środa, 25 września 2019

217. Czarna kawa

Nie chcę biec pod wiatr. 

***

Spoglądam na okno obserwując co się dzieje na zewnątrz. Jeden pojedynczy liść właśnie sobie wiruje w tańcu wraz z wiatrem. Zanim opadnie, nie ma świadomości, że gdy tylko położy się delikatnie na ziemi, zacznie usychać. Coraz bardziej. Nie wie, że przez wiatr będzie popychany i nie zdąży nigdzie zagrzać miejsca. Będzie tak kruchy, że wystarczy chwila by z niego nic nie zostało. W końcu został pozbawiony już swojej energii do życia. I choć przebywam w ciepłym pokoju, czuję chłód pogody za oknem i nawet kawa nie pomaga. Powinna chociaż grzać me dłonie i oddawać mi uczucie ciepła z każdym jej łykiem. Niby słodzona, lecz czuję jej gorycz. Po co w takim razie ją mam słodzić i oszukiwać samą siebie? Nie naprawię już jej smaku, nawet gdybym wsypała połowę torebki.
I tak dopada jesienna chandra. Tęsknota. Można by rzec, iż jak co roku jest ten czas, kiedy nie potrafię walczyć sama. Choć mam mocne podłoże pod nogami, czuję jak się chwieję.
Staram się być twarda, niczym skala, nie dać się temu pogardliwemu szeptowi, lecz im bardziej staram się, tym bardziej we mnie uderza. I kruszy. Jak Ci mam powiedzieć, że cierpię? Tęsknię za każdym razem, gdy tylko się rozstajemy. Im bardziej Cię doświadczam, tym bardziej pragnę byś patrzył tak jak ja na Ciebie. Ale wiem, że teraz to niemożliwe. Choć mam Cię w zasięgu ręki, nie dostrzegasz mnie w tej mgle, w której tkwisz, wręcz Cię ogranicza. Im bardziej Cię potrzebuję, tym bardziej się oddalasz. Zawsze dostrzegałam i nadal tak jest, iż widzę w Tobie więcej, więcej od każdego innego człowieka. Wszyscy pragną Cię tylko dlatego, bo zewnątrz jesteś tak ładny, ładny przystrojony, nikt nie zgłębia się dalej. Nie potrafi widzieć tego, co ja widzę w środku. Co tak naprawdę się liczy, jakie piękno się tam kryje. Za każdym razem, gdy tylko nieśmiało się wychylałam, czułam się odrzucana, niechciana przez Ciebie. Czuję jak przez to moje siły życiowe zanikają powoli, sprawiając iż gniję od środka. Jak powoli każde najmniejsze uczucie jest zabijane, by tylko się przed tym obronić. By nie zamienić się jak ten liść w proch i przestać istnieć. Jako całość.
Za każdym razem jednak czuję się jak morderczyni. Nie czuję się lepiej. Tęsknię bardziej. I tak toczy się walka, która nie ma końca. Ty jednak tego nie dostrzegasz. Widzisz moją skorupę, pod którą ukrywam to wszystko. Boję się chodzić spać, bo gdy tylko nadchodzi sen, wiem, że przedstawi mi moje marzenia, które wraz z chłodnym porankiem, zostają mi odebrane. Chwile te, które moglam spędzić tam, o których tak marzę. Nie chcę karmić się czymś, co nigdy nie było prawdą, tylko zdradziecką iluzją. 
Chciałabym Cię prosić, bym zostala w końcu zauważona, zanim się znowu poddam. Byś choć raz uratował mnie przed porażką. Destrukcją. Wierzę, że jak przestaniesz błądzić, odnajdziesz to, czego szukasz wszystko we mnie. Obaj możemy wiele i zdobyć szczyt zwanym Szczęściem. 
Jeśli tylko sobie na to pozwolisz. 


Miłość utrzymuje nas w dobroci. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz