poniedziałek, 30 marca 2015

13. Blisko, bliżej

Jak to jest być spokojnym? To znaczy, że otacza nas cisza, a my się niczym nie przejmujemy spijając przy tym kawę? Czy też, że przebywamy w miejscu, które ma dla nas jakąś wartość i czujemy się sami w sobie spokojni? 
Czym jest spokój, który tak bardzo chcemy odczuć? 

  Wyrzuciłam z siebie niepotrzebne emocje, nerwy, problemy, którymi nie powinnam była się zajmować. Chcę skupić uwagę na tym, co dla mnie ważne. Jednak czy jestem spokojna? W tej chwili nie. Dni są za krótkie, za szybko mijają mi dni, choć czekam aż tyle rzeczy się wydarzy, jednocześnie wolałabym jeszcze tak poczekać. Problem w tym wszystkim, że powoli mam dość tego czekania. Tak, jestem niezdecydowana. Podobno im szybciej, tym lepiej... ale jeżeli coś za szybko będzie się działo, zacznę się gubić... co jeśli wszystko zawalę? 
  Nie chcę czuć tego niepokoju jaki we mnie narasta z dnia na dzień. Nie chcę czuć tej niepewności i bać się podejmować kroki. Wiem, że jeśli po raz kolejny mi się nie uda, stracę pewność siebie całkowicie, znów będę w ciężkim okresie dla siebie, przy czym stracę większość ważnych dla mnie rzeczy. Chciałabym tym razem czuć przeciwieństwo tych przykrości. Szkoda, że w większości to nie ode mnie zależy. 

 Dlaczego pomimo chęci bycia niezależnym tak wiele zależy i oczekujemy jakie zdanie ma druga osoba?  

 Czy spokojem można nazwać mieszaninę odczuć z kłębkiem myśli w kruchej skorupie duszy? 

  Narastające odczucie jest wręcz nieznośnie, rozdziera mnie od środka. Z każdą chwilą, kiedy ono narasta, ja coraz bardziej się boję. Każdego dnia, w każdej chwili. Ja to tylko ukrywam. 
 Postanowiłam, że jeśli coś odchodzi, nie będę tego gonić. To nie ma sensu. Nie będę biegła za czymś i traciła potrzebne mi siły co i tak umyka mi co chwila, po tym jak ledwo to złapię. Może tak musi być. Coś jest, potem tego nie ma... a my musimy się z tym po prostu pogodzić. Z tym odczuciem zapoznać, przeboleć, aby potem pomimo ich obecności - nie odczuwać ich. Jaki jest sens robienia cały czas tego samego z myślą, że tym razem będzie inaczej? Za tym i kolejnym i następnym razem i tak nie jest inaczej.  Nawet jeśli upewniasz się, że jest dobrze - czasami miło posłuchać miłego, wręcz słodkiego kłamstwa, choć kiedy czyny mówią co innego niż słowa - otwiera nam to oczy na szarą rzeczywistość - trudniej potem jest się pogodzić z tym nieuniknionym. 
Może to we mnie jednak jest problem? Pytanie tylko - w czym? Nie słyszałam nawet jeśli była okazja, by ktoś spokojnie to ze mną przedyskutował. Były tylko wypowiedziane słowa, że jest dobrze. To nie ja jestem tym kłamcą. 
Zrobiłam sobie wędrówkę wśród wspomnień minionych dni. To już było zasiane wcześniej, ledwo zauważalne. Może musiało to wyrosnąć niespostrzeżenie. Ale jestem zmęczona wiecznym analizowaniem, odróżnianiem prawdy od kłamstwa. Wykańcza mnie to. I tak nikogo nie interesuje ile ja w to wkładam siebie i swojej psychicznej siły, aby jedną czy wiele podobnych spraw wyjaśnić. Ile biegam i tracę sił, by za chwilę zrobić powtórkę. Kiedy tak trzymam samą siebie i nie pozwalam tknąć to chociażby palcem - dopiero otwiera mi to oczy, że nigdy nikt tego samego nie zrobiłby dla mnie. Jeśli się usuwam to niespostrzeżenie, równie dobrze mogło by mnie nie być jak się okazuje. Jednak nie czyni mnie to samotną. Może w jakiejś kwestii owszem... bo to nie ja jestem samotna, a w zasadzie moje serce, które z tym musi się zmierzyć samo. Pomimo tylu serc wokół, ono czeka na to jedno, które potrafiło by je uspokoić i użyczyć swojego bicia, by było łatwiej.
  Oczekuję lepszego jutra, gdzie nie będę musiała latać i tylko ja coś robić. Ludzie nie są tego warci, przynajmniej większość. To egoiści. Komu zależy, nie pozwoli by za nim ganiano, nie pozwolił by, aby to co zaczyna znikać, zniknęło całkowicie, uratowałby. Chciałabym, żeby to ktoś tym razem odwalał tą całą robotę za mnie. Kolejny błąd, bo to ja uczyłam ludzi tego, że właściwie to ja tylko tak robię.
Tak. Może tak musi jednak być. Jednak czy to da mi spokój, którego szukam? Narasta jeszcze więcej we mnie niepokoju, przez co do spokoju mi jeszcze dalej. Ale to przejdzie. Większość przechodzi. 

Nie mogę przyzwyczaić się do tylu zmian. Tego jest stanowczo za dużo. Skupiam się nadal na tych błahostkach, to co powinnam była zostawić w spokoju, nie potrafię jakoś puścić. Jedyne co mnie boli, to kiedy ja w końcu postanowiłam coś ze sobą zrobić i zajęłam się również innymi rzeczami... nie rozumiem dlaczego zamiast wsparcia w tym, to widzę odrzucenie? Też tylko ja wypytywałam co się dzieje u danej osoby, tak jakbym ja i to co u mnie się dzieje... na serio nie było czymś istotnym i ważnym. Czyżbym znowu się myliła? Dzisiaj pokazało mi zupełnie co innego. Z czego i tak słyszałam komiczne słowa, przypuszczenia wzięte nie wiem skąd. Mniejsza... muszę skończyć zawracać sobie tym głowę i sprawić by mniej spotykać się tylko z przykrością. 
Ja muszę prowadzić swoje życie, być sobą, robić to co chcę i nie uzależniać się od błahostek! A jeśli o tym mowa, jednak może ruszyłam jakoś do przodu. Odczuwam, że odkąd znalazłam przyczynę swojego problemu, umiem to nazwać, łatwiej mi o tym rozmawiać. Łatwiej mi podejmować kroki by to zwalczyć. Jednak i tak daleka droga przede mną i potrzebuję wsparcia w tym. Tak samo jednak nie jest aż taki matoł ze mnie z chemii jak myślałam, aczkolwiek muszę się podciągnąć jeszcze. Z biologią narasta we mnie tylko strach widząc poprzednie arkusze i choć te pierwsze były łatwe - z poprzedniego roku już nie należał do takowych. Witajcie wieczorki przy herbacie, muzyce i książkach! A matmy próbnej po raz kolejny nie zdałam, bo co z tego, że zadanie miałam dobrze zrobione, jak źle zaznaczyłam odpowiedź? xD Zdałabym... gdyby właśnie nie to. Ale mam nadzieję, że o matmę nie mam co się za dużo martwić. Ważne, że jakoś idzie coraz lepiej. 

Daleka droga jeszcze przede mną. Chciałabym tyle rzeczy móc zrealizować, spełnić swoje marzenia, dać sobie ze wszystkim radę. Wierzę, że mi się uda i jeśli zwrócę się o pomoc - nie jedną parę rąk zobaczę. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz