wtorek, 3 marca 2015

9. Okres nadziei

Więc stało się. Mamy marzec. Czas nieubłaganie leci, przybliża do wyznaczonych terminów. Z każdym dniem narasta we mnie tyle emocji, zaczynam się gubić. Wszystko zlewa się w jedną całość. 
  Wyznaczyłam sobie konkretne cele, ale czy ja im sprostam? Od tego zależy właściwie całe moje przyszłe życie. Jestem strasznie niespokojną, obawiającą się duszyczką, która gdzieś zapodziała swoje pewne części. Rozglądam się dookoła i nie wiem jak ruszyć... mgło, przepadnij!
 Chciałabym wiedzieć czy moje nastawienie kiedyś mnie nie zgubi. Wiem, że często brzmię jak jakaś kretynka, która wierzy w bajki, że świat jest kolorowy. Jestem tego świadoma, jednak... nie po to budowałam ten mur, nie po to staram się ze wszystkich sił, aby jedno potknięcie miało mi to wszystko zabrać. Chcę aby stało się tak, jak ja myślę. Nie zakładam choć przez chwilę najgorszych opcji. Wszystkich tak zapewniam o tym, że dotrzymam słowa. Że tak jak powiedziałam - sprawię, że dopnę swego i że się nie myliłam. Nie robię tego dla żadnej satysfakcji. Tylko...  chcę by się urzeczywistniło moje szczęście żyjące tylko jak narazie w świecie wyobraźni. Jednak co, jeśli zawiodę? Jeśli nie sprostam temu, albo na coś, na co będę chciała oddziaływać, mieć wpływ... żadną siłą mi się nie uda? To jest moja obawa. Codziennie, kiedy posiedzę dłużej i zagłębiam się w rozmyśleniach, gdzieś to ukłucie niepewności jest. Słabsze... silniejsze... po prostu jest. 
Pomyślę o czymś radosnym, o moich marzeniach, o których lubię mówić, pisać... ludzie, dlaczego dużo osób skrywa swoje marzenia, myśląc, że jak się je zachowa tylko dla siebie, to się nie spełnią? Marzenia to coś tak pięknego, coś co tak miło się słucha... a im częściej się o tym myśli, mówi... wszystko wydaje się takie piękne. Nie ważne jak to marzenie brzmi... Wracając do tematu, jeśli o mnie chodzi - długo wracam do rzeczywistości, kiedy ta mgiełka marzeń opadnie na dół, potem właśnie zaczyna się "a co jeśli gdyby?" Nigdy tej myśli nie dokańczam i nie mam tak realnej wizji porażki tak jak tej spełnionej. O porażce nie myślę, że miałoby to się nie spełnić. Owszem, spotkałam się z takim czymś jak to jest stracić marzenie. Uczucie jakby trzymało się to, co nazywamy "wszystkim" uciekło, zabrano mam, a w rękach trzymamy "nic". Tamto co było niemalże namacalne, to tak jest niewidzialne, nie czujemy go w ogóle. Próbujesz poszukać tego wszędzie, gdziekolwiek, błąkasz się po pustych korytarzach Pustki, która jest dla Ciebie czymś obcym, nieznanym... i uświadamiasz sobie, że wszystko... po prostu zniknęło. Nie ma już tego. A jednocześnie z tą świadomością, wewnętrzna część Ciebie rozdziera się w szybkim tempie. Skrawki tego, co tworzyło Ciebie są wszędzie, po całej powierzchni Pustki. A jeden, bardzo malutki i kruchy ma zadanie złożyć siebie na nowo, abyś mógł się odrodzić. Mi się udało, po długim czasie. Stąd jest mój gruby mur, który na wiele czynników jest odporny. 
  Poprzednimi marzeniami były błahostki. Oddanie się chwili, coś do czego byłam przyzwyczajona i powoli nie widziałam już innych dróg. Przestałam żyć wtedy tak jak chciałam, zatracałam się, a gdy wróciłam do poprzedniego trybu, po prostu się zgubiłam. Jednak nie ważne czym one były... były wtedy marzeniami. Czymś pięknym. Do jednego było mi bardzo daleko z każdym dniem, a ja z każdym dniem pragnęłam tego jeszcze bardziej. Popadałam w paranoję. I choć świadomość wiedziała, że to jest nierealne, nie ma siły, by to spełnić, nadzieja była tak silna, że mnie podtrzymywała. Co ja potrafiłam zrobić, aby mi się udało, ooo jeny... było mnie stać na to, na co nie każdy śmiałby się nawet pomyśleć. Teraz to jest jeszcze większą błahostką, a jeśli miałabym opowiadać, dostarczyłabym rozrywkę na cały tydzień. Jednak po przemyśleniu, nie jest to coś, co każdy byłby wstanie zrobić, pomimo tego, że sam by chciał. W ogóle wtedy byłam kapryśną -nastką, która w głowie miała świrki i bajerki. .-. 
Drugie marzenie wydawało mi się bardzo bliskie, do którego dzieliło mnie tylko kilka chwil. Ale pomyliłam się i jak mi tylko zabrano wizję, zabrano nadzieję, byłam praktycznie wrakiem. I nie chcę teraz nawet myśleć o powtórce, by poczuć po raz kolejny zawód. Nie chcę odczuć już kiedykolwiek tego uczucia, nie chcę na nowo być z niczym. Chcę żyć szczęśliwie, być szczęśliwa... 
  Moje nastawienie w tym bardzo mi pomaga, łatwo jest sprawić, bym się uśmiechnęła. W głowie mam jednak jedną wielką burzę uczuć. Chcę by ta przeszkoda zniknęła. Teraz jak tak sobie myślę, moje marzenie krąży wokół jednego. Ohh, bardzo chciałabym tym razem trafić odpowiednio! 
Czy się poddam? Zdecydowanie nie. Wciąż będę w takim nastawieniu, o takich przekonaniach i nawet jeśli miałabym wykrzyczeć to - zrobię to! Póki ten mur jest silny, wykorzystam go. A ja będę po prostu jeszcze bardziej się starać, motywować i działać. Choć nie jest łatwo, w krótkim czasie chcę opanować tyle rzeczy. A wszystko zależy od czynników. Jak narazie mogę uciekać do tego szczęśliwego zakątka w mojej głowie i odpłynąć. Nie wiem ile jeszcze na tym wytrzymam i nie zacznie łapać mnie to większa obawa, który sprawi, że moje kroki staną się chwiejne, a ja ze swojej drogi zboczę. Dość już mam smutków i żali, dość mam bycia smutną duszyczką, którą spotyka tylko przykrość. Ooo nie, skończyłam z tym. Jednak mam nadzieję, że nic nie zepchnie mnie na tą drogę właśnie. 


Jednak jeśli mam być szczera, chciałabym by ktoś mi pomógł w tym i owym... nie czuję się na tyle sama silna, by działać samemu, a ja... jestem jednocześnie uzależniona od ludzi, tak bardzo jak ich naprawdę momentami nienawidzę. Jedyne jednych odróżnia od drugich to kim dla mnie są. Obcy ludzie... mogą na mnie gadać za plecami, z czym się spotkałam, mogą mnie palcami wytykać, cokolwiek... mnie to nie obchodzi, nie rusza, jeszcze postoję, pośmieję się, pokręcę głową i dopiero sobie pójdę. Jednak bez moich bliskich nie wyobrażam sobie życia bez nich. 
Z reguły wolę samotność, uwielbiam przebywać sama ze sobą, by porozmyślać, odprężyć się... albo sam na sam z kimś. Towarzystwo, gdzie każdego lubię i czuję się przy nich wspaniale... o rany mogłabym codziennie tak się z nimi widywać i nigdy ich towarzystwo by mi się nie znudziło. Przez to jaką miałam przeszłość nie ukrywam, ciężko mi jest się otworzyć na ludzi. Wolę być cichym obserwatorem i póki im to pasuje, póki pasuje im czekać aż sama się otworzę, jestem im wdzięczna. Choć dni lecą, miesiące, niedługo lata... nie może to trwać tak długo. Chciałabym umieć sobie z tym radzić. Cóż... biologio, przybywam. .-. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz