niedziela, 14 października 2018

195. Zwiędła róża

Drugiego razu już nie przetrwam.

***

Mój czas z moją towarzyszką jaką jest miastenia, jest już dość spory. Nie zauważyłam, że to tyle już zleciało. Choć przyzwyczaiłam się do wszystkiego co mi serwuje choroba, na zasadzie ponurej akceptacji, wciąż mnie potrafi zaskoczyć czymś nowym. Rzadko, kiedy chodzę w butach o wysokim obcasie. Nie wiem czy to też kwestia tego, że się odzwyczaiłam, czy tego, że miałam słabszy dzień, a inne obuwie niż zazwyczaj noszę dołożyło dodatkowego obciążenia. Nieważne, czułam się w nich dobrze, w końcu znalazłam takie, których szukałam, a szukałam butów dwa lata. Nie sądziłam jednak, że znowu wyląduję w klubie i buty staną mi na przeszkodzie. Zanim przyodziałam glany i porzuciłam bardziej imprezowy styl bycia, potrafiłam całą noc przetańczyć w podobnych butach, chodzić w nich, nie sprawiały mi problemu. A wczoraj nie mogłam ostatecznie w nich ustać. No prawa noga była tak słaba, że nie dawała rady, na szczęście się uspokoiła. I po prostu zdjęłam buty, nie chciałam przez coś takiego kończyć zabawy. Uwolniłam się od problemu i dobrze się bawiłam. Nie dam się miastenii i to sobie przybrałam za cel. Nawet jeśli będę miała gorszy dzień, poczekam, aż będę mogła wstać i nadal robić to, co kocham. Być sobą.
Ostatnio jak już czułam, że muszę odpocząć, bo nie mogłam powoli złapać tchu, usłyszałam słowa, które sprawiły, że sobie o tym przypomniałam. Sprawiło to, że przestałam patrzeć na ograniczenia.
 Co z tego, że choruję, widać to tylko w takich chwilach jak ta z butami i to, kiedy za bardzo nie dbam czy dana rzecz jest na moje możliwości. Ooo no i jeszcze towarzyszy mi uśmiech Giocondy, tzn. uśmiech poprzeczny(lewy kącik ust). No i w pracy się zdarza, ale głównie tylko przez jedno stanowisko, kiedy jestem na nim za długo. Ale tak jak szybko tracę siły, tak też one szybko wracają. Gorszy czas utrzymywał się w maju, bo moje siły były ograniczone na trochę dłużej. Obecnie jest dobrze, miastenia jest gdzieś w cieniu. Chciałabym by już tam pozostała, tak jak potrafiła przez lata. Przypominać o sobie, nie wychylając się. Mam nadzieję, że serio uda się zejść z encortonu, nadzieja na to, że odzyskam figurę wróciła. I tak jestem zadowolona z tego, że pomimo tego, że choruję, jestem samodzielna. A jeszcze milej jest usłyszeć słowa, że ktoś mnie za to podziwia. Inni mają astmę, alergie, choroby serca, wady postawy, problemy ze stawami, a ja męczące się mięśnie. Nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani. 
Ostatnio też właśnie przeglądałam zdjęcia, zanim nie wiedzieć czemu, nabrałam więcej wody niż miałam magazynowane przez organizm. Jestem zła na siebie, ale przez pryzmat tego, jak inni mnie widzieli, widziałam siebie tak dwa razy więcej. Nie byłam wcale wtedy tak mocno przy kości. Byłam szczupła, tylko przez efekt "księżyca w pełni" (twarz posterydowa) i moje pućki na policzkach wydawałam się okrąglejsza. Czasu nie cofnę, szkoda, że znowu coś dostrzegłam jak jest na to za późno. A z tym walczyć, to trochę jak z wiatrakami w moim przypadku, ale się nie poddam. 
Ogólnie znowu czuję się gorzej psychicznie. Mam dzisiaj gorszy dzień i póki emocji nie wyrzucę, to będą się tylko mnożyć. Nie uzewnętrzniam się zbytnio, robię to przy bliskich, albo właśnie tutaj. Mam coraz mniej czasu i w dalszym ciągu nie wiem co mam zrobić. Odkładam na kaucję, możliwe, że nawet moja siostra zostanie współlokatorką, będę miała też rodzinę bliżej, jeśli wrócę na pomorze. I mam mieszane uczucie. Z jednej strony wrócę do znajomych, rodziny, z drugiej strony w końcu mogę powiedzieć, że i tu mam przyjaciół. Nie czuję się już tutaj tak samotna i lubię to miasto, ono w przeciwieństwie do mojego rodzinnego tętni życiem nie tylko za dnia. Jednak chcę mieć konkretny powód, by tu zostać. Szukam, raz zbłądziłam, zabolało, powiedziałam sobie wtedy, że więcej już nie dam się namówić. A jednak. I to ja namówiłam samą siebie. Dałam sobie jeszcze jedną szansę, ale już mam obawy, że tylko powtórzę scenariusz. Znowu zaboli. I tym razem się nie podniosę już. Już ostatnio było ciężko, to co dopiero będzie po tym. Tak bardzo chcę uniknąć porażki, tak bardzo chcę, by tym razem się udało. W końcu poczuć to szczęście i spełnienie, o które wystarczająco długo walczę i wyczekuję. Nie ma obecnie nic, czego bym pragnęła bardziej. Jeśli się uda, zostanę tu, w Łodzi. 
Powoli wracam do rysowania. Mam wiele pomysłów, gorzej z realizacją i czasem. W mojej głowie znowu powstają wydarzenia do mojej powieści, ale tu też problem taki jak z rysowaniem. Nie lubię być w takim stanie w jakim jestem obecnie, bo szybko tracę siły i chęci na chociażby wstanie z łóżka. 
Poczekam aż ten stan przeminie, to może wrócę do swoich ulubionych rozrywek, póki co siedzę w tej wegetacji i czasami wyjdę z ludźmi. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz