poniedziałek, 4 czerwca 2018

190. Z moich snów uciekasz nad ranem

Złap mnie za rękę, chodźmy tam, gdzie nasze dusze będą mogły odpocząć.

***

Pierwsze co czuję to chłód. Trzęsę się, nie potrafię powstrzymać tych ciarek, które przeszywają całe moje ciało. Dopiero potem do mnie dociera gdzie jestem i uświadamiam sobie, że przecież kiedyś już tu byłam. To się znowu dzieje. Kiedy ten krąg w końcu się przerwie? Idę, niepewnie przed siebie nie widząc nigdzie żywej duszy. Dookoła tylko ziemia skuta lodem. Nawet jeśli będę się starała dogonić Ciebie, wiem, że przecież nawet się nie odwrócisz. Mogę wykrzykiwać Twe imię, a i tak mnie nie usłyszysz. Nie chcesz. I tu znowu towarzyszy mi to uczucie. Bezsilność. Więc kroczę bosymi, poranionymi stopami po tym niepewnym lodzie starając się zabić nadzieję, że kiedyś ujrzę Twoją twarz i będę kroczyć obok.  


Chyba mogę powiedzieć, że jest lepiej od strony zdrowia. Miałam więcej wolnego, ręce już nie są tak słabe, chyba wracają mi siły. Dzisiaj odczułam delikatnie, że nie do końca wróciło wszystko do normy, ale ważne, że przechodzi. Muszę jednak i tak uważać i się nie przeciążać. Nie lubię tego strasznie, uczucia ograniczenia. Jednak nadal nie rozwiązuje to sprawy odnośnie tego czy zostaję tutaj. Mam strasznie mieszane uczucia i bałagan w głowie. Nie mam żadnego głównego powodu, który by mnie tu zatrzymał. Miałam fajne plany, oczami wyobraźni widziałam jak je realizuję, ale no, nie powiodło się. Orientacyjnie rozglądam się już za jakimś mieszkaniem na terenie trójmiasta, ale głównie widnieją ogłoszenia na wynajem wakacyjny. Meh. Choć tyle dobrze, że jeszcze przez ten rok nie muszę się martwić o to czy sobie finansowo poradzę. Jednak chyba posłucham się głosu rozsądku i wznowię naukę, pewien rozdział powoli muszę zamknąć. Odczułam, że mój art blok odnośnie pisania powieści mija, znowu pojawiają mi się pomysły, tak samo jak i w rysowaniu. Mam też troszkę w końcu pomysłu na siebie, także jeśli się uda, to jeszcze w tym roku to zrealizuję. A tak to wegetuję, staram się nie upadać, staram się trzymać, choć to boli i strasznie męczy. Czuję jak pewna część mnie umarła i za każdym razem jak opowiadam o tym, sama słyszę już jak bardzo jestem tym zmęczona. Cóż, muszę jednak ruszyć na przód. Jakoś.


(utworek ostatnio towarzyszy mi codziennie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz