poniedziałek, 25 maja 2015

38.

  Noc była mnie dla mnie łaskawa i zesłała mi bardzo miły i przyjemny sen, aczkolwiek niektóre rzeczy były po prostu niezrozumiałe. Jednak całą resztę zaliczam do tych, gdzie każdy by się rozpłynął. Wróciłam z Gdańska, wróciłam w miarę zadowolona, choć mogło być lepiej. Byłam na festiwalu kultury azjatyckiej, której w tym roku tematyką była Korea Południowa.Jestem zauroczona tym krajem, kulturą, językiem, kuchnią, robią świetne dramy (*-*), jedynie system hierarchii, stosunek do obcokrajowców w Korei, nacisk na bycie najlepszym wolę przemilczeć. Ale na festiwalu po prostu nie dowiedziałam się niczego czego bym nie wiedziała. Jedyne to w końcu posmakowałam kimbapa, jakiegoś rogalika z przepysznym czekoladowym środkiem i zawijanego omleta (nie znam nazwy xD). Chciałam spróbować kimchi, ale kolejka była na tyle długa, aby jednak odpuścić sobie. Wiele rzeczy mogło być lepiej zorganizowane, no czegoś brakowało. W piątek myślałam, że będzie najmniej atrakcji, a okazało się, że był najlepszym dniem, na sobocie się baardzo zawiodłam, a w niedzielę już nie poszłam. No bywa. Spędziłam jednak te dni bardzo miło i nie żałuję. Teraz znowu jestem w domu, wracam do swojej rzeczywistości. 
  Zastanawia mnie spojrzenie człowieka na to, gdzie się urodził i wychował. Na to raczej nikt nie ma wpływu. Jeśli ktoś bardzo chce mieszkać poza granicą własnego państwa, dlaczego obcokrajowiec jest uznawany za kogoś gorszego? Przecież nie ma się na to wpływu. Dlaczego całe państwo automatycznie też nie przepada za innym narodem? Bo polityka, bo tam taka religia, kultura... dlaczego tak trudno jest szanować coś, co dla nas jest inne? Czy naprawdę wszystko ma zmierzać do tego, aby wszyscy byli szarą masą bez własnego rozumu, poglądów i to co jakiś człowiek mający więcej praw od innych ustalał jak mamy myśleć i jak żyć? Nie podoba mi się to. Mam naprawdę wyrąbane w to, czy ktoś jest innej narodowości, wyznania, uważa inaczej niż ja itp. Szanuję to, a nie oceniam i krytykuję. Denerwuje mnie takie nakładanie swojej woli na kogoś drugiego, bo nie pasuje tej osobie jedno z wymienionych czy jeszcze co innego. Też jak widzę to durną szopkę "eurowizję" to denerwuję się. Kiedyś to naprawdę było na co popatrzeć i miło było oglądać występy. A teraz? Głosowanie widzów jest najmniej ważne, liczą się głosy ludzi, którzy mają większe zdanie i nie patrzą na sam występ, gdzie któraś z piosenek jest warta uwagi, ma bogaty tekst, została świetnie zaprezentowana... patrzą tylko na reprezentowany kraj. Żenada. Co było rok temu, a co było w tym roku jest dobrym tego przykładem. Ludzie też komentują strasznie inne narodowości, mają swoje stwierdzenia dlaczego na nas prawie nikt nie głosował, bo taki i owaki kraj za nami nie przepada... Wiecie co? Wolę to po prostu już przemilczeć. Całe to wydarzenie straciło dla mnie sens już wcześniej, kiedy raz usiadłam i obejrzałam sobie te wszystkie występy. Też chodzi mi głównie o Azję, gdzie właśnie też spostrzegają inaczej obcokrajowców mieszkających u nich. Nam nie wolno tam używać ich języka, posługiwać się mamy jak już językiem angielskim i też posiadamy jakąś odrębne miejsce w całej ich hierarchii. Ale jak oni już chcą zamieszkać u nas, nie są tak traktowani. Ja jestem tylko właściwie mało znaczącą osobą w tym wszystkim i mogę jedynie tak gdybać. 
 Również nie wiem co się ze mną dzieje. Raz trudno jest mnie uciszyć, bo gadam jak najęta, a raz milczę cały dzień. Raz uśmiech nie schodzi mi z twarzy i śmieję się godzinami, a raz moja twarz jest bez jakichkolwiek emocji. Raz chcę przebywać z ludźmi, a raz po prostu mam ich dość. Wystarczy chwila abym była szczęśliwa, albo bez wyrazu, albo też zdenerwowana. Dzisiaj denerwowały mnie dosłownie drobnostki, a za chwile znowu się śmiałam. Malutka część mnie jest przepełniona żalem i smutkiem i nie potrafię się tego pozbyć. Po prostu... Mam dziwne wrażenie, że to co chciałabym aby było mi najbliższe, nigdy takie nie będzie, że to już zaczęło się oddalać, choć nic nie zrobiłam. Nawet nie spróbowałam, a wystarczy, że coś zauważę, nawet nie wiem czy na pewno dobrze to interpretuję już zaczynam się wahać i zniechęcać. Jeśli chodzi o rzeczy takie jak studia, praca, zwierzaki, cokolwiekconiejestdrugimczłowiekiem to nic nie jest wstanie mnie zniechęcić, pnę do przodu, póki tego nie osiągnę. Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli właśnie chodzi o ludzi, to to tak nie działa. Nieważne jaki cel wobec nich sobie wyznaczymy - nieważne jak nam na czymś zależy, albo nam się uda, albo musimy się poddać i przeboleć to. Jak się tak jest zaślepionym tym jednym, jedynym celem, możemy na zawsze stracić coś, zepsuć relację, zniechęcić do siebie. Uważam, że cały czas powinnam była zaczekać... ale ile można? Czuję jakbym miała znowu przeżyć jednak zawód. I co z tego, że najmniejsza drobnostka wprawi mnie w dobry humor przez tydzień... skoro tak naprawdę to nic nie znaczy? Mówię to wszystko z ciężkim bólem realizmu. Może nie odważyłam się właściwie na nic, zaczynam tak myśleć na podstawie przeszłości i tego, że znaczę może tylko 0.001% w całej uwadze tej osoby. 
Gdybym widziała naprawdę coś, co by mnie jednak zmotywowało, wprawiło w chęć działania... ale nic takiego nie miało miejsca i zaczynam mieć wątpliwości, że będzie. Boję się stracić więcej niż mogę. 
 Jestem w tym momencie beznadziejna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz