wtorek, 31 marca 2015

14. Falująca woda

  Czasami zadajemy sobie pytanie i szukamy na nie wszędzie odpowiedzi. Siadamy wtedy na parapecie, w rękach trzymamy kubek z gorącą kawą i tak popijając ją, spoglądamy w zamglony horyzont zza okna. Tak wpatrzeni oczekujemy, aż odpowiedź sama przyjdzie. Jednak, kiedy to nie pomaga, szukamy innego sposobu znalezienia odpowiedzi na dręczone nas pytanie. 
Wtedy wyruszamy w podróż i pytamy inne zbłąkane dusze o drogę. Choć czasami odpowiedź jest tak blisko i tak szukamy tej, która jest nam najmniej obca, która najbardziej nam odpowiada, którą my sami chcemy tak bardzo usłyszeć. 
Sami sobie wszystko komplikujemy, kiedy mogłoby zostać załatwione coś od razu. Często sami siebie oszukujemy, wierzymy w coś, w co nie warto, mamy nadzieję, którą powinniśmy byli dawno w sobie zabić. Stać się takimi cichymi jej skrytobójcami. Chciałabym przestać tak myśleć, a zamiast tego posłuchać teraz szumu lasu, głosu kogoś innego, który by mi opowiadał ciekawe przygody jakie przeżył, bądź zwierzał się z problemów, bym ja mogła przestać rozmyślać nad swoimi. Niech już będzie cieplej. .-.
Strasznie mnie rozprasza taki stan. Sprawia, że ja nie jestem całością, a gdzieś krążą w wielkiej nieświadomej części mnie i tak błądzą. Wszystko we mnie staje się takie odległe, a ja sama jestem zagubiona. Muszę się otrząsnąć. Do tych emocji muszę przywyknąć. Z czasem przestanę je odczuwać. Z czasem znikną. Tak musi być... choć wolałabym tego uniknąć. Jednak na to wszystko nie ja mam wpływ. Gdyby ode mnie to zależało, nawet nie byłoby tego "problemu". Nie mam jednak sił nadprzyrodzonych, nie potrafię kontrolować umysłów, ani czytać w myślach. Cóż.
W końcu to nie pierwszy raz. Dzieje się tak już któryś raz. I w dodatku... znów to ja mam latać. Nie posiadam fizycznie skrzydeł, także latać nie będę. Ludzie tego nie są warci. Nie tacy, którzy zmuszają mnie do tego. 
A ja nadal szukam tej odpowiedzi... choć pewnie jest tak blisko, nie potrafi do mnie dotrzeć. Chcę innego wytłumaczenia. 
Jak ja to wszystko zostawię... czy będzie lepiej? Czy to coś zmieni na lepsze? Nie lubię tak siedzieć w miejscu. Może chcę tym razem zamiast innych, samą siebie przekonać. Chcę odpocząć. Nawet jeśli oznacza to, że pod przymusem. Boli mnie to, że zamiast wiedzieć na czym stoję... odpowiada mi ta głucha cisza. Nienawidzę jej i kiepsko znoszę, ale jeszcze trochę... potem będę mogła przestać się tym przejmować. Jeszcze trochę i nadejdzie jednocześnie oczekiwany koniec jak i jednocześnie nie chcę by tak szybko nadchodził. Tak, już jestem zagubiona...
 Może kwestia paru dni sprawi, że to wszystko obróci się w innym kierunku. Jednak jeśli to wygląda jak to wygląda i widzę to, co widać z dystansu... marne szanse. 

  Teraz mam inne, ważniejsze sprawy jak i problemy i z czym innym się borykam. Na szczęście tak się spodziewałam - na bractwie odżyję i humor automatycznie powrócił, zwłaszcza dzięki Wiktorii. :3 Ona potrafi sprawić, że to o czym chciałabym krzyczeć, narasta we mnie w pozytywny sposób. Staję się pewniejsza siebie, uśmiech sam się pojawia i co najważniejsze nie poddaję się!
 Jeśli wszystko pójdzie nadal w dobrym kierunku, to co wyżej napisałam... nawet nie zauważę, kiedy pójdzie w niepamięć, jeśli oczywiście pozostanie w takim stanie. To tylko by świadczyło, że nigdy nie było warto o to walczyć. Zawsze umykało i oczekiwało, że będę za tym ganiać. Skończyło się. Nie posiadam aż tyle sił na to. 
Nie jestem marionetką, na której można się wyżyć, pobawić się i ustawiać jak się chce. 
Chciałabym żeby mój świat jaki tworzę, kiedy tylko zamknę oczy był taki rzeczywisty... taki realny, z każdym dniem coraz bliższy... czy jest tylko mi to dane? Czy uda mi się to osiągnąć, czy dokonam tego? 
Teraz zdecydowanie czekam na wolne, zapowiadają się bardzo mile spędzone dni. ;3 
Nic, czas na mnie. Jutro kolos z polaka, z matmy pewnie też... trzeba ogarnąć zwolnienie... a mnie rwie, aby jak najszybciej wkroczyć po raz kolejny do tego co uważam za piękne. ;)

poniedziałek, 30 marca 2015

13. Blisko, bliżej

Jak to jest być spokojnym? To znaczy, że otacza nas cisza, a my się niczym nie przejmujemy spijając przy tym kawę? Czy też, że przebywamy w miejscu, które ma dla nas jakąś wartość i czujemy się sami w sobie spokojni? 
Czym jest spokój, który tak bardzo chcemy odczuć? 

  Wyrzuciłam z siebie niepotrzebne emocje, nerwy, problemy, którymi nie powinnam była się zajmować. Chcę skupić uwagę na tym, co dla mnie ważne. Jednak czy jestem spokojna? W tej chwili nie. Dni są za krótkie, za szybko mijają mi dni, choć czekam aż tyle rzeczy się wydarzy, jednocześnie wolałabym jeszcze tak poczekać. Problem w tym wszystkim, że powoli mam dość tego czekania. Tak, jestem niezdecydowana. Podobno im szybciej, tym lepiej... ale jeżeli coś za szybko będzie się działo, zacznę się gubić... co jeśli wszystko zawalę? 
  Nie chcę czuć tego niepokoju jaki we mnie narasta z dnia na dzień. Nie chcę czuć tej niepewności i bać się podejmować kroki. Wiem, że jeśli po raz kolejny mi się nie uda, stracę pewność siebie całkowicie, znów będę w ciężkim okresie dla siebie, przy czym stracę większość ważnych dla mnie rzeczy. Chciałabym tym razem czuć przeciwieństwo tych przykrości. Szkoda, że w większości to nie ode mnie zależy. 

 Dlaczego pomimo chęci bycia niezależnym tak wiele zależy i oczekujemy jakie zdanie ma druga osoba?  

 Czy spokojem można nazwać mieszaninę odczuć z kłębkiem myśli w kruchej skorupie duszy? 

  Narastające odczucie jest wręcz nieznośnie, rozdziera mnie od środka. Z każdą chwilą, kiedy ono narasta, ja coraz bardziej się boję. Każdego dnia, w każdej chwili. Ja to tylko ukrywam. 
 Postanowiłam, że jeśli coś odchodzi, nie będę tego gonić. To nie ma sensu. Nie będę biegła za czymś i traciła potrzebne mi siły co i tak umyka mi co chwila, po tym jak ledwo to złapię. Może tak musi być. Coś jest, potem tego nie ma... a my musimy się z tym po prostu pogodzić. Z tym odczuciem zapoznać, przeboleć, aby potem pomimo ich obecności - nie odczuwać ich. Jaki jest sens robienia cały czas tego samego z myślą, że tym razem będzie inaczej? Za tym i kolejnym i następnym razem i tak nie jest inaczej.  Nawet jeśli upewniasz się, że jest dobrze - czasami miło posłuchać miłego, wręcz słodkiego kłamstwa, choć kiedy czyny mówią co innego niż słowa - otwiera nam to oczy na szarą rzeczywistość - trudniej potem jest się pogodzić z tym nieuniknionym. 
Może to we mnie jednak jest problem? Pytanie tylko - w czym? Nie słyszałam nawet jeśli była okazja, by ktoś spokojnie to ze mną przedyskutował. Były tylko wypowiedziane słowa, że jest dobrze. To nie ja jestem tym kłamcą. 
Zrobiłam sobie wędrówkę wśród wspomnień minionych dni. To już było zasiane wcześniej, ledwo zauważalne. Może musiało to wyrosnąć niespostrzeżenie. Ale jestem zmęczona wiecznym analizowaniem, odróżnianiem prawdy od kłamstwa. Wykańcza mnie to. I tak nikogo nie interesuje ile ja w to wkładam siebie i swojej psychicznej siły, aby jedną czy wiele podobnych spraw wyjaśnić. Ile biegam i tracę sił, by za chwilę zrobić powtórkę. Kiedy tak trzymam samą siebie i nie pozwalam tknąć to chociażby palcem - dopiero otwiera mi to oczy, że nigdy nikt tego samego nie zrobiłby dla mnie. Jeśli się usuwam to niespostrzeżenie, równie dobrze mogło by mnie nie być jak się okazuje. Jednak nie czyni mnie to samotną. Może w jakiejś kwestii owszem... bo to nie ja jestem samotna, a w zasadzie moje serce, które z tym musi się zmierzyć samo. Pomimo tylu serc wokół, ono czeka na to jedno, które potrafiło by je uspokoić i użyczyć swojego bicia, by było łatwiej.
  Oczekuję lepszego jutra, gdzie nie będę musiała latać i tylko ja coś robić. Ludzie nie są tego warci, przynajmniej większość. To egoiści. Komu zależy, nie pozwoli by za nim ganiano, nie pozwolił by, aby to co zaczyna znikać, zniknęło całkowicie, uratowałby. Chciałabym, żeby to ktoś tym razem odwalał tą całą robotę za mnie. Kolejny błąd, bo to ja uczyłam ludzi tego, że właściwie to ja tylko tak robię.
Tak. Może tak musi jednak być. Jednak czy to da mi spokój, którego szukam? Narasta jeszcze więcej we mnie niepokoju, przez co do spokoju mi jeszcze dalej. Ale to przejdzie. Większość przechodzi. 

Nie mogę przyzwyczaić się do tylu zmian. Tego jest stanowczo za dużo. Skupiam się nadal na tych błahostkach, to co powinnam była zostawić w spokoju, nie potrafię jakoś puścić. Jedyne co mnie boli, to kiedy ja w końcu postanowiłam coś ze sobą zrobić i zajęłam się również innymi rzeczami... nie rozumiem dlaczego zamiast wsparcia w tym, to widzę odrzucenie? Też tylko ja wypytywałam co się dzieje u danej osoby, tak jakbym ja i to co u mnie się dzieje... na serio nie było czymś istotnym i ważnym. Czyżbym znowu się myliła? Dzisiaj pokazało mi zupełnie co innego. Z czego i tak słyszałam komiczne słowa, przypuszczenia wzięte nie wiem skąd. Mniejsza... muszę skończyć zawracać sobie tym głowę i sprawić by mniej spotykać się tylko z przykrością. 
Ja muszę prowadzić swoje życie, być sobą, robić to co chcę i nie uzależniać się od błahostek! A jeśli o tym mowa, jednak może ruszyłam jakoś do przodu. Odczuwam, że odkąd znalazłam przyczynę swojego problemu, umiem to nazwać, łatwiej mi o tym rozmawiać. Łatwiej mi podejmować kroki by to zwalczyć. Jednak i tak daleka droga przede mną i potrzebuję wsparcia w tym. Tak samo jednak nie jest aż taki matoł ze mnie z chemii jak myślałam, aczkolwiek muszę się podciągnąć jeszcze. Z biologią narasta we mnie tylko strach widząc poprzednie arkusze i choć te pierwsze były łatwe - z poprzedniego roku już nie należał do takowych. Witajcie wieczorki przy herbacie, muzyce i książkach! A matmy próbnej po raz kolejny nie zdałam, bo co z tego, że zadanie miałam dobrze zrobione, jak źle zaznaczyłam odpowiedź? xD Zdałabym... gdyby właśnie nie to. Ale mam nadzieję, że o matmę nie mam co się za dużo martwić. Ważne, że jakoś idzie coraz lepiej. 

Daleka droga jeszcze przede mną. Chciałabym tyle rzeczy móc zrealizować, spełnić swoje marzenia, dać sobie ze wszystkim radę. Wierzę, że mi się uda i jeśli zwrócę się o pomoc - nie jedną parę rąk zobaczę. ;)

wtorek, 24 marca 2015

12. Cichy krzyk

  Po raz kolejny wzdycham i zastanawiam się, kiedy to pulsowanie w głowie przeminie. Po raz kolejny czuję, że głowa mi odjeżdża, nawet nie zauważam, kiedy mi się w niej kręci. Mam ochotę usiąść z lodami na łóżku, wziąć dobrą książkę, która prosi się o przeczytanie i się zrelaksować, a potem nie wiedzieć kiedy, odłożyć książkę i zasnąć, co w moim przypadku to coś właściwie już normalnego. Marzy mi się położyć na łóżku obok kogoś, gadać i paplać o wszystkim o i niczym, potem się do tej osoby przytulić i zasnąć. Jednak teraz musi wystarczyć mi chwila wytchnienia i zielona herbata. Za chwile przecież znowu usiądę do książek. Miałam cały miesiąc, a gdzieś pod koniec zgubiłam kroki, myśli... właściwie z niczym nie ruszyłam. Wiecznie planuję i do tej pory samo moje nastawienie sprawiło, że to się stało. Teraz zostało najważniejsze - czy ja temu podołam? Nacisk mam z każdej strony, nawet w domu, jednak to już inna zupełnie kwestia. 
  Chciałabym aby wszystko mi z łatwością przychodziło. Nie mówię już o samej nauce, ale o radzeniu sobie z problemami, zwalczaniu wad... przestaję umieć siebie określić. Nie potrafię wyrazić tego co czuję, co myślę, co chcę powiedzieć. Przecież to nic trudnego... podobno. Chciałabym być tak bardzo otwarta na innych, a nie umiem, coś mnie trzyma, blokuje. Sprawia, że choć aż we mnie wszystko krzyczy... ja milczę. 

  Czy jestem zadowolona z siebie? Nie. 

 Nie chcę już tutaj zalewać żalami o poszczególne dni, kiedy mi ta jedna szczególna wada przeszkadza i uniemożliwia wszystko. Jednak jak mam sobie z nią poradzić? Nurtuje mnie to pytanie. Odpowiedź w zasadzie jest prosta, ale... trudna. Ja tego muru sama nie potrafię przebić. Potrzebuję wiele czynników zewnętrznych, aby ta wewnętrzna bariera pękła. Drażni mnie, że jeśli chodzi o moje zamknięcie w sobie, jest ono właściwie uzależnione od innych. Sprawia, że nie jestem do końca samodzielna, niezależna. Postanowiłam jednak coś z tym zrobić, (po rozmowie z pewną dziewczyną, dziękuję Monika!), aby to zwalczyć. Pewnie będę potrzebowała jeszcze wiele czasu, ale nie chcę z tylu rzeczy rezygnować przez to, co zostało mi uświadomione. Jak wrócę wspomnieniami do pewnego dnia... miałam tyle okazji, aby się odezwać, nawiązać rozmowę, a stanęło na tym, że milczałam. Wina jest moja, jednak jeśli ktoś tego nie zrozumie, nie pomoże mi chociażby pokazaniem mi, że mogę śmiało mówić, że chcę bym i ja uczestniczyła... zajmie mi to zdecydowanie za dużo czasu. I tak większość osób przyzwyczaiła się do takiego mojego bytu. Może także w tym leży problem? Myślę, że jak będę wstanie i gotowa to nie tyle co ja, ale każdy to zauważy. ;)
Też chciałabym móc pogadać z pewnymi osobami na jeden temat, aby nabrać nie wiem... pewności siebie, zachęty i oczekiwać tego lepszego. Korci mnie za każdym razem by nawiązać kontakt i popytać o to, jednak może to dobrze, że jeszcze coś mnie hamuje, pomimo, że mam ochotę o tym krzyczeć. Nie zawsze i nie dla każdego jestem na tyle otwarta. A jeśli mowa o otwartości, zastanawiają mnie w tym momencie relacje ludzkie. Dlaczego one muszą być takie skomplikowane? Jedno słowo za dużo, za mało, powiedziane w złej tonacji, nieodpowiednie... i już jest konflikt. Jedno słowo, a potrafi zepsuć nawet wszystko! Milczenie również i z tym najczęściej ja się spotykam. A mówiąc o milczeniu mam na myśli, kiedy kontakty zanikają, bo przestaje się ktoś interesować co się dzieje u drugiej osoby, jest potem to dotkliwe milczenie, cały czas jedna osoba mówi co u niej... a ta druga jak się wtedy czuje? Koszmarnie. Ma tyle do powiedzenia, ale... jakby nie była już kimś, u kogo warto wiedzieć co się dzieje. Przecież niespytana nie zacznie nawijać o sobie, o swoim życiu. Stawiała przecież zawsze drugiego człowieka ponad siebie... i to chyba był błąd. To sprawiło, że uczyłam ludzi tego, że... jestem dla nich, w drugą stronę no niekoniecznie. Nie spojrzą empatycznie w moją stronę, jak ja mogę się czuć. Nie mówię tutaj, że gówno mnie obchodzi co u nich i nie chcę tego słuchać, ani pomagać, bo chcę, tylko... kiedy ja bym tak samo chciała, po prostu tego nie ma. Jestem, bo zawsze byłam, pomagam, bo od tego jestem. Jak mnie zabraknie, to żadna strata, przecież można zastąpić. To co tej osobie przeszkadzało we mnie, zamieni na kogoś innego, gdzie to samo nie jest już takie denerwujące. Odczuwam potem faktycznie tą samotność... jednak są momenty, kiedy odczuwam, że tak nie jest i jestem w błędzie. I chciałabym aby tak było. Nie mam pewności co do tego. 
Może skupię się nie na swoich relacjach... ale na ludziach, którzy przekreślają innych, kontakt jest znikomy, bo znaleźli inną osobę, by z nią nawiązywać cały czas kontakt. Tamta osoba... jest w tyle. I będąc obserwatorem kręcę głową z niezadowolenia, kiedy to widzę. Ta odrzucona osoba buduje niezależność, nawiązuje inne kontakty, otwiera się na innych ludzi... tamta, co odrzuciła za to nie może odkleić się od nowego "best frienda" i jest całkowicie od niego uzależniona. A kiedy zabraknie tamtej osoby... nagle zostaje z niczym. 
W poniedziałek miałam taką sytuację, że jakieś pytanie mi zadano, to podeszłam, ale potem mogłam od razu iść właściwie, ale nie... stałam i już słuchałam tylko jak gadają jak najęte, potem tylko spojrzenie szybkie na zegar, ledwo wypowiedziane "cześć" w moją stronę i tyle je było. xD Usiadłam po prostu i westchnęłam, bo nie widzę tego dobrze. Właściwie to miałam ochotę śmiać się pod nosem. xD Wiem jak przeważnie takie rzeczy mają swoje zakończenie. Podziwiam wytrwałość tych odrzuconych, pozostawionych samych sobie. Sama do nich należę i wiem jak ciężko jest na początku. Potem jakoś samo przychodzi, że nie jest się częścią określonej grupy, a można poruszać się w każdym tłumie. A to już zaleta. Nie chcę przywiązywać się za bardzo do kogoś, bo taka strata za bardzo boli. Jest ta tęsknota, która dopiero z czasem idzie w zapomnienie. I nie muszą to być kontakty między zakochanymi, aby odczuwać takie rzeczy. To coś w zupełności normalnego, kiedy się kogoś lubi. Jednak właściwie i tak jestem przywiązana do wielu ludzi i małe szanse, że to się zmieni. Zawsze przywiązuje jakieś uczucia, jestem bardzo emocjonalna i tak czy siak targają mną emocje. Dopiero uczę się nad tym panować. Jednak to co czuję w środku, mogę wiedzieć tylko ja. Jednak cieszę się, że teraz jest jak jest, że postąpiłam tak, a nie inaczej. Bym nadal to ja była przywiązana do jednej osoby, do nikogo ani słowem kompletnie, a potem... no właśnie.

Chciałabym tak sobie planować teraz sobie przyszłość, uśmiechać się na samą myśl w oczekiwaniu, że mi do tego blisko... no nic, herbata przed chwilą wypita, zapewne stracę mnóstwo czasu na przeglądaniu wielu stron, potem bractwo, a dopiero potem chemia. :v 

Ktoś chce mnie uczyć chemii? ;-;

sobota, 14 marca 2015

11. Zbłąkany uśmiech

  Kiedy wszyscy dookoła zapowiadają, że jutro to ma być najgorszy dzień, można sprawić, że to się nie stanie. Wzruszyć ramionami, pomyśleć dlaczego takowy ma być, skoro może być jednym z tych lepszych? Jedynie teraz bym stopy wymieniła - dawno mnie tak nogi nie bolały! A no już nie jutrzejszy, bo dzisiejszy dzień patrząc na godzinę będzie również wspaniały. Wiecie co? Jestem serio w ten wystarczalny na swój sposób szczęśliwa. 
  Chciałabym móc sprawić, że to szczęście będzie jednak pełne, takie spełnione... jednak podejrzewam, że muszę na to poczekać. Gdybym...

Gdybym tak mogła podczas snu, małą częścią swojej duszy tak oderwać się od ciała i polecieć... poszybować po niebie. Nie czując nic prócz spokoju i spełnienia... móc tak lecieć po niebie, wśród drzew po lesie, być gdzie chcę. Gdybym tak mogła, pomyślałabym jeszcze o jednym. Dostała się tą malutką częścią mnie do Ciebie i obserwowała na Twoją śpiącą twarz jak śpisz... taka bez emocji, spokojna, tak samo jak i Twój oddech. Kąciki ust same by mi się uniosły widząc jak drga Ci powieka, gdyż śnisz o czymś, co mam nadzieję jest relaksującym, spokojnym. Pomimo swojej maleńkości, sprawiłabym, że czułbyś się bezpieczny, odprężony, że ktoś jest i czuwa nad Tobą, do ucha śpiewała kołysanki, szeptała słowa, które są niczym jak balsam... a dopiero bym Cię opuściła zanim słońce wychyli się z nad horyzontu. Znów bym tak szybowała pełna wewnętrznego spokoju, jednak tym razem towarzyszyło by temu jakieś uczucie. Połączyłam bym się z moim ciałem i wstała wyspana, tak jak nigdy dotąd. I tak co noc... 

Nigdy by mnie to nie znudziło. Rutyna to coś, na co nie pozwolę w swoim życiu. Nie boli mnie to, że codziennie wstaję widząc te same ściany, w tym samym domu odkąd pamiętam. Kocham ten dom, bo to tutaj spędziłam dzieciństwo, to tutaj wracałam i czułam się bezpieczna, to tutaj czeka na mnie moja rodzina. Nie boli mnie to, że przechodzę tymi samymi ulicami, że codziennie widzę te same osoby, korytarze... i tak to zniknie. A jeśli nawet by nie miało - to nie jest mi obce, jest znane i nie spędziłam żadnej takiej chwili, że tych miejsc nie chcę znać. Jednak pomimo tego, każdy dzień, pomimo tych samych czynności jest inny. Jedyne czego bym sobie nie wybaczyła, to robić coś przez x czasu, czego nie lubię robić, a muszę znosić.
A wolny czas to serio, kiedy sama sobie takowy zrobię. Jednak nie mam nic przeciwko temu, teraz jeszcze jest łatwo (no może poza chemią xD). Zaczęłam na serio lubić swoje życie, to kim jestem i to co robię. Nie obchodzi mnie, co ludzie myślą, że jestem taka czy taka - mam to gdzieś. Tak samo nie będę przejmowała się już naprawdę większością spraw, jeśli chodzi o ludzi. Mam dość nerwów i się przejmowania. Jeśli ktoś się ma za nie wiem lepszego, nie ma w sobie ani trochę empatii, a siebie stawia na pierwszym miejscu - niech se tak robi, ja nie będę się angażowała w jakikolwiek sposób. Jeśli jeszcze się zwróci takiemu uwagę, że on nie jest pępkiem świata to wypowie tak komiczne słowa, że się robi ofiarę z siebie, albo coś... Tylko to świadczy o tym człowieku, że... człowieka w nim samym jest mały %. A mówię tutaj o spojrzenie innego człowieka na drugiego... nikt nie widzi, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Różni nas owszem wiele, ale każdy z nas ma taką samą budowę ciała, każdy z nas ma takie same potrzeby fizjologiczne, starzeje się... a jednak każdy każdego spostrzega w dla mnie w niezrozumiały sposób. Po co ludzie sobie robią tak pod górkę? Nie piszę o kimś szczególnym, nie mam nikogo na myśli, po prostu sama się z tym spotkałam, jak i codziennie każdy z nas. Dlaczego inny człowiek wyśmiewa drugiego z powodu jego zewnętrznego wyglądu, kiedy on sam idealny nie jest? Takich nie ma, a w ich znaczeniu gorszy to właśnie nie wiem... krzywy czy duży nos? Zastanawiam się tylko ile pojęć będzie mi obcych i ile zajmie mi zrozumienie tego o ile uznam, że po prostu nie chcę i tyle. Wolę skupiać się na czym innym.


  Dzień za dniem leci, z każdym dniem coraz mniej czasu, jednak nie boję się już tak tego jak jeszcze niedawno. Wiem, że wszystko ogarnę, że na wiele mnie stać. Wszystko tylko wymaga zaangażowania w jakimś stopniu i działania. Też muszę to tu zrobić, to tam być, a jeszcze co innego załatwić. Na szczęście dzisiaj jest sobota. A co robię w sobotę? Wysypiam się za cały tydzień i robię to z taką nieziemską przyjemnością, że widząc jak marnuję godziny, uśmiech i tak nie schodzi z twarzy. W dodatku sobota będzie tym lepsza, bo jest Ilona, a już od 19 będę się bawić. :D Znów nałapię szczęścia, tak jak wczoraj, ale tylko wtajemniczeni wiedzą o co chodzi. ;) Teraz idę go nałapać w trochę inny sposób, ucieczką do mojego świata, będąc po kołdrą, czując ciepło i puch. Tydzień będzie bardzo zalatany, więc przyda mi się ogromny zapas. ;)

wtorek, 10 marca 2015

10. Podzielność

  Właśnie sobie siedzę i czekam aż herbatka zielona ostygnie. Uwielbiam jej smak, zwłaszcza smakowej. Zawsze jakoś po jej wypiciu jestem gotować działać. Dzisiaj mam dość zwariowany dzień. I jestem wyjątkowo szczęśliwa. Ostatnio jakoś przebija się ono przez te kłęby chmur. Nie jest to jeszcze dostateczne szczęście, jednak wystarczalne jak narazie. Przydałoby się to i owo porobić, jednak skończyłam siedząc tutaj. Dzisiaj próbna matura z polaka, jutro matma, w czwartek chcę dać arkusze mojej nauczycielce, a z chemii muszę się podciągnąć... pomimo, że mam sporo czasu, jednocześnie mi go brakuje. Na wiele spraw zawsze jestem otwarta, w każdym momencie mogę założyć płaszcz i wsiąść do busa, jeśli ktoś ma taką potrzebę. Wieczorkami tylko mogę się skupić, kiedy w moim pokoju świeci się lampka, a ja przed sobą mam herbatkę i mogę pomyśleć. 
Teraz te kłęby próbują przesłonić mi umysł. Za dużo myśli. Za dużo przemyśleń. Za dużo niepewności. Za dużo oczekiwań. Chcę odpocząć. .-. Jednak na wewnętrzny spokój sobie poczekam. To ziarno, które zostało we mnie zasiane, musi wyrosnąć, dopiero potem mogę to wyrwać. Jednak nie pozwolę temu, aby się na dobre zakorzeniło. Chciałabym być pewniejsza siebie względem tylu rzeczy, ale nie umiem. Przeszłość w tym momencie daje o sobie znać, nauczyła mnie tego. Nie do końca mówię do siebie przekonująco, że tym razem... będzie inaczej. Boję się, że znowu będę potem zbierała siebie do kupy. Stąd postanawiam tylko jedno - dać sobie, jak i temu czas. Jednak co się stanie, jeśli przesadzę i zanim się obrócę - to ja to stracę? Nie chcę o tym myśleć. Nie czas teraz tak szybko iść na przód z myślami i postanowieniami. Jedyne o czym tak głęboko myśleć mogę, to właściwie uciec do swojego świata. Tam czuję się bezpieczna. 
  Nauczyłam się też w końcu jednego - aby nie zareagować impulsywnie od razu, kiedy coś przyjdzie mi na myśl, albo coś odczuję. Zawsze ledwo o czymś pomyślałam, nawet nie zauważałam, kiedy się nakręcałam na tyle, że jakaś lepsza, niekoniecznie dobra okazja i paplałam coś bezsensu, albo zrobiłam coś, co mogłabym żałować. Dając czas innym sprawom, jakoś automatycznie hamuję się aby nie działać pochopnie. 
  Też dzisiaj miałam wewnętrzną wędrówkę. Niekoniecznie gdzieś po nieznanych mi miejscach, innych miastach, krajach, krajobrazach. Również nigdzie nie krążyłam wokół swojej przeszłości, czy przyszłości, która jest dla mnie czymś kompletnie nieznanym, a tylko przybliżonym z każdym nowym dniem. Za to wędrowałam wśród odczuć, badałam swój mur. Nie czuję się ani trochę samotna w tym momencie, odczuwam miły spokój będąc tylko teraz ze sobą i pisząc tutaj. Odczuwam spokój, kiedy otaczają mnie ludzie, bardziej lubiani, mniej lubiani. Czuję w sobie tą niezależność. Nie potrzebuję, by komuś zajmować swoją osobą czas i płakała, że siedzę sama w pokoju. Nie jestem osobą, która wymaga zawsze obecności kogoś drugiego. Nie zawsze czuję potrzebę mówienia. Mogłabym nawet tak z kim siedzieć i oglądać zachód słońca i tak milczeć póki nie zrobi się bardzo ciemno. Choć nie zawsze odczuwam to miłe uczucie, bo kiedy za często jest mi dane przebywać tylko ze sobą, to wariuję. Człowiek nie jest z natury istotą samotną, między innymi każdy potrzebuje obecności drugiej osoby. Ja wiem, że mogę zawsze prosić o kogoś obecność, zawsze teraz mam, kiedy zadzwonić, wysłać smsa czy na fb się odezwać, a nawet po prostu zjawić się u kogoś. Jestem kimś kto jeszcze nie tak dawno był istotką, która żyła by żyć. Kiedy inni układali sobie życie, zaczęli nad tym myśleć i coś robić w danym kierunku, a ja... zdam szkołę, bo zdam, pracować to nie wiem gdzie, bo to i tamto, żyłam miłością, której teraz bym tak nie nazwała, ale żeby zainteresować się co dalej... no właśnie.
Przysparzam zmartwień swoim bliskim, mam nadzieje, że mi to wybaczą. Nie chcę ich martwić. Widzą we mnie tą zmianę i może nie wiem... nie byli na to przygotowani, nie widzą tej nieogarniętej dziewczyny, a zawziętą, która jest świadoma tego, że sobie dołożyła więcej. Sama to widzę. Jednak myślę, że sobie dam radę. Skoro się na coś zdecydowałam, muszę podjąć odpowiednie kroki. Zaczęłam myśleć ambitnie, przyszłościowo. A im bardziej myślę o przyszłości jaką mogę sobie dać... korci mnie aby działać! Nie jestem osobą, która się łatwo poddaje. I nie robię nic dla pokazu, aby coś udowodnić. Po co i na co to komu? Nie zrozumiem nigdy tego, że jeśli człowiek coś powie, to automatycznie na następny dzień chce pokazać jak bardzo trzyma się swoich słów czy coś w tym stylu. Dużo rzeczy chyba nie zrozumiem. Nie wiem czy większość chcę rozumieć. 
  Choć nie odczułam tego wcale, nawet nie zauważyłam, kiedy na dworze się ciemno zrobiło. Patrząc na godzinę, nie dziwię się. Jeszcze trochę i nie zauważę, kiedy będę pakowała się do łóżka. Herbatka już spita. A ja nadal odczuwam te kłębki. Jak to dobrze, że nie czuję się w żaden sposób źle. Nie potrafię tylko ogarnąć tych myśli. Może nie teraz na to czas? Teraz uśmiecham się od tak po prostu, bo jednak... jakiś spokój odczuwam, czuję się zrelaksowana i szczęśliwa. Na to szczęście jakie sobie wymarzyłam muszę jednak i tak poczekać. A przede wszystkim zapracować. 
  Coś słyszałam, że króliczek dawał o sobie znać, więc czas na mnie. Może jak uda mi się którąś myśl chwycić, zajrzę tu ponownie. Nie mogę się doczekać nadchodzących dni. W głowie już tworzy mi się wizja spędzenia tych dni, gdzie aż wrze od nadmiaru spełnienia. Tak, czas na mnie.

wtorek, 3 marca 2015

9. Okres nadziei

Więc stało się. Mamy marzec. Czas nieubłaganie leci, przybliża do wyznaczonych terminów. Z każdym dniem narasta we mnie tyle emocji, zaczynam się gubić. Wszystko zlewa się w jedną całość. 
  Wyznaczyłam sobie konkretne cele, ale czy ja im sprostam? Od tego zależy właściwie całe moje przyszłe życie. Jestem strasznie niespokojną, obawiającą się duszyczką, która gdzieś zapodziała swoje pewne części. Rozglądam się dookoła i nie wiem jak ruszyć... mgło, przepadnij!
 Chciałabym wiedzieć czy moje nastawienie kiedyś mnie nie zgubi. Wiem, że często brzmię jak jakaś kretynka, która wierzy w bajki, że świat jest kolorowy. Jestem tego świadoma, jednak... nie po to budowałam ten mur, nie po to staram się ze wszystkich sił, aby jedno potknięcie miało mi to wszystko zabrać. Chcę aby stało się tak, jak ja myślę. Nie zakładam choć przez chwilę najgorszych opcji. Wszystkich tak zapewniam o tym, że dotrzymam słowa. Że tak jak powiedziałam - sprawię, że dopnę swego i że się nie myliłam. Nie robię tego dla żadnej satysfakcji. Tylko...  chcę by się urzeczywistniło moje szczęście żyjące tylko jak narazie w świecie wyobraźni. Jednak co, jeśli zawiodę? Jeśli nie sprostam temu, albo na coś, na co będę chciała oddziaływać, mieć wpływ... żadną siłą mi się nie uda? To jest moja obawa. Codziennie, kiedy posiedzę dłużej i zagłębiam się w rozmyśleniach, gdzieś to ukłucie niepewności jest. Słabsze... silniejsze... po prostu jest. 
Pomyślę o czymś radosnym, o moich marzeniach, o których lubię mówić, pisać... ludzie, dlaczego dużo osób skrywa swoje marzenia, myśląc, że jak się je zachowa tylko dla siebie, to się nie spełnią? Marzenia to coś tak pięknego, coś co tak miło się słucha... a im częściej się o tym myśli, mówi... wszystko wydaje się takie piękne. Nie ważne jak to marzenie brzmi... Wracając do tematu, jeśli o mnie chodzi - długo wracam do rzeczywistości, kiedy ta mgiełka marzeń opadnie na dół, potem właśnie zaczyna się "a co jeśli gdyby?" Nigdy tej myśli nie dokańczam i nie mam tak realnej wizji porażki tak jak tej spełnionej. O porażce nie myślę, że miałoby to się nie spełnić. Owszem, spotkałam się z takim czymś jak to jest stracić marzenie. Uczucie jakby trzymało się to, co nazywamy "wszystkim" uciekło, zabrano mam, a w rękach trzymamy "nic". Tamto co było niemalże namacalne, to tak jest niewidzialne, nie czujemy go w ogóle. Próbujesz poszukać tego wszędzie, gdziekolwiek, błąkasz się po pustych korytarzach Pustki, która jest dla Ciebie czymś obcym, nieznanym... i uświadamiasz sobie, że wszystko... po prostu zniknęło. Nie ma już tego. A jednocześnie z tą świadomością, wewnętrzna część Ciebie rozdziera się w szybkim tempie. Skrawki tego, co tworzyło Ciebie są wszędzie, po całej powierzchni Pustki. A jeden, bardzo malutki i kruchy ma zadanie złożyć siebie na nowo, abyś mógł się odrodzić. Mi się udało, po długim czasie. Stąd jest mój gruby mur, który na wiele czynników jest odporny. 
  Poprzednimi marzeniami były błahostki. Oddanie się chwili, coś do czego byłam przyzwyczajona i powoli nie widziałam już innych dróg. Przestałam żyć wtedy tak jak chciałam, zatracałam się, a gdy wróciłam do poprzedniego trybu, po prostu się zgubiłam. Jednak nie ważne czym one były... były wtedy marzeniami. Czymś pięknym. Do jednego było mi bardzo daleko z każdym dniem, a ja z każdym dniem pragnęłam tego jeszcze bardziej. Popadałam w paranoję. I choć świadomość wiedziała, że to jest nierealne, nie ma siły, by to spełnić, nadzieja była tak silna, że mnie podtrzymywała. Co ja potrafiłam zrobić, aby mi się udało, ooo jeny... było mnie stać na to, na co nie każdy śmiałby się nawet pomyśleć. Teraz to jest jeszcze większą błahostką, a jeśli miałabym opowiadać, dostarczyłabym rozrywkę na cały tydzień. Jednak po przemyśleniu, nie jest to coś, co każdy byłby wstanie zrobić, pomimo tego, że sam by chciał. W ogóle wtedy byłam kapryśną -nastką, która w głowie miała świrki i bajerki. .-. 
Drugie marzenie wydawało mi się bardzo bliskie, do którego dzieliło mnie tylko kilka chwil. Ale pomyliłam się i jak mi tylko zabrano wizję, zabrano nadzieję, byłam praktycznie wrakiem. I nie chcę teraz nawet myśleć o powtórce, by poczuć po raz kolejny zawód. Nie chcę odczuć już kiedykolwiek tego uczucia, nie chcę na nowo być z niczym. Chcę żyć szczęśliwie, być szczęśliwa... 
  Moje nastawienie w tym bardzo mi pomaga, łatwo jest sprawić, bym się uśmiechnęła. W głowie mam jednak jedną wielką burzę uczuć. Chcę by ta przeszkoda zniknęła. Teraz jak tak sobie myślę, moje marzenie krąży wokół jednego. Ohh, bardzo chciałabym tym razem trafić odpowiednio! 
Czy się poddam? Zdecydowanie nie. Wciąż będę w takim nastawieniu, o takich przekonaniach i nawet jeśli miałabym wykrzyczeć to - zrobię to! Póki ten mur jest silny, wykorzystam go. A ja będę po prostu jeszcze bardziej się starać, motywować i działać. Choć nie jest łatwo, w krótkim czasie chcę opanować tyle rzeczy. A wszystko zależy od czynników. Jak narazie mogę uciekać do tego szczęśliwego zakątka w mojej głowie i odpłynąć. Nie wiem ile jeszcze na tym wytrzymam i nie zacznie łapać mnie to większa obawa, który sprawi, że moje kroki staną się chwiejne, a ja ze swojej drogi zboczę. Dość już mam smutków i żali, dość mam bycia smutną duszyczką, którą spotyka tylko przykrość. Ooo nie, skończyłam z tym. Jednak mam nadzieję, że nic nie zepchnie mnie na tą drogę właśnie. 


Jednak jeśli mam być szczera, chciałabym by ktoś mi pomógł w tym i owym... nie czuję się na tyle sama silna, by działać samemu, a ja... jestem jednocześnie uzależniona od ludzi, tak bardzo jak ich naprawdę momentami nienawidzę. Jedyne jednych odróżnia od drugich to kim dla mnie są. Obcy ludzie... mogą na mnie gadać za plecami, z czym się spotkałam, mogą mnie palcami wytykać, cokolwiek... mnie to nie obchodzi, nie rusza, jeszcze postoję, pośmieję się, pokręcę głową i dopiero sobie pójdę. Jednak bez moich bliskich nie wyobrażam sobie życia bez nich. 
Z reguły wolę samotność, uwielbiam przebywać sama ze sobą, by porozmyślać, odprężyć się... albo sam na sam z kimś. Towarzystwo, gdzie każdego lubię i czuję się przy nich wspaniale... o rany mogłabym codziennie tak się z nimi widywać i nigdy ich towarzystwo by mi się nie znudziło. Przez to jaką miałam przeszłość nie ukrywam, ciężko mi jest się otworzyć na ludzi. Wolę być cichym obserwatorem i póki im to pasuje, póki pasuje im czekać aż sama się otworzę, jestem im wdzięczna. Choć dni lecą, miesiące, niedługo lata... nie może to trwać tak długo. Chciałabym umieć sobie z tym radzić. Cóż... biologio, przybywam. .-.