wtorek, 30 października 2018

196.

Każdy potrzebuje trochę ciepła.


***


Wypoczywam sobie w tym spokojnym, specyficznym miejscu. Choć wiem, że mam siłę, to nie na tyle wystarczająco, by próbować. Czuję, że te ledwo sklejone kawałki siebie po lekkim uderzeniu mogą znów pęknąć. Staram się, by tym razem wyjść stąd cała, ale to się chyba nikomu jeszcze nie udało. Jest na to sposób, ale im bardziej mi zależy, tym bardziej mam wrażenie, że jest nieosiągalne. I tu uderza najgorsze uczucie na świecie - bezsilność.
Choć w części się odbudowałam, cały czas to jest za mało. Boję się jednostronności. Nie zapowiada się bym stąd tak szybko wyszła. Będę wiedziała, kiedy odpowiedni moment nadejdzie.
 Od jakiegoś tygodnia jestem na dawce 20mg. Pośpieszyłam się trochę z tym zejściem, ale póki co jest dobrze. Nie czuję też większych objawów. I chciałabym by tak zostało i zmierzało ku mniejszej dawce. Oby chwile słabości nie trwały długo a najlepiej by ich wcale nie było. Odpoczęłam sobie trochę w rodzinnym gronie na pomorzu, żałuję, że obecnie nie jestem wstanie wyjechać na dłużej. Doba w dalszym ciągu ma zbyt mało godzin. Do tego wszystkiego doszła tęsknota. Lubię uciekać do wspomnień, jednak uderza potem świadomość, że to przeszłość i z każdym dniem coraz bardziej odległa. Chciałabym powrotu pewnych chwil, znów mieć kompana, towarzysza do prawie wszystkiego. Choć może przez moją pamiętliwość nawet jakbym chciała, to nie zapomnę pewnych sytuacji, ale hej, tych dobrych też nie. I dopiero teraz mogę przyznać, że i ja mogę przyznać się do błędów. Też je przecież popełniam. Jednak brak mi odwagi, by zainicjować rozmowę. W tym i innych przypadkach. Więc czekam, może jest szansa, że nie tylko i mi zależy i będę mogła zrobić ten krok. Odnośnie przeszłości wiem, że nie powróci, nieważne jakbym się starała. Jest to już część mojej historii. Też nie patrzę na to co będzie dalej, nauczyłam się życia chwilą, czerpania z życia, nawet każdy jeden oddech jest czymś wspaniałym. Liczy się to co jest teraz. Ważne, że jestem szczęśliwa.
I odkąd mrozy powróciły, to również nastał czas siedzenia pod kołderką oraz powoli wróciłam do gier. Póki co latam szukając kamieni do zniszczenia na typowym prywatnym serwerze pewnego mmorpg'a. 



niedziela, 14 października 2018

195. Zwiędła róża

Drugiego razu już nie przetrwam.

***

Mój czas z moją towarzyszką jaką jest miastenia, jest już dość spory. Nie zauważyłam, że to tyle już zleciało. Choć przyzwyczaiłam się do wszystkiego co mi serwuje choroba, na zasadzie ponurej akceptacji, wciąż mnie potrafi zaskoczyć czymś nowym. Rzadko, kiedy chodzę w butach o wysokim obcasie. Nie wiem czy to też kwestia tego, że się odzwyczaiłam, czy tego, że miałam słabszy dzień, a inne obuwie niż zazwyczaj noszę dołożyło dodatkowego obciążenia. Nieważne, czułam się w nich dobrze, w końcu znalazłam takie, których szukałam, a szukałam butów dwa lata. Nie sądziłam jednak, że znowu wyląduję w klubie i buty staną mi na przeszkodzie. Zanim przyodziałam glany i porzuciłam bardziej imprezowy styl bycia, potrafiłam całą noc przetańczyć w podobnych butach, chodzić w nich, nie sprawiały mi problemu. A wczoraj nie mogłam ostatecznie w nich ustać. No prawa noga była tak słaba, że nie dawała rady, na szczęście się uspokoiła. I po prostu zdjęłam buty, nie chciałam przez coś takiego kończyć zabawy. Uwolniłam się od problemu i dobrze się bawiłam. Nie dam się miastenii i to sobie przybrałam za cel. Nawet jeśli będę miała gorszy dzień, poczekam, aż będę mogła wstać i nadal robić to, co kocham. Być sobą.
Ostatnio jak już czułam, że muszę odpocząć, bo nie mogłam powoli złapać tchu, usłyszałam słowa, które sprawiły, że sobie o tym przypomniałam. Sprawiło to, że przestałam patrzeć na ograniczenia.
 Co z tego, że choruję, widać to tylko w takich chwilach jak ta z butami i to, kiedy za bardzo nie dbam czy dana rzecz jest na moje możliwości. Ooo no i jeszcze towarzyszy mi uśmiech Giocondy, tzn. uśmiech poprzeczny(lewy kącik ust). No i w pracy się zdarza, ale głównie tylko przez jedno stanowisko, kiedy jestem na nim za długo. Ale tak jak szybko tracę siły, tak też one szybko wracają. Gorszy czas utrzymywał się w maju, bo moje siły były ograniczone na trochę dłużej. Obecnie jest dobrze, miastenia jest gdzieś w cieniu. Chciałabym by już tam pozostała, tak jak potrafiła przez lata. Przypominać o sobie, nie wychylając się. Mam nadzieję, że serio uda się zejść z encortonu, nadzieja na to, że odzyskam figurę wróciła. I tak jestem zadowolona z tego, że pomimo tego, że choruję, jestem samodzielna. A jeszcze milej jest usłyszeć słowa, że ktoś mnie za to podziwia. Inni mają astmę, alergie, choroby serca, wady postawy, problemy ze stawami, a ja męczące się mięśnie. Nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani. 
Ostatnio też właśnie przeglądałam zdjęcia, zanim nie wiedzieć czemu, nabrałam więcej wody niż miałam magazynowane przez organizm. Jestem zła na siebie, ale przez pryzmat tego, jak inni mnie widzieli, widziałam siebie tak dwa razy więcej. Nie byłam wcale wtedy tak mocno przy kości. Byłam szczupła, tylko przez efekt "księżyca w pełni" (twarz posterydowa) i moje pućki na policzkach wydawałam się okrąglejsza. Czasu nie cofnę, szkoda, że znowu coś dostrzegłam jak jest na to za późno. A z tym walczyć, to trochę jak z wiatrakami w moim przypadku, ale się nie poddam. 
Ogólnie znowu czuję się gorzej psychicznie. Mam dzisiaj gorszy dzień i póki emocji nie wyrzucę, to będą się tylko mnożyć. Nie uzewnętrzniam się zbytnio, robię to przy bliskich, albo właśnie tutaj. Mam coraz mniej czasu i w dalszym ciągu nie wiem co mam zrobić. Odkładam na kaucję, możliwe, że nawet moja siostra zostanie współlokatorką, będę miała też rodzinę bliżej, jeśli wrócę na pomorze. I mam mieszane uczucie. Z jednej strony wrócę do znajomych, rodziny, z drugiej strony w końcu mogę powiedzieć, że i tu mam przyjaciół. Nie czuję się już tutaj tak samotna i lubię to miasto, ono w przeciwieństwie do mojego rodzinnego tętni życiem nie tylko za dnia. Jednak chcę mieć konkretny powód, by tu zostać. Szukam, raz zbłądziłam, zabolało, powiedziałam sobie wtedy, że więcej już nie dam się namówić. A jednak. I to ja namówiłam samą siebie. Dałam sobie jeszcze jedną szansę, ale już mam obawy, że tylko powtórzę scenariusz. Znowu zaboli. I tym razem się nie podniosę już. Już ostatnio było ciężko, to co dopiero będzie po tym. Tak bardzo chcę uniknąć porażki, tak bardzo chcę, by tym razem się udało. W końcu poczuć to szczęście i spełnienie, o które wystarczająco długo walczę i wyczekuję. Nie ma obecnie nic, czego bym pragnęła bardziej. Jeśli się uda, zostanę tu, w Łodzi. 
Powoli wracam do rysowania. Mam wiele pomysłów, gorzej z realizacją i czasem. W mojej głowie znowu powstają wydarzenia do mojej powieści, ale tu też problem taki jak z rysowaniem. Nie lubię być w takim stanie w jakim jestem obecnie, bo szybko tracę siły i chęci na chociażby wstanie z łóżka. 
Poczekam aż ten stan przeminie, to może wrócę do swoich ulubionych rozrywek, póki co siedzę w tej wegetacji i czasami wyjdę z ludźmi. 


środa, 10 października 2018

194. Rubinowy sen

Jeszcze będziesz mym towarzyszem, w końcu przyjdzie na to czas.

***

Tuż obok laptopa mam buteleczkę tabletek, od których jestem zależna. I nawet nie wiedziałam do tej pory jak bardzo. Ostatni weekend był ciekawym doświadczeniem. Zdarzały mi się dni, kiedy zabrakło mi encortonu. Od nich w sumie zaczynam dzień, staram nie dopuszczać się do sytuacji bym ich nie miała. Myślałam, że są  najważniejsze, zwłaszcza, że jeśli miałam pogorszenie - lekarka zawsze zalecała mi bym wzięła większą dawkę leków. O 5mg, 10, najwięcej to chyba było 20mg. Mestinon również zwiększałam i zmniejszałam, dopóki ostatecznie nie wskoczyłam na dawkę po dwie tabletki tak jak odczuję by je wziąć. Biorę razem z encortonem jak wstanę, wieczorem i przed spaniem. I przez mój obecny tryb życia zabrakło mi odrobiny czasu by podejść szybciej po receptę. Myślałam, że wystarczy mi tabletek. No niestety. Ostatni mestinon, jedną tabletkę wzięłam w południe, w sobotę. I zaczęło się, etapowo czułam się coraz gorzej. Mój organizm bez tych małych tabletek o kolorze brzoskwiniowym  zachowuje się jak nad jakimś odwyku. Moje ślinianki, które zazwyczaj pracują intensywniej, miały problem, a ja przez to odczuwałam suchość, przez którą czułam dyskomfort. Czułam się zmęczona, osłabiona, jak już było powyżej doby, dołączył problem z oddychaniem, ręce(szczególnie lewa ręka), problemy ze wzrokiem, czułam, że nawet nogi są słabsze i odczuwałam, że zaczynają mi siadać mięśnie okolicy ust. No po prostu wszystko, objawy, które mam przeważnie zawsze i te, z którymi borykałam się całkiem niedawno. W dodatku mogło być jeszcze gorzej. Jak tylko w końcu było po weekendzie, leciałam szybko przed pracą po receptę, od razu do apteki, gdzie wiem, że są moje leki stacjonarnie. Przed ich wzięciem byłam już tak osłabiona, że nie mogłam utrzymać butelki z napojem. Od wzięcia tabletek minęło może 15 czy 20 minut. Wszystkie objawy znikały, tak jakbym sobie to wszystko zmyśliła. Odżyłam i to gwałtownie. Powiem, że byłam w niemałym szoku. Byłam dotąd przekonana, że brak encortonu, za mała dzienna dawka powoduje takie pogorszenie. I zawsze czekałam aż w końcu na dniach coś ruszy, że nadejdzie poprawa. Pierwszy raz miałam taką sytuację, pierwszy raz miałam leki sterydowe, a zabrakło mi tych drugich. I dzięki temu odżyła we mnie nadzieja. Może jest szansa na to, że jeszcze zejdę z encortonu. Na dniach planuję właśnie zejść z 5mg encortonu zwiększając dawkę mestinonu jeśli tylko pojawi się pogorszenie. Jeśli się to uda, to no słów mi zabraknie by opisać to szczęście jakie mnie ogarnie. Przez prawie to dziesięć lat jak choruję nie dopuściłam do takiej sytuacji i trochę szkoda, bo kto wie, może wtedy bym już spróbowała. Ale słowa lekarki, że prawdopodobnie encorton będzie już moim towarzyszem do końca i za każdym razem zwiększanie głównie tych leków, no nie przeszło mi by przez myśl. Już obczaiłam ulotkę z dawkowaniem mestinonu. Nie planuję robić jakichś wielkich zmian w swoim dawkowaniu, więc nie muszę czekać na konsultację z moją lekarką. Chcę to zrobić bezpiecznie i wolno, tak jak z nią to robiłam. Jeśli jednak będzie się coś działo, to będę dzwonić i się umawiać na najbliższy termin. Ale w końcu czuję nadzieję, tą, która serio szepcze mi, że to może się udać. W końcu jest szansa na zrzucenie tej wody, której mam w sobie za dużo. Nawet moja dieta nic nie daje i wyrzeczenia. Ja psychicznie czuję się lepiej, ale w lustrze żadnych zmian. 
Jest też dzisiaj wyjątkowy nieco dzień, bo właśnie mija rok odkąd jestem tu, w Łodzi. Był to nie powiem dość ciekawy, intensywny nawet rok i nie sądziłam, że tak szybko zleci. Planowałam zostać tu rok, no cóż, póki co nigdzie się nie wybieram. Choć nadal Trójmiasto kusi, to teraz tu czuję się lepiej. Przestałam czuć się samotna. W końcu mogę powiedzieć, że spotkałam cudownych ludzi. Przykro mi jest, że ci, do których przyjeżdżałam przed przeprowadzką nie utrzymują już ze mną takiego kontaktu. Meh.
 Mam nadzieję, że będzie pozytywniej i nie doznam już przykrości takich, jakie miałam okazję odczuć. Póki co, zmierza w dobrym kierunku.
Może tym razem mi się uda?


Ale bym zatańczyła taniec z pochodniami... 


środa, 3 października 2018

193. Wirujący liść

Wolałabym mieć Cię po swojej stronie.

***

Po czym poznaję, że lato odeszło na dobre i króluje już jesień? Tak jak w miarę rzadko choruję, tak jest jeden moment co roku, kiedy mnie dopadnie przeziębienie i właśnie to jest taki moment. Uwielbiam tą porę roku, ale zawsze obdaruje mnie katarem, zawalonym gardłem i gorączką, tak na dobry początek. Nikt nie lubi chorować, to jest strasznie nieprzyjemne uczucie, wiem. Z tym, że ja ciężej znoszę ten stan. Miastenio no, choćbyś trochę odpuściła. :<
Tak więc przyszło mi z tym wszystkim walczyć, w dodatku czułam jak osłabły mi wszystkie mięśnie szkieletowe. Znowu na przykład odczuwam, że moje ręce momentami trzymają słonia. Boję się czy przypadkiem nie zaczynają się problemy z mięśniami okolicy ust. Dodatkowo towarzyszy mi ogólne zmęczenie jakbym przez cały dzień robiła coś wysiłkowego i jestem senna. Właściwie budzę się zmęczona, choć to już powoli ustaje. Chcę odzyskać siły. Na szczęście szybko udało mi się wyjść z tego i dzięki temu, nie doznałam gorszych objawów. 
Cóż, właściwie to nie wiem co ze sobą zrobić. Co prawda mam czas by się zastanowić, ale boję się, że postąpię impulsywnie. Wyszła też dość ciekawa propozycja, ale została rzucona luźno, więc nawet nie musi dojść do skutku. Staram się też trzymać danego słowa, jakie sobie dałam. Próbowałam już wiele razy, za każdym razem to samo, nie mam obecnie sił na to i kolejnych, by znowu się zbierać do kupy. Boję się strasznie powtórki, choć mną nosi i bardzo chcę to ruszyć. 
I czy wspominałam, że uwielbiam październik? Kolorowe liście, w końcu temperatura odpowiednia dla mnie, można w końcu normalnie spać pod kołdrą i za dnia również siedzieć pod nią albo pod kocem, nadeszła pora na ciepłą herbatę. W mieszkaniu też mam jesienny wystrój. :3 I również jest to pora na inktober :D Chciałam wrócić do rysowania, ale nie bardzo już miałam siły na to i chęci po pracy, a to wyzwanie jest dobrym momentem, by wrócić do rysowania. Nie jestem zadowolona ze swoich prac, szczególnie pierwszej, ale zobaczymy jak mi pójdzie. Przede mną jeszcze cały miesiąc. I też do tego dołożyłam własnych zasad. Obecnie gry zeszły na drugi plan, znowu złapał mnie moment, kiedy nie mam ochoty odpalać coś konkretnego, nawet laptopa nie włączam ostatnio. Przejdzie mi.
Chciałabym też podzielić się moim przemyśleniem, że cisza nie rozwiązuje problemu. Ona go bardzo pogłębia. I mi z tym bardzo przykro. 
Też za tydzień będzie dokładnie rok odkąd jestem tu, w Łodzi. Co prawda, nie spotkało mnie to, czego oczekiwałam, ale za to zyskałam coś więcej i wiem, że będę tutaj wracać, jeśli zdecyduję się przeprowadzić. Wiem, że nie jestem sama.