poniedziałek, 4 maja 2015

30. Niewidzialna

  Rano za nic nie mogłam wywlec się z łóżka, potem na szybko się ubrałam, w locie wypiłam kawę, jogurtu nie zdążyłam dojeść. Poranek jak każdy inny. Stres był mi właściwie nieznany, dopiero go doznałam, kiedy egzamin był przede mną. Jak czytałam zadania, wydawał mi się trudny, ale potem jakoś poszło i myślę, że tak źle chyba go nie napisałam. Oby wybranie drugiego tematu nie okazało się błędem. Pisałam na sali tyle egzaminów próbnych, a jednak tego dnia dopiero nie dowierzałam, że siedzę i przystępuje do matury. Jutro stres będę miała większy, bo żadnej próbnej z matmy nie zdałam, a choć miałam nadzieję, że ktoś mi pomoże z jednym cholernym zadaniem i innymi mniejszymi... no jestem rozczarowana. Teraz siedzę nad arkuszami i rozwiązane zadania będę robiła tyle razy aż zrozumiem. Szkoda, że akurat tych, których nie ogarniam nie mam zrobionych. :/ Jeśli matmy nie zdam... nie, nie chcę dopuszczać się takich myśli. Dam radę!
Ale nie powiem, znowu jestem rozdarta. Za dużo myślę. Cały czas mam wrażenie, że błądzę po tym, co zawsze będzie dla mnie obce. Mam ochotę krzyczeć, jednak moje usta milczą. Choć tyle razy chcę coś zrobić, na końcu zaciskam pięści z bezsilności. W skrócie czuję się mało potrzebna. Gdziekolwiek. I czuję się jakbym była niewidzialna, niczym powietrze. Sama do siebie się uśmiecham i mówię, że tak nie jest, ale ten uśmiech mnie mało przekonuje. Jest to dość smutny uśmiech. I co z tego, że zejdę z tabletek, jak i tak będę spostrzegana tak jak jestem teraz? To mi nic nie da, a z ich po raz drugi nie zejdę, miałam już nauczkę.
  Wczoraj już było mi bardzo przykro, a zaczęło się od głupiej pralki. Ale chyba wyjaśniłam sobie z mamą większość. Wczoraj nie wytrzymałam i to co trzymałam w sobie, powiedziałam. Dzisiaj już odczułam, że moje wczorajsze słowa jakoś dotarły. Jednak ta melancholia nie odeszła. Teraz... też jestem w tym paskudnym stanie. Bo za dużo myślę. Bo jest mi przykro. Bo znowu za dużo tego wszystkiego się nazbierało we mnie. Bo jestem na to wszystko za słaba, tchórzliwa. Bo boję się popełnić błędy i coś zepsuć. Boję się stracić coś, czego jeszcze nie mam. Mam też wrażenie, że męczę swoją osobą za bardzo. A to tylko dlatego, że nie widziałam ciepła w oczach od tych, od których mi na tym zależy. Może to nie inni mi to wszystko komplikują, a ja sobie sama. Jednak ta cisza jest dla mnie niewygodna i to nie ja ją tworzę. Jakbym się odezwała, chyba byłabym już nie do zniesienia. Nie mam okazji się nawet spytać czy tak by było, bo o spotkanie poprosić nie umiem. Komu na mnie chce się czas organizować...? Nie potrafię skupić się na zadaniach z matmy w takim stanie. Chciałabym tak po prostu się wtulić w kogoś i usłyszeć, że będzie wszystko dobrze. Tylko tyle. 
  Gdzie te wszystkie moje postanowienia? Gdzie ta moja siła? Dlaczego takie drobne sprawy potrafią na mnie tak oddziaływać? Bo są dla mnie akurat ważne. A boję się ryzykować i żałować. Pisałam też kiedyś, że raz tak zaryzykowałam, postąpiłam w dodatku za szybko, w nieodpowiednim czasie... więcej tego nie zrobię. W tym momencie jestem zła na siebie. Też bym napisała i rozwinęła jeden temat, ale tyle razy go poruszałam, że nie chce mi się po raz kolejny tego pisać. Wolę o tym pogadać i poznać prawdziwe zdanie niż snuć własne.

Dzisiaj po prostu czuję się jak czuję. Niech już zostanę tym powietrzem dzisiaj, może na dniach poczuję się lepiej. Matematyka czeka, a czas leci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz