poniedziałek, 25 czerwca 2018

192.

Czasami żałuję, że nie ma Cię obok.

***


Mija pięć miesięcy, czy może sześć, sama nie wiem odkąd mam obawę chodzić wcześniej spać. Dzisiaj jest dzień, gdzie będę musiała się położyć wcześniej. Czasami nachodzi mnie myśl przed spaniem co by było, gdybym jednak o tej 23 stwierdziła, że wstanę by tylko nakarmić zwierzaki i ponownie zasnąć. Bym się już nigdy nie obudziła. Oczywiście nic mi nie jest, żyję sobie, przeżyłam nieciekawą  i przykrą akcję, jednak sama świadomość robi swoje. Nigdy nie zapomnę zdziwienia strażaka na wieść, że u mnie w mieszkaniu było pełno dymu a ja sobie stoję w progu, żywa tylko dlatego, bo nie spałam. Tak samo skrzywienie drugiego na smród jaki się u mnie panoszył, dopóki nie wyprałam wszystkiego. Teraz co prawda towarzyszy mi czujnik dymu i raczej sytuacja się nie powtórzy, ale nie potrafię od razu zasnąć. Czasami łapie mnie strach, kiedy widzę zmęczonymi oczami niewyraźnie meble, cień pada jakoś inaczej niż zawsze, dopóki oczy nie przyzwyczają się do ciemności, nie mam tej pewności, że wszystko jest dobrze. Trochę to już jest męczące. Niby było, minęło, nic mi nie jest, kiedyś i tak na coś umrę, ale nigdy nie otarłam się o śmierć w taki sposób, gdzie bym odeszła nie wiedząc o tym. Tak no, po prostu. Czasami za dnia jak słyszę dziwny dźwięk zza okna łapie mnie obawa, że znowu coś się dzieje. Musiałam to z siebie wyrzucić. Może dzięki temu łatwiej będzie mi dzisiaj zasnąć. 
Też nie wiem dlaczego tak się dzieje, dlaczego wszystko toczy się w tym kierunku, przeciwnym. Dlaczego w taki sposób? Chciałabym to ja usłyszeć, przeżyć. A siedzę i zastanawiam się - dlaczego? Gdyby to był pierwszy raz, ale nie jest, szczerze mam dość już. Może dane jest mi dłużej czekać, ale nie chcę już nic robić w tym kierunku. Ostatnią szansę sobie dałam, nie powiodło się, trudno. Nie mam sił już.  
Tak samo jeśli chodzi o moje zdrowie fizyczne - słabo. Znowu ręce dają o sobie znać, w sobotę prawa ręka zaliczyła zgon, w niedzielę mycie włosów było na zasadzie "szybko, szybko, póki ręce dają radę", nie potrafiłam normalnie zjeść. Ostatnio troszkę czułam, że może mi siadać na mowę, ale oby tak nie było. Nie powiem, nie jest ciekawie i nie wiem, kiedy znów wróci mi całkowita sprawność. Wolę, kiedy moja siła fizyczna nie jest poniżej mojej normy.
Teraz muszę znaleźć trochę czasu by ogarnąć w jakim stanie jest giezło, zaplanować co potrzebuję spakować i jak się zabrać z tym wszystkim do Starogardu. Huh, nie mogę się powoli doczekać.  
Chcę by te lepsze dni nadeszły, wręcz zaczynam och oczekiwać ze zniecierpliwieniem.


 

środa, 20 czerwca 2018

191.

Bo moje łagodne usposobienie i tak Cię przyjmie spowrotem.

***
Miastenio, zdecyduj się w końcu. Ciężko mi stwierdzić czy nadal objawy mi dokuczają, czy się wycofują. Niby już ich nie ma, ale są chwile, kiedy jednak odczuwam słabszą rękę albo tak jakbym miała słabsze mięśnie w okolicach ust. Staram się nie pomijać dawkowania, jestem na zwiększonej dawce i mam nadzieję, że szybko wrócę do 20mg encortonu. Też staram się nie myśleć o objawach tak jakby ich nie było, ale jednocześnie jestem ostrożna. Boję się powtórki, że znowu będę niesamodzielna. Choć wiem, że dla własnego dobra i zdrowia się nie przesilam i nie daję z siebie obecnie wszystkiego, to mam wrażenie, że i tak brzmię źle mówiąc czego nie mogę i czego nie zrobię, bo choroba. Tak jakbym się nią zasłaniała, bo nie chcę mi się wykonywać poleceń. Sęk w tym, że to nie tak, jeśli ja obecny stan uznam za wystarczalny i że problem nie wróci to mogę się nieźle zdziwić, kiedy znowu będę się szamotać z bluzką założoną odwrotnie, bo ręce odmówią współpracy. 
W dalszym ciągu nie wiem co mam zrobić, czy zostaję czy jednak wracam. Ostatnio odwiedziłam miasto rodzinne, wróciłam zregenerowana  po ostatnich porażkach, ale dopadła mnie melancholia. Na szczęście podróż nie dała dała mi odczuć zmęczenia tak jak ostatnimi razy. Też będąc na pomorzu zostałam miło zaskoczona. W sumie po takim upływie czasu... Są chwile, kiedy tęsknie za tą beztroską, miałam więcej czasu na wszystko, uwielbiałam wtedy spędzać czas wśród bliskich. Życie dorosłe, uhh. 
Teraz na pomorzu pojawię się na początku lipca na troszkę dłużej. Nie mogę się doczekać. 
I nadal jest mi ciężko. Chyba w końcu zaprzestanę się wychylać i szukać. Robię to od tylu lat i nadal bez skutku. Czasami mam wrażenie, że to nie jest dla mnie, może nigdy nie było mi dane poznać jak to jest. Czasami nie chcę mi się wierzyć w obrót spraw, ale na nic mi odpowiedzi na nieme pytania. Po prostu się stało. Czuję straszną niemoc, bezsilność, której tak nienawidzę. Chciałabym choć raz choć przez chwilę móc pogadać, przestać się katować. Ale tylko to mi pozostaje. Cóż.
A tak to serio odczuwam trochę brak czasu dla siebie, bo zbieram się do rysowania i pisania powieści od jakiegoś czasu, ale do tej pory nie ruszyłam nic. W głowie rodzą mi się w końcu pomysły na wydarzenia, opisy, dialogi postaci, chcę to przenieść na worda, postacie na papier, ale po pracy mi się nie chcę nawet zabierać do tego, odpalam jedynie jakąś gierce i tyle. Spędzam czas obecnie albo w poe, albo na starej strzelance, do której mam ogromny sentyment.  



poniedziałek, 4 czerwca 2018

190. Z moich snów uciekasz nad ranem

Złap mnie za rękę, chodźmy tam, gdzie nasze dusze będą mogły odpocząć.

***

Pierwsze co czuję to chłód. Trzęsę się, nie potrafię powstrzymać tych ciarek, które przeszywają całe moje ciało. Dopiero potem do mnie dociera gdzie jestem i uświadamiam sobie, że przecież kiedyś już tu byłam. To się znowu dzieje. Kiedy ten krąg w końcu się przerwie? Idę, niepewnie przed siebie nie widząc nigdzie żywej duszy. Dookoła tylko ziemia skuta lodem. Nawet jeśli będę się starała dogonić Ciebie, wiem, że przecież nawet się nie odwrócisz. Mogę wykrzykiwać Twe imię, a i tak mnie nie usłyszysz. Nie chcesz. I tu znowu towarzyszy mi to uczucie. Bezsilność. Więc kroczę bosymi, poranionymi stopami po tym niepewnym lodzie starając się zabić nadzieję, że kiedyś ujrzę Twoją twarz i będę kroczyć obok.  


Chyba mogę powiedzieć, że jest lepiej od strony zdrowia. Miałam więcej wolnego, ręce już nie są tak słabe, chyba wracają mi siły. Dzisiaj odczułam delikatnie, że nie do końca wróciło wszystko do normy, ale ważne, że przechodzi. Muszę jednak i tak uważać i się nie przeciążać. Nie lubię tego strasznie, uczucia ograniczenia. Jednak nadal nie rozwiązuje to sprawy odnośnie tego czy zostaję tutaj. Mam strasznie mieszane uczucia i bałagan w głowie. Nie mam żadnego głównego powodu, który by mnie tu zatrzymał. Miałam fajne plany, oczami wyobraźni widziałam jak je realizuję, ale no, nie powiodło się. Orientacyjnie rozglądam się już za jakimś mieszkaniem na terenie trójmiasta, ale głównie widnieją ogłoszenia na wynajem wakacyjny. Meh. Choć tyle dobrze, że jeszcze przez ten rok nie muszę się martwić o to czy sobie finansowo poradzę. Jednak chyba posłucham się głosu rozsądku i wznowię naukę, pewien rozdział powoli muszę zamknąć. Odczułam, że mój art blok odnośnie pisania powieści mija, znowu pojawiają mi się pomysły, tak samo jak i w rysowaniu. Mam też troszkę w końcu pomysłu na siebie, także jeśli się uda, to jeszcze w tym roku to zrealizuję. A tak to wegetuję, staram się nie upadać, staram się trzymać, choć to boli i strasznie męczy. Czuję jak pewna część mnie umarła i za każdym razem jak opowiadam o tym, sama słyszę już jak bardzo jestem tym zmęczona. Cóż, muszę jednak ruszyć na przód. Jakoś.


(utworek ostatnio towarzyszy mi codziennie)