niedziela, 30 sierpnia 2015

59. Odnaleźć drogę do szczęścia

  Po czym rozpoznać mnie, że jestem na większej dawce? Po twarzy. A będę musiała chyba się przełamać i dla własnego dobra wejść na jeszcze większą.;_; Powieka mi już tak nie opada, po wzięciu tabletek widzę lepiej, chociaż jak patrzę na coś co jest po mojej lewej stronie to widzę gorzej. Przed wzięciem tabletek za to moje oczy mają problem abym widziała tylko jeden obraz. Wręcz nienawidzę, kiedy mam problem z oczami. Mogę mieć naprawdę z czymkolwiek innym, nawet mogę dniami milczeć, ale źle znoszę oczy. Na szczęście jest coraz lepiej i nie przykuwa mnie do łóżka ani nie siada na psychikę.  Ile razy już tak było, że miastenia było wytłumaczeniem, że czegoś nie mogę? Z góry wiem, że niektórych rzeczy mi nie wolno, ale niektórych nawet nie spróbowałam, a tak wnioskuję. Może coś z tych rzeczy uczyni mnie na tyle szczęśliwą, że objawy mi przeminą? Nie mówię, że jestem smutnym jak ten świat człowiekiem, bo tak nie jest, nic nie wpływa tak na mnie, aby uśmiech schodził mi z twarzy (jak już to mam humory, gdzie lepiej nie podchodzić, ale przeszło, przez co inni mogą odetchnąć z ulgą), jednakże coś jednak dobrze ukrytego siedzi i nie daje mi spokoju. Albo jestem wytrzymała albo głupia, że potrafię to znosić. Nie umiem tego nazwać i nie potrafię powiedzieć o tym wprost, tylko dlatego, że się boję. A przede wszystkim boję się tego, że potoczy się tak jak nie ma i powtórzę swoją historię. 
  Meh, a czego jeszcze bardziej nie lubię, to tego, że w tym wszystkim nie zależy to tylko ode mnie. Tak patrząc na losy, jakie toczą się u innych... próbują, udaje im się i wydaje się to tak, jakby to wszystko było łatwe. Coś jest, ale szybko na to miejsce wskakuje co innego, radzą sobie i nie dają po sobie poznać, że potrzebują bliskości. 
  I choć może dla innych ludzi nie jestem hipokrytką, to dla samej siebie - owszem. Wiecznie siebie oszukuje, wmawiam sobie coś, a dobrze wiem, że jest inaczej. Chciałabym z tym skończyć, a przede wszystkim z tym, że nie potrafię pokazać jaka jestem naprawdę. Podejdziesz do mnie, pogadasz, spędzisz ze mną więcej czasu w mniejszym, malutkim gronie, albo na osobności - odkrywasz, że jestem kimś innym niż zapyziałą nieśmiałą niemową w większym gronie. Zaczyna mnie to osobiście męczyć, bo widzę u moich znajomych moje zachowanie, ale mało kto ma o tym pojęcie - a to tylko dlatego, że jeśli ten mur się zbuduje, nie potrafię go rozwalić. Potem jest coraz gorzej, bo widzę, że inni zaczynają prowadzić rozmowę między sobą, nie rzucą już spojrzenia na mnie, bo przecież nie uczestniczę w rozmowie, co powoduje, że mur staje się wyższy i grubszy. Potem niby byłam przy rozmowie, ale tak po prawdzie gdzieś w jakimś nieistotnym miejscu, gdzie stoczyłam walkę z głupim murem, gdzie i tak przegrałam. A odchodząc czuję się z tym wszystkim źle. Podziwiam ludzi, którzy mają z tym łatwo, albo wyszli z tego problemu. Natknęłam się ostatnio na "czyjąś przeszłość", która uderzająco jest podobna do mojej. Nie znam szczegółów, ale byłam nie tyle co w lekkim szoku, ale czułam złość do tych ludzi, którzy potrafili dokonywać takich złośliwości. A w szoku, bo bym w życiu nie pomyślała, że tą osobę to spotkało, bo znam ją z tej drugiej strony, która potrafi tyle uśmiechu ze sobą nieść. I nie jest to ktoś zamknięty w sobie, kto ukrywa swoja osobowość. Chcę brać z tej osoby przykład, zaczęłam ją jeszcze bardziej podziwiać. Ja również mam swoje grono, które mnie zna tak po prawdzie jaka jestem, przez co przechodziłam itp., ale otaczam się też ludźmi, którzy nie maja o tym zielonego pojęcia. Nie wiem czy znajdę sił na tyle, aby w pojedynkę z tym walczyć. 
  Wiem tylko tyle, że aby objawy mi przeszły na bardzo dłuuuugi czas muszę odnaleźć drogę do szczęścia, gdzie nie będzie coś mnie martwiło, nie musiała staczać walk, znosiła swoje własne oszustwa i nie umiała być sobą taką jaką jestem na prawdę. Wyglądem, ani chorobą się nie przejmuję, bo to pierwsze zależy tylko od tego drugiego, a jeśli będzie dobrze i doznam tego, czego pragnę, wiem, że będzie tylko dobrze ani pierwsze ani drugie w zasadzie nie będzie istotne. Zwłaszcza, że pamiętajcie wszech i wobec, ludzie - wygląd przemija i tak wszyscy będziemy starzy i pomarszczeni, a na samym końcu nasze ciało będzie gnić w ziemi na jakimś cmentarzysku. :v 
 A teraz czas, aby nabrać pozytywnej energii, by potem ją rozsyłać dalej. :3


Doceniajmy to co przeminęło i to co może przyjść, zanim nam to ucieknie.

czwartek, 20 sierpnia 2015

58. Parę kartek wstecz

  Ogłaszam, iż powieka wraca do normalności, co za tym idzie i moje spojrzenie i moja widoczność! Dzisiaj pierwszy raz na wykładach, nie męczyłam się patrząc przed siebie na wyświetlany materiał o wszystkim co związane jest z przepisem ruchu. Od razu i na duchu czuję się lepiej i nie boję się już tak, że na jazdy będę miała problemy z powieką. Jednak za tym idzie, że dalej unikam % jak ognia, póki nie będę miała świadomości, że na nowo będę sobie mogła pozwolić. A cydr w lodówce czeka. :v 
 Też w końcu zaczynam odhaczać jedno z rzeczy, za które miałam się wziąć. I chcę dodać do tego nieco więcej ćwiczeń, bo przeraża mnie mój brak kondycji... właściwie odkąd się zaczęły z tym takie moje problemy? Nie powiedziałabym, że od razu odkąd zachorowałam. Wtedy owszem, tak jak dostałam roczne zwolnienie, dostawałam je już z każdym kolejnym rokiem. I na początku od razu nie miałam takich problemów jak mam teraz. Moja w tym wina, że nie zadbałam o to, ale też muszę spojrzeć na to, że jednak mam w tym swoje ograniczenia, które muszę znać. Kiedyś, kiedyś miałam właściwie najlepsze wyniki w bieganiu, jogging to coś co ubóstwiam do dnia dzisiejszego. Koszykówka... jak była na wfie, to banan z twarzy nie schodził, bieganie z jednego kosza do drugiego, rzut... byłam bardzo dobrą obrończynią. Teraz gdybym nawet może nie miała miastenii, wątpię, że nadal nią bym była, bo mój wzrost nie pozwalałby mi obronić przed długimi rękoma osoby za mną. :v Ale teraz biegać mi właściwie nie wolno, grać w koszykówkę zbytnio też nie... pytanie co ja właściwie mogę? Jak pytałam to usłyszałam, że nic, jedynie tam coś dla siebie, małego, coś co nie męczy. No spoko, ale mnie to nie zadowala, takie nic to po prostu nic. Bo mam taką grupę, bo mam takie problemy i koniec. I cokolwiek wprowadzające moje mięśnie w wysiłek jest zaprzeczeniem dla choroby. I zaczynając od początku, kiedy wszystko się zaczynało, to nie mogłam wiele robić, bo miałam wiele problemów. Jak zaczęły ustawać, nadal aby nie wróciły, nic robić nie mogłam. Przez leki moje ciało się baardzo zmieniło, bo kiedyś kiedyś, nawet jak się urodziłam, mało brakowało, a bym była w inkubatorze przez moją niską wagę. A urodziłam się podajże dwa tygodnie przed planowanym porodem. I zawsze byłam chudym dzieckiem, nie ma ani jednego zdjęcia gdzie jestem małą pulchną kluską, jak moje siostry czy kuzynki. Przed zachorowaniem było można oglądać moje żebra i je liczyć. A odkąd zachorowałam, cokolwiek zrobię, ważę tyle samo, wyglądam tak samo, jedynie twarz co chwila albo nabiera jeszcze więcej, albo mniej. Raz było tak, że słyszałam, że moja twarz pozbawiona pulchności wygląda na wychudzoną. Było tak raz, bo miałam okres niebrania jakiejkolwiek tabletki, ale szybko minęło. Chciałabym bardzo wrócić do dawnej sylwetki, której powoli nie pamiętam. Czekam na moment, aż usłyszę "możesz całkowicie zejść z encortonu", choroba nie wraca przez długi czas, ja zapominam o takim czymś jak tabletki, a mogę biegać, czy coś wysiłkowego robić ile zechcę. Wierzę, że takie dni na mnie czekają, bo ponoć spotyka to miasteników. Każdy miastenik inaczej ją odbywa, dostaje swoją własną listę występujących objawów, czy też uboczne przez tabletki. Każdy przez co innego dostaje objawy, ale właściwie zdrowy człowiek nie zrozumie tego, co ja dzięki tej chorobie. Na co dzień osoba zdrowa nie zmaga się z własnymi siłami, ciałem, aby na przykład powieka była na swoim miejscu, po otwarciu oka. Nie odczuwa się słabnących sił z byle powodu, nie czuje się zmęczenia z powodu przejścia szybszym krokiem krótkiego odcinka (coraz częściej odczuwam i mnie to niepokoi, czuję przy tym narastający ból w łydkach i czuję się tak jakbym nie mogła zginać powoli kolan, jak stoję to poboli i staję z jednej na drugą nogę co chwila i szybko przechodzi). A wracając do kondycji, przez długi czas w gimnazjum próbowałam coś robić dla siebie. Jeśli za cel obrałam sobie brzuszki -  przez dwa tygodnie jechałam dziennie po 200 brzuszków  rano i 200 wieczorem. Efekt był, ale potem jakoś miałam objawy i musiałam przestać. Utrzymywały się tak długo, że nie mogłam wrócić do robienia brzuszków i się skończyło, inne ćwiczenia również, bo jak nic nie robiłam, to musiałam "odpoczywać", czego właściwie nie znoszę. Potem w moim pokoju nie było warunków też na ćwiczenia i poszło w niepamięć, właśnie też dlatego, że w gimnazjum co chwila miałam okres, że miesiącami mnie w szkole nie było. Potem, kiedy się uspokoiło, wróciłam do ćwiczeń, a potem znowu mój organizm dał mi we znaki, że mój dzienny tryb dzienny jaki się zaczął jak poszłam do technikum również jest wykańczający. Potem widziałam podwójnie. Teraz po przebudzeniu, albo jak powieka zaczęła mi opadać, wiele razy miałam zdwojony obraz, ale ułożyłam kąt widzenia inaczej i przeszło, albo musiałam się powiedzmy "obudzić".  Ale już przeszło.
  Także od trzech dni na nowo próbuję nabrać kondycji, a czy mi miastenia pozwoli, zobaczymy. Też pod koniec sierpnia powinna przyjść w końcu oczekiwana przesyłka i będę częściej spędzać czas w ogrodzie, albo za ogrodem. Szczerze, to nie mogę się doczekać, bo długo zabierałam się za strzelanie, ale zawsze coś, albo za drogo. 
I nawet nie zauważyłam, że choć odkładałam na samym końcu elementy do cosplay, w tym miesiącu przyszło praktycznie wszystko co było niezbędne, jedyne to czeka jeszcze pianka do kupna i tworzenia elementów uzbrojenia. Za cholerę nie wiem jak się za to zabrać. I nie kontynuuję narazie tworzenia mojej powieści fantasy, bo coś mnie trafia za każdym razem, kiedy coś piszę, a ja nawet tego nie widzę. :v Powinnam dostać jakąś nagrodę, że mam cierpliwość do takiego śmiecia jakim stał się mój komputer. Serio. Nikomu nie życzę spalenia się któregoś sektora na dysku, gdzie macie WSZYSTKO i od tak po prostu, nie macie do tego dostępu. Decydujecie się pożegnać z plikami, zdjęciami aby odzyskać sprawność dysku. A po tym wszystkim okazuje się, że coś się tak rozwaliło, że któryś kB w wolnym miejscu jest uszkodzone i jak coś na nim się znajdzie - koniec. Żyję na dysku 20 GB, nowy już czeka, aż podłącze, ale czekam aż moje dane przerzucę na niego i będę mogła odetchnąć wiedząc, że moje wolne miejsce to nie jest poniżej 1 GB. 
Czas mnie goni, jeszcze gdzieś muszę wepchnąć czas na zszycie na nowo rękawów w gieźle i pozbyć się tego wycięcia, które wygląda okropnie. I na wiele innych czynności, które zaczynam przekładać. .-. 


  Nie bój stawiać się pewnych kroków, które prowadzą do szczęścia. 


 

piątek, 14 sierpnia 2015

57. Tak jak zostal zeszyt otwarty...

 Mija dzień za dniem, szybko wszystko wiruje, przestaję orientować się co się wokół mnie dzieje. Tak jak zeszyt został otwarty, tak nadal jest, to co miało zostać zapisane, leży nietknięte. Jedyne co robi to zbiera kurz i zapomnienie. W głowie tworzę te wszystkie piękne historie, ale na co mi to? I tak nie zostaną urzeczywistnione, nie posiadam takiej mocy. Oczywiście, mogę spróbować, ale wystarczy, że spojrzę na parę faktów, które mnie oddala od wszystkiego. I nie mam na to wpływu. 
I chciałabym wrócić do swojej "normalności". 
Jestem w trakcie robienia wielu rzeczy, jeśli znajdę czas aby pisać tutaj długie posty, to pewnie przy jakiejś bezsennej, miłej nocy albo kiedy to szaleństwo się skończy.

Teraz chcę odpocząć od wszystkiego, szkoda tylko, że nie odpoczywam gdzieś na drugim końcu Polski czy świata. 

sobota, 8 sierpnia 2015

56.

Po prostu się nie poddam. Po prostu będę silna. Po prostu wytrzymam wszystkie przeciwności losu.







 Do tej pory pamiętam ten jeden Twój uśmiech i zrobię wszystko, aby go na nowo ujrzeć.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

55. Nienajgorzej

  Choć jeszcze przedwczoraj czułam się dobrze, tak od dwóch dni powieka mi minimalnie opada. Powody znam dlaczego tak się dzieje i mam nadzieję, że szybko przeminie. Czyli jednak i tak nie mogę przez to zejść z tabletek, muszę jeszcze poczekać. Byłam na jarmarku, słońce waliło po oczach, co oczywiście przy moim problemie z okiem doszło do powiększenia drugiego oka, przez co moje mniejsze było jeszcze mniejsze. Zdarzenie takie samo jak z XX lecia bractwa, tyle, że mi oko nie łzawiło. Nie, nie wygląda to za dobrze i czuję w okolicach oczu, że to jest męczące. Ja do tego muszę się przyzwyczaić w końcu, że tak mam, a ludzie muszą to zrozumieć i nie zwracać na to uwagi. Tak z życia miastenika. Tak, to mi nic nie dolega, dopiero pójdę do lekarza z kostką i martwi mnie jedynie to, że jeśli za długo mam nogę w kostce zgiętą to zaczyna boleć. I o dziwo, niedawno druga noga bolała mnie też przy tych okolicach. Czy nie widząc tych schodów pode mną, ucierpiała nie tylko jedna noga? :v A może oszczędzając tamtą i męcząc bardziej tą drugą, sobie ja coś niechcący zrobiłam? W czwartek (?) obym się tego dowiedziała. Tak to na szczęście ze spokojem, mogę powiedzieć, że nic mi nie jest. Każdy miastenik ma swoją osobistą specyfikę, każdy ma inne objawy, mniej albo więcej, jakieś objawy uboczne przez leki, mniej czy też więcej... ktoś może mieć tylko problem z oczami, a są osoby, które mają utrudnione oddychanie. Inni biorą mniej tabletek, inni więcej. Inni chorują od młodych lat, inni w starszym wieku. Inni sobie radzą, drudzy nie. I tylko miastenik drugiego miastenika zrozumie, albo ktoś o podobnych problemach. Moim największym chyba problemem nie jest sama miastenia w sobie. Nienawidzę w niej tylko, kiedy mnie zmusza do leżenia w łóżku i nic poza tym, nie jestem do tego przyzwyczajona, bo cały czas jestem w ruchu. Bardziej odczuwam, że moje objawy uboczne przez leki mi przeszkadzają i ludzie źle to nieco odbierają. A mianowicie to, że np. dłonie mi się pocą przeważnie cały czas. Ja do tego przywykłam, nie leje się z nich woda, albo nie jest aż tak źle. No chyba, że coś sprawia, że moje dłonie robią się cieplejsze. I nie tylko na rękach mam ten problem, ale nie mam na to wpływu, choć bardzo bym chciała. Też zaczęło mi przeszkadzać więcej niż tylko to.... i oby postawiony przeze mnie cel, nie uleciał gdzieś daleko w zapomnienie. Ostatnio zrobiłam sobie powiedzmy taką listę i chciałabym na każdym punkcie postawić ten haczyk i podołać temu. Zobaczymy. 
  Też od czwartku miałam właściwie być gdzie indziej i inaczej spędzić te dni, a miałam być na Woodzie... taaak... cóż, plany poszły się walić, najważniejszą kwestię szlak trafiło. Chciałam chociażby zobaczyć na live, ale byłam zajęta i wyleciało mi z głowy. :/ Koncert Eluveitie nadrobię w grudniu, a Within Temptation... kiedy będzie grała bliżej i mogę rzucić się na przedsprzedaż biletów. Oby Sharon zagrała w następnym roku gdzieś bliżej mnie. Teraz będzie grała jakoś przed moimi urodzinami, ale za daleko i bilet trochę sporo kosztuje. Także, jeszcze to nadrobię, choć wiem, że tamtego klimatu samymi koncertami nie nadrobię. Ale za rok już jadę i tym razem na pewno, nawet jeśli będę musiała jechać ze spontana. A takie bywają najlepsze! 
 A tak to właściwie wszystko leci w swoim rytmie bez jakichś właściwie zmian. Trochę ta monotonność zaczyna mi dawać o sobie znać. Szkoda tylko, że nie jestem wystarczająca silna, aby się przemóc. Po ostatnim razie naprawdę boję się temu podołać. Nie chcę na nowo siebie zbierać i układać. Nie chcę słyszeć czegoś, co może zaboleć. Nie wiem dlaczego widzę czarne scenariusze, jeśli chcę urzeczywistnić, to co w mojej wyobraźni jest tak piękne. Jestem beznadziejna. Tak właściwie jest poprzez doświadczenie jakie zdobyłam. Z jednej strony się nie dziwię, ale z drugiej za to bardzo. Tyk tyk tyk...
Prawdopodobnie przez cały tydzień nie znajdę czasu żeby odetchnąć, a już niedługo to już w ogóle. 
I na nowo mam wzbudzoną nadzieję! :D 

Gdyby Twoje oczy, albo uśmiech choć trochę rozświetliły mi drogę, nie bałabym się nią kroczyć.