mam go dużo i do oby do czasu. Też jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju, jest pewnego rodzaju "cieniem". Nie mogę jednak się go pozbyć, mogę ignorować, bo nie czuję żebym to ja coś zrobiła i "latała" i naprawiała i cotamjeszczemożnawymyślić. Nie czuję winy tego, że się zepsuło. A jedna moja próba wyjaśnienia tego została potraktowana w taki sposób w jaki bym się nie spodziewała także... na szczęście mam za dobre serce, żeby nosić w sobie jakieś negatywne emocje. Po prostu tego nie lubię. 
  Ważne, że chmury po raz kolejny odeszły. Ważne, że odzyskałam spokój. Ważne, że ten płomień co powoli zaczął gasnąć przez całą tą beznadziejność przez iskrę na nowo płonie. Zbliżają się wyczekiwane dni, dobre chwile.  Nie chcę sobie zamykać przejścia ani możliwości. Nie chcę tak wiecznie uciekać.
Będzie dobrze? Musi!

Przytul mnie i nie pytaj dlaczego. Obejmij mnie mocno i nie puszczaj póki to zło nie przeminie. Nie puszczaj mnie tak szybko, proszę... tak czuję się bezpieczniej.

czwartek, 14 maja 2015

34. Szara mysl

 Jeszcze dzisiaj i jutro ostatni egzamin. To na matmę, która wiem, że mi słabo poszła więcej wiedziałam niż na chemię. Robiąc zadania z Wiki ubolewam nad swoją niewiedzą, bo to bardzo łatwe zadania. Odczuwam coraz bardziej, że powinnam była wybrać się do okulisty. Nie wiem co się dzieje, z dnia na dzień coraz gorzej widzę. Jeszcze nie tak dawno widziałam wszystko wyraźnie, a teraz twarze ludzi stojący nieco dalej są dla mnie niewyraźnie. Małe literki, które nigdy nie były problemem są dla mnie jakimś wzorkiem. Mam wrażenie jakbym widziała przez mgłę. Mam nadzieję, że to przez moją dietę ubogą w witaminę A i nie będę zmuszona nosić okularów ani soczewek, a tylko uzupełnić jej brak. Chcę jak dotąd zawsze dobrze widzieć. A jeśli mowa o soczewkach, mam ochotę znowu pobawić się w ich kupno. Miałam już fioletowe, ale na okres 3 miesięcy tylko do noszenia. Teraz w swoim ulubionym sklepie zauważyłam polecaną firmę, dużo pozytywnych opinii na ich temat i na okres roczny! A jeśli na taki okres nie raz posłużą mi do jakiejś sesji zdjęciowej, którą z dziewczynami planujemy kawał czasu albo na co dzień. Pamiętam te spojrzenia czy aby na pewno dobrze widzieli, że mam fioletowe oczy. xD Teraz naszła mnie ochota nie tylko na fiolet, ale na jeszcze ciekawsze. :> Czas najwyższy też zamówić materiały i inne pierdołki. Ale teraz mam chwile, kiedy wolę posiedzieć w pokoju i pobyć sama ze sobą. Chwila, kiedy od głośnych imprez wolę samotny spacer podczas burzy. Kiedy zamiast śmiać się na całego, wolę się tylko uśmiechnąć i wsłuchać w ciszę. Ale są też takie chwile, kiedy nie obchodzi mnie, że następnego dnia mam coś do załatwienia, a ja też nie chcę przebywać w swoim domu, mieście, w tej rzeczywistości. Wtedy mam ochotę zawsze sięgnąć po plecak, spakować się, wziąć pieniądze i gdzieś wyjechać. Nieważne jaki dzień, jaka pora, tak po prostu. Czy to do kogoś mieszkającego dalej, czy na spontana jeszcze dalej w nieznane mi miejsce. Samemu lub z jakąś osobą. Załatwić jakieś sprawy zawsze można innego dnia, a niektóre chwile nigdy nie będą miały okazji nawet się narodzić. Nawiedza mnie myśl - dlaczego nie stworzyć własnej okazji i choć przez chwilę stworzyć inną rzeczywistość? W takiej, w której co innego bym czuła, doświadczała, myślała... ale to tylko narazie jest tylko cichym pragnieniem. Plecak jest nieruszony, ja również nie wstaję z krzesła. Oczami wyobraźni widzę wszystko jakby taki wypad by wyglądał. Jest bardzo miło, zabawnie, najlepsze co mogłam zrobić. Ale w realnym świecie wątpię, że by to tak wyglądało. Może jednak nie należę do tych odważnych osób, może moja odwaga kończy się na pogodzeniu się z chorobą i to kim mnie ten świat kreuje. Czasami żałuję, że nie jestem tylko wędrującą duszą bez ciała. Pełna wolności, nie mająca żadnych ważnych spraw, ani terminów, ani zmartwień. Odczuwałabym błogi spokój, innych uczucia byłyby moimi. Jak tak teraz myślę, że jednak brakowałoby mi tych wszystkich ludzkich relacji... ale jak teraz mam wątpliwości? Może jednak to nie dla mnie, nigdy nie były mi pisane? Inni... mają tak łatwo, podane dosłownie na tacy. Ja jeśli nawet mam wiarę, robię wszystko aby poszło dobrze, nie wiem w jakim momencie to psuję. Potem się okazuje, że do tego wystarczyło tylko to, że się starałam, bo to nie kto inny się tak starał, tylko ja... choć są chwile, kiedy nie chcę być zauważona, są też momenty, kiedy nie chcę być niewidoczna. Ale nie każdy chce mnie zauważyć, widzieć, bo... sama nie znam odpowiedzi na to, dlaczego inni widzą we mnie coś, co ich odsuwa ode mnie. Jestem taka jak każdy inny człowiek, może mam inną mieszankę genów, mam inne cechy, ale nie czyni mnie to gorszą. Nie wiem w czym tkwi problem. We mnie coś, czy to ludzie mają problem ze sobą? Wiem, że nie każdego można do tego przepisać, bo istnieją tacy, którzy na to nie patrzą, albo po prostu mnie nie znają. Ale też jeśli o tym wspominam, to są i tacy, którzy nie chcą mnie poznać, bo jestem jakaś "dziwna", "inna". Ja się pytam - gdzie i dlaczego? 
  Kiedy się staram, kiedy mi na czymś zależy... dla innych nie jest to ważne, bo to tylko ja, zapewne to zrozumiem, że nie chcą się w nic więcej angażować z taką osobą jaką jestem ja. Ale w takim razie niech mi tacy odpowiedzą na pytanie, dlaczego jestem wkładana do worka tych gorszych osób? Ja tego nie rozumiem. 
  Jestem takim czymś zmęczona. Wystarczą mi moje cele, moje sprawy i czas, którego nie mam. Teraz jak mogę sobie pozwolić na takie siedzenie, za chwilę już będę zajęta czym innym, w innym miejscu i przez chwilę mi nie przejdzie żadna podobna myśl do tych wyżej. Ale jak wrócę do domu kto wie, może znowu się to zacznie? Wtedy znowu spojrzę na plecak i zechcę się spakować na ucieczkę od tego? Może znowu będę snuła w tym, co pozostaje jak narazie w wyobraźni? Chciałabym oderwania - od jednego i od drugiego. Jeden czyn, który uciszyłby te wszystkie słowa... ale jak zwykle przecież muszę zrozumieć.

wtorek, 12 maja 2015

33.

  Właśnie zrobiłam sobie przerwę od większości rzeczy. Skupiam się do piątku tylko na chemii i musi mi ona dość ładnie wypaść - cel trudny do osiągnięcia biorąc pod uwagę moją wiedzę oraz czas jaki mi pozostał. Kompletnie nic nie umiem. Z każdym dalszym zadaniem, uświadamiam sobie, że nie umiem sobie sama ich wytłumaczyć i niepotrzebnie rzuciłam się na ten przedmiot. Zaczynają narastać we mnie obawy dotyczące mojego dalszego kształcenia. Myślałam, że prócz biologii i matmy/chemii/fizyki dodatkowo inne egzaminy biorą pod uwagę, ale jak się okazuje - nie. Biologia źle mi na pewno nie wypadła, ale jeśli to za mało? W tym momencie nie ma nic innego, na czym mi bardziej by zależało - bardzo chcę się dostać, nawet jako ta ostatnia na tej liście. Wierzę, że mi się jednak uda, tak jak Oli się udało dostać wtedy na weterynarię, choć szanse na to były bardzo małe. Zobaczymy wszystko, 30 czerwca i następnie 20 lipca. Chyba nie będę w tamtym czasie potrafiła zasnąć. Też dzisiaj przyszła dobra wiadomość, a mianowicie ZUS się nie odwołał, a proszą mnie o przesłanie ostatnich dokumentów. Tak, chociaż to potrafi uciszyć te obawy. 
  Jakoś też ostatnio preferuję samotność, może to przez te ostatnie dni, kiedy właściwie tylko siedzę przed zadaniami. Jakoś też nie atakuje mnie ten stan, kiedy chcę być blisko ludzi. Jest jedna taka rzecz, którą chciałabym zrobić, która zastąpiłaby mi to wszystko jeśli znowu nawiedziłby mnie ten stan, ale nieosiągalna. Sama sprawiam, że tak jest. Za dużo obaw narasta we mnie, jeśli miałabym coś pchnąć do przodu. "Nie bój się, jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz", "może źle myślisz", "Stwierdzasz zamiast się przekonać"... jestem tego wszystkiego świadoma. Ale nie znam myśli drugiego człowieka, żeby wiedzieć co mnie czeka. Nie mam nad tym kontroli. Też mam taką świadomość, że nie wpuszczam ludzi do swojego serca. Moje doświadczenie nie mówi, że ludzie są kochający, tylko że to okrutne istoty. Zawsze jak miałam nadzieję, że może tym razem będzie inaczej - na samym końcu było tylko rozczarowanie i złość na siebie, bo jestem naiwna.Chciałabym to zmienić jak i wiele rzeczy, pytanie tylko czy na pewno większość warto zmieniać? Narazie jest dobrze jak jest, z pewnymi rzeczami się pogodziłam. 
Nic, zamiast panikować znowu poświęcę czas dla chemii jak wrócę ze spotkania, może jeszcze jakoś uda mi się osiągnąć wynik mnie zadowalający. Żałuję tylko tego, że dopiero w tym roku się obudziłam, a nie wcześniej, wtedy nie miałabym żadnych obaw, tak jak teraz. Oby były one zbędne....oby.

piątek, 8 maja 2015

32. Cynamon z jabłkiem

  Otula mnie ten zapach, który opanował cały pokój. Pozwala mi się odprężyć i nie myśleć, nie rozsiewa objaw, gdzieś one znikają we mgle. Miałam tyle czasu... a dwóch łatwych zadań nie zrobiłam. Myśl miałam dobrą, a napisałam co innego... naprawdę boję się o swoją matematykę. Wiem, że cała reszta wypadła mi dobrze. Z biologii bałam się, że będą pojęcia takie, których nie powtórzyłam, a okazało się, że było dużo zadań z poprzednich lat, z czego mógł każdy podejść i miałby chociaż te 30%. Serio, to było łatwe. Z niecierpliwością czekam na wyniki. Za tydzień chemia i przez ten cały tydzień muszę ją ostro wkuwać. Na pisemnych nie odczuwałam stresu, ale na ustnych już co innego. Dzisiaj ustny polski, jutro angielski... powiem co mam do powiedzenia, odpowiem na pytania i wyjdę. Wciągam powietrze i znowu pozwalam odejść obawom, cynamonowa nutka z jabłkiem oddala to wszystko na bok. Przekonałam się co do cynamonu. 
  Jednak ta herbata lub jakakolwiek nie potrafi zagłuszyć żalu w moim sercu. Słyszę od wewnątrz oskarżenia do mojej osoby. A ja nie umiem się z sercem do końca zgodzić, chociażby dlatego, że doświadczyłam już pewnych rzeczy, a serce namawia mnie do powtórki tego. Jest tylko jedna rzecz, która je uciszy, ale to jest nieosiągalne. Nie teraz. Nie wiem czy kiedykolwiek będzie. Choć wszyscy jesteśmy ludźmi, wszystko praktycznie jest umowne. Nie patrzymy na każdego tak samo. I nie odczuwam, żebym była spostrzegana jakoś pozytywniej w jakiś konkretny sposób dla kogoś, kogo bym chciała. Tylko w nocy, podczas snu i przed zaśnięciem nie odczuwam samotności. Przed spaniem widzę oczami to, co widziałam, potem obrazy, które chciałabym zobaczyć. Gorzej jest, kiedy się obudzę po swojej ukochanej prawej stronie i dociera do mnie, że to kolejny sen. Nie ma czego się bać - jak się nie spróbuje to się nie dowie czy miało się rację czy nie. A co jak ja się boję próbować i ryzykować? To nie jest jakiś skok na bungee czy ze spadochronem, czy skakanie z klifu. Na to dałabym się namówić, nawet jeśli bym się cholernie bała. No może z klifem bym nie ryzykowała, bo pływać nie umiem. xD ale bardzo chcę się nauczyć, bo uwielbiam przebywać w wodzie, choć lasy kocham bardziej. Wracając do tematu - ja nawet nie wiem jak zacząć. Dla innych to takie proste i teraz są szczęśliwi. Ale oni wiedzieli, że mają na co liczyć. To co oni sami czuli, czuły te drugie osoby. Moja sprawa wygląda inaczej i jak zwykle - tak samo. Może moje uczucia są mało ważne, nic nie warte, nieważne jak bardzo potrafię o nie dbać. Chociażby dlatego, bo to ja. Mógłby teraz mnie szturchnąć i powiedzieć "głupia". Może wtedy bym się ocknęła i przestała. Chciałabym usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. A tych dwóch słów mi najbardziej brakuje. 
  Za godzinę muszę już znaleźć się w autobusie i jechać do szkoły. Sobie jeszcze jakoś w głowie poukładam co ja mam gadać, żeby jakoś to wyglądało, do obaw wrócę wieczorem, bo za dnia najmniej o tym wszystkim myślę. Prawda jest taka, że sobie sama zrobiłam barierę i boję się ją usunąć. Może to dlatego, że zawsze mnie to jedno spotykało, co mijało się z oczekiwanym? Pomyślę później, na mnie już czas.  

środa, 6 maja 2015

31.

  Przydałoby się powtarzać sobie materiał z zakresu biologii. I prezentację zrobić do końca, ale... nie chcę mi się. Nic mi się nie chce, najchętniej bym zaczęła robić co innego. Zaczął przeszkadzać mi ten chwilowy tryb. A jeśli chodzi o mnie, to już jest lepiej. Nie zamierzam siedzieć i się załamywać. Albo to po mnie spłynie, albo coś z tym zrobię. Nie wiem do końca tylko jak. Chciałabym posłuchać jakiejś rady, pogadać z kimś o tym. Zastanawiam się czy po prostu nie zabić tego w sobie... może po prawdzie nie mam czego oczekiwać, prócz rozczarowania. Może kiedyś odrodzi się to niczym "feniks". Nie potrafię tego zrobić, ale chociaż uciszyć. Choć paplałam, że mogłabym to całemu światu powiedzieć, jednak ostatnio wolę trzymać to dla siebie i powiedzieć komuś, komu myślę, że mogę.
  To jest trudne, panować nad emocjami. Przez jedno mam ochotę skakać, przez inne już płakać, przez kolejne krzyczeć itd. Chciałabym tak zamknąć je jakiejś klatce i uspokoić. Ale w tej klatce nie trzymam emocji, tylko część siebie. Sobie sama nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Wtedy na pewno bym była inaczej spostrzegana niż jestem teraz. Myślę, że z czasem mi to przejdzie. Ale i tak jestem tak samo zagubiona jak byłam. Choć nie oczekuję wiele, czuję się w pewnym sensie źle. Może uchodzę za "oazę spokoju", ale tak nie jest. Brak mi tej jednej rzeczy, która pozwoliłaby mi odetchnąć, a mianowicie pewność, że po prostu będzie dobrze. 
  I z powodu, że nie mam na maxa zalatanego trybu, przestaję odczuwać potrzebę brania tabletek na tyle, że jednego dnia zapomniałam o tym. xD Nie mam takiego nawyku, że pierwsze co to tabletki, chociaż tak je biorę już ładne parę lat. Wolę myśleć, że nie jestem chora, mam tego świadomość, że jest inaczej i muszę mieć. Zwłaszcza teraz, że żadne objawy mi nie dokuczają i czuję się jakbym mogła robić wszystko. Też weszłam na mniejszą dawkę i jest dobrze - czyli choć coś zmierza w dobrym kierunku. :) 
Zastanawiam się czy dopnę dla siebie najważniejszego. Nie mam miary, która zmierzyłaby moją wiarę w to, że się uda. Choć mało się postarałam - i oby to nie zaważyło na tym. No cóż, jutro na 14 biologia (najważniejszy dla mnie egzamin) więc czas utrwalić sobie to co wiem i przypomnieć sobie o tym, czego sobie nie powtarzałam jeszcze.

poniedziałek, 4 maja 2015

30. Niewidzialna

  Rano za nic nie mogłam wywlec się z łóżka, potem na szybko się ubrałam, w locie wypiłam kawę, jogurtu nie zdążyłam dojeść. Poranek jak każdy inny. Stres był mi właściwie nieznany, dopiero go doznałam, kiedy egzamin był przede mną. Jak czytałam zadania, wydawał mi się trudny, ale potem jakoś poszło i myślę, że tak źle chyba go nie napisałam. Oby wybranie drugiego tematu nie okazało się błędem. Pisałam na sali tyle egzaminów próbnych, a jednak tego dnia dopiero nie dowierzałam, że siedzę i przystępuje do matury. Jutro stres będę miała większy, bo żadnej próbnej z matmy nie zdałam, a choć miałam nadzieję, że ktoś mi pomoże z jednym cholernym zadaniem i innymi mniejszymi... no jestem rozczarowana. Teraz siedzę nad arkuszami i rozwiązane zadania będę robiła tyle razy aż zrozumiem. Szkoda, że akurat tych, których nie ogarniam nie mam zrobionych. :/ Jeśli matmy nie zdam... nie, nie chcę dopuszczać się takich myśli. Dam radę!
Ale nie powiem, znowu jestem rozdarta. Za dużo myślę. Cały czas mam wrażenie, że błądzę po tym, co zawsze będzie dla mnie obce. Mam ochotę krzyczeć, jednak moje usta milczą. Choć tyle razy chcę coś zrobić, na końcu zaciskam pięści z bezsilności. W skrócie czuję się mało potrzebna. Gdziekolwiek. I czuję się jakbym była niewidzialna, niczym powietrze. Sama do siebie się uśmiecham i mówię, że tak nie jest, ale ten uśmiech mnie mało przekonuje. Jest to dość smutny uśmiech. I co z tego, że zejdę z tabletek, jak i tak będę spostrzegana tak jak jestem teraz? To mi nic nie da, a z ich po raz drugi nie zejdę, miałam już nauczkę.
  Wczoraj już było mi bardzo przykro, a zaczęło się od głupiej pralki. Ale chyba wyjaśniłam sobie z mamą większość. Wczoraj nie wytrzymałam i to co trzymałam w sobie, powiedziałam. Dzisiaj już odczułam, że moje wczorajsze słowa jakoś dotarły. Jednak ta melancholia nie odeszła. Teraz... też jestem w tym paskudnym stanie. Bo za dużo myślę. Bo jest mi przykro. Bo znowu za dużo tego wszystkiego się nazbierało we mnie. Bo jestem na to wszystko za słaba, tchórzliwa. Bo boję się popełnić błędy i coś zepsuć. Boję się stracić coś, czego jeszcze nie mam. Mam też wrażenie, że męczę swoją osobą za bardzo. A to tylko dlatego, że nie widziałam ciepła w oczach od tych, od których mi na tym zależy. Może to nie inni mi to wszystko komplikują, a ja sobie sama. Jednak ta cisza jest dla mnie niewygodna i to nie ja ją tworzę. Jakbym się odezwała, chyba byłabym już nie do zniesienia. Nie mam okazji się nawet spytać czy tak by było, bo o spotkanie poprosić nie umiem. Komu na mnie chce się czas organizować...? Nie potrafię skupić się na zadaniach z matmy w takim stanie. Chciałabym tak po prostu się wtulić w kogoś i usłyszeć, że będzie wszystko dobrze. Tylko tyle. 
  Gdzie te wszystkie moje postanowienia? Gdzie ta moja siła? Dlaczego takie drobne sprawy potrafią na mnie tak oddziaływać? Bo są dla mnie akurat ważne. A boję się ryzykować i żałować. Pisałam też kiedyś, że raz tak zaryzykowałam, postąpiłam w dodatku za szybko, w nieodpowiednim czasie... więcej tego nie zrobię. W tym momencie jestem zła na siebie. Też bym napisała i rozwinęła jeden temat, ale tyle razy go poruszałam, że nie chce mi się po raz kolejny tego pisać. Wolę o tym pogadać i poznać prawdziwe zdanie niż snuć własne.

Dzisiaj po prostu czuję się jak czuję. Niech już zostanę tym powietrzem dzisiaj, może na dniach poczuję się lepiej. Matematyka czeka, a czas leci.

niedziela, 3 maja 2015

29.

  Właśnie obejrzałam kolejny odcinek dramy, zjadłam kawałek ciasta, marzy mi się kąpiel i łóżko. Na samą myśl o jutrze zżera mnie stres. Moja majówka dobiegła końca z momentem napisania posta. Teraz będę czytać streszczenia lektur, kim byli poszczególni bohaterowie itp. Wszystkie pamiętam, może nie do końca dwie lektury, ale mam czas to nadrobić. Czuję cały czas wypieki na mojej twarzy, te od uczuć i te od słońca. Siedząc na amfiteatrze i oglądając irlandzkie tańce, a potem jakieś nowoczesne, słońce waliło mi po twarzy, szczególnie na prawą stronę. Odcinek szyi też sobie spaliłam. Wyglądam zapewne zabawnie - mam bardzo bladą skórę, a teraz twarz czerwoną. Teraz wiem dlaczego kapelusze słomiane jakieś miejsce w sercu mają u innych ludzi. A jeśli chodzi o majówkę, czy mi się podobało? Bardzo, choć byłam pełna zmartwień. Może moje problemy wydają się jakąś błahostką i sama często mówiąc o nich na głos jakoś tak stwierdzam, choć w środku mogę czuć zupełnie co innego. Im intensywniej odczuwam dany problem, tym jest dla mnie czymś bardzo ważnym, coś co chciałabym rozwiązać. Ale co mogą powiedzieć inni, którzy nawet jeśli tysiąc razy wypowiedzą swój problem, a on nadal nie jest żadną błahostką, a z każdym dniem jest czymś poważniejszym? No właśnie. A są i takie problemy, na które nie mamy wpływu, choć bardzo chcemy. I to mnie gryzie. Moje problemy mogę rozwiązać, każdy - albo dobrze się potoczy, albo źle, ale dużo zależy od mojego nastawienia, od tego jak będę działać. Po dzisiejszej takiej rozmowie jakoś nabrałam innego nieco spojrzenia i nie mogę doczekać się momentu, kiedy podobnie będę sobie tak prawić. Przede wszystkim nic na siłę. Dzisiejszy dzień wiem, że będę wspominać najmilej, po prostu był wspaniały. I dobrze, że wypieki od słońca mogą zasłonić moje rumieńce. ;) Choć z jednej strony jestem nie powiem zawiedziona - ale mam nadzieję, że los mi to wynagrodzi jeszcze jakoś. 
  Dziś też zauważyłam, że jestem osobą, która nieważne z kim, powiedziałabym o wszystkim, co we mnie siedzi, co mnie dręczy a co mi się marzy. Zamiast milczeć, o swoich problemach powiem, w końcu jeśli damy się komuś wygadać z emocji, jest nam lepiej. Ważne tylko jest to, żeby ten ktoś z nami o tym porozmawiał, wysłuchał, dał się uspokoić. Bloga też mam do tego, ale co innego, kiedy się jednak pogada. A jeśli nie mam się stresować i myśleć sobie o czymś miłym, może powiem co mi się marzy, bez szczegółów, tak po prostu... 
Tak więc marzy mi się poznać dzień, kiedy uwolnię się od tego ciężaru. Czuję spokój, szczęście, bo w końcu powiedziałam i nie spotkałam się z obawą, a z oczekiwanym. Marzą mi się dobre wyniki maturalne, a potem dalsze plany z tym związane. Marzy mi się mały domek przy lesie z ogrodzeniem, który jest wybiegiem dla moich lisów. W środku byłoby wszechstronnie, tak jak zawsze mi się marzyło, a u boku jest on. Marzy mi się moje szczęście, które chciałabym osiągnąć. Marzy mi się to, że jestem otwarta, że jestem sobą. Tego jest więcej, ale najważniejsze napisałam. Życie jest za krótkie, żeby skupiać się na obawach.
 No nic, muszę sobie jakoś swoje miejsce pracy przygotować, posmarować twarz czymś, co złagodzi pieczenie, przebrać się w wygodne dresy i wziąć się za lektury. Mam nadzieję, że uczucia pozwolą mi się skupić na tym, bo przeważnie dzięki nim błądzę głową w chmurach. Z jednej strony boję się matur, bo od ich wyniku zależy wiele, ale też chcę ich szybkiego końca, bo będę wtedy miała czas, żeby zacząć robić inne rzeczy jakie chciałam. Ale wszystko na spokojnie. Najpierw skupmy się na najważniejszym. 

Gdybym od tak z mostu powiedziała Ci, jakbyś zareagował? ...  nienawidzę tej cichej nadziei...