wtorek, 22 października 2019

224.

Innym razem.

***

Wiem kim jestem.
Źdźbłem trawy targanym przez wiatr. 
Potłuczoną porcelaną czekajacą na klej. 
Raną, którą trzeba opatrzyć. 
Dziurą, którą trzeba wypełnić.
Ja wiem, że wytrzymam, że sobie poradzę, lecz już teraz już nie w pojedynkę. Nie mogę już sama iść przed siebie. Nie mogę już sama latać po niebie.
Potrzebuję Cię. 
Gdzie jesteś? 
Sama nie wespnę się na tą górę, podaj mi rękę, nim znów ziemia mi się pod nogami osunie i będzie za późno. 

niedziela, 20 października 2019

223.

Bo nigdy nie wiesz co nadejdzie. 


***

Dzisiejszy post jest bardzo osobisty. Wiele się u mnie dzieje, głównie w środku. Staram się nad tym mieć kontrolę, ale z każdym dniem jest coraz ciężej.
Codziennie mijam ludzi. Każdy ma jakiś plan na dzień, jakiś cel do osiągnięcia. Też niedawno do nich należałam. W tym śpieszącym się tłumie, stoję ja. Idę przed siebie, bez celu. Robię, co muszę, ale bez jakiegoś większego sensu. Czuję pustkę. W środku wypaliła się ostatnia nadzieja, ostatni ratunek. Nie mam już o co walczyć. 
Każdego dnia ból jest coraz większy. Gdyby nie obowiązki dnia dzisiejszego, nie wstawałabym w ogóle z łóżka. Małe krople łączą się w jedną wielką kałużę. 
Poddałam się. 
Zastanawiam się co by się wydarzyło, gdybym za bardzo wychyliła się z okna na ostatnim piętrze w wieżowcu?
Co by się stało, gdybym przeszła na czerwonym świetle na ruchliwej ulicy?
Co by było, gdybym weszła tak głęboko do wody, aż bym straciła grunt pod nogami, nie umiejąc pływać?

Ciemność. Nic.
Czy również nic będzie nadal sie działo?
Czy zauważysz wtedy brak mojej obecności?
Czy kogoś poruszy to, ze mnie już nie ma?
Czy ktoś wtedy doceni to, że byłam, wspierałam, kochałam?

Że chciałam kochać? 
Nikt mi na to nie pozwala. Kocham, ale nie tą miłością, która dałaby mi skrzydła i siły. Sens.
Chciałabym odpowiedzieć twierdząco na chociaż jedno pytanie, z tym, że nawet odpowiedź już mnie nie interesuję. Oczekuję końca w każdej chwili, mając nadzieję że nadal pozostanę tym tchórzem, by nie skończyć wcześniej. 
Co z tego, że tyle udało mi się osiągnąć? Co z tego, że przekraczam swoje granice, skoro przestalam i w tym widzieć cel. Ja już sobie udowodniłam, że potrafię. Oczywiście dla siebie głównie to robię, ale właśnie. Ile już razy tylko dla siebie? Jestem tym zmęczona. Nie zniosę już dłużej samorozwoju i bycia tylko dla siebie. Już nie. Nie mogę nawet prosić o namiastkę tego, czego tak bardzo potrzebuję, choć to tak niewiele. A może właśnie proszę o zbyt wiele. 
Dużo razy, kiedy nie wychodziło, musiałam przeboleć, przetrwać. Już nie mam sil powtarzać tego i zbierać się z tego sama. 
Ta lina, która mnie jeszcze trzymala, pękła. Ja już wielokrotnie zbieralam się i pękałam, na coraz to mniejsze kawałki. Teraz były tak drobne, że tego pyłu nie ma co zbierać, wiatr rozdmuchał to na wszystkie możliwe strony. Czuję się tak jakby mnie nie było, bez mojego celu, które było czymś więcej. Marzeniem. Spełnieniem. Wszystkim. 
Zazdroszczę ludziom, którzy się w tym spełniają, próbują, nie poddają się. Nawet, kiedy nie wychodzi, wychodzi do nich samo, mają możliwość chociaż spróbowania. Ja nawet tego nie mam. Jedyna rzecz, która by sprawiła, bym odżyła, do której dążyłam i marzyłam od małej dziewczynki, tak jakby nigdy nie była dla mnie. Nigdy nie miała do mnie trafić. 

Nie potrafię uciszyć swoich demonów.
Zastanawiam się po co mam ciągnąć ten cały cyrk zwanym życiem. Przestalam widzieć jutro. Sens tego co robię. Mam dość życiowej wegetacji, kiedy pragnęłam ruszyć w przód.
Noce są najgorsze. Cierpię, kiedy jedyne co mnie otula to kołdra każdej nocy. Nie czuję bezpieczeństwa osoby, która mogła by mnie objąć. Dać mi chociaż namiastkę tego, bym nie czuła się z tym tak źle. Dać mi poczucie chociaż, że ktoś jest obok, kto da trochę ciepła, gdy moje własne ciało jest lodowate. Niektórych rzeczy doświadczyłam tak dawno, że zapominam jak to jest. Boli to jeszcze bardziej kiedy ludzie dookoła doświadczają tego często, jak nie codziennie.
Wiem, ze powinnam być twarda. Silna. Przecież tyle już wytrzymalam, tyle już dalam radę. Minie. Też w to wierzyłam. 
Ale wtedy jeszcze mialam wiarę. Bez niej jestem pustą człowieczą powłoką.
Gdyby nie pewne osoby, nie wiem czy zdołałabym to napisać choć jak mowilam, póki co nadal jestem tchórzem.
A z tym wszystkim borykam się pierwszy raz. Teraz wiem, co czują wszystkie te osoby, które przegrały swoją wewnętrzną walkę. I boję się, że któregoś dnia i ja przegram, nie poznaje samej siebie.
Czekam aż moje światełko zgaśnie, w końcu i tak nikt nie zauważy tego wśród miliona innych gwiazd, że ono już nie świeci.
Może dla innych to błahostka, ale dla każdego waga problemu jest inna. 
Nie oczekuję że teraz to się zmieni, swoją drogą nie wierzę już w to. Chciałabym tylko pomocy bym to przetrwała. Potrzebuję jej, bo wiem, że sama sobie nie poradzę. Potrzebuję człowieka obok. Nic więcej. Rzecz w tym że na tyle blisko, na które nie umiem prosić. Bo tego nikt mi nie da, nie mam co się oszukiwać. 
I prawdopodobnie to mnie w końcu zgubi. 



czwartek, 3 października 2019

222. Karmiciel

Lecz to wino jest zbyt dziwne i mocne.

***

Myślałam, że już wszystko wiem, że moje serce jest bezpieczne. Dlaczego więc tak bardzo boję się pójść spać? Nie wiem o czym myśleć już mam, żeby przyśnił mi się taki świat, w którym się nie boję kroczyć. To nie są koszmary. To coś zdecydowanie gorszego. Staram się, by moja głowa była zapełniona wszystkim, byleby tylko nie tym, co znów sprawi, że nie będę chciała się obudzić. Coraz ciężej jest mi rozstać się z tą rzeczywistością, która jest tylko fikcją. W sercu gra mi naiwna melodia i póki mogę, to ją zagłuszam. Muszę.
Może gdyby to jeszcze były tylko obrazy, lecz uczucia, zmysły w tym dziwnym świecie również działają. Znika wszystko, gdy tylko otwieram oczy i dostrzegam, że tak naprawdę nie ma Cię obok. 
A ja karmię się tym i choć przez to cierpię, to chłonę każdą sekundę, długo po wybudzeniu jeszcze wspominając te chwile.