wtorek, 24 marca 2015

12. Cichy krzyk

  Po raz kolejny wzdycham i zastanawiam się, kiedy to pulsowanie w głowie przeminie. Po raz kolejny czuję, że głowa mi odjeżdża, nawet nie zauważam, kiedy mi się w niej kręci. Mam ochotę usiąść z lodami na łóżku, wziąć dobrą książkę, która prosi się o przeczytanie i się zrelaksować, a potem nie wiedzieć kiedy, odłożyć książkę i zasnąć, co w moim przypadku to coś właściwie już normalnego. Marzy mi się położyć na łóżku obok kogoś, gadać i paplać o wszystkim o i niczym, potem się do tej osoby przytulić i zasnąć. Jednak teraz musi wystarczyć mi chwila wytchnienia i zielona herbata. Za chwile przecież znowu usiądę do książek. Miałam cały miesiąc, a gdzieś pod koniec zgubiłam kroki, myśli... właściwie z niczym nie ruszyłam. Wiecznie planuję i do tej pory samo moje nastawienie sprawiło, że to się stało. Teraz zostało najważniejsze - czy ja temu podołam? Nacisk mam z każdej strony, nawet w domu, jednak to już inna zupełnie kwestia. 
  Chciałabym aby wszystko mi z łatwością przychodziło. Nie mówię już o samej nauce, ale o radzeniu sobie z problemami, zwalczaniu wad... przestaję umieć siebie określić. Nie potrafię wyrazić tego co czuję, co myślę, co chcę powiedzieć. Przecież to nic trudnego... podobno. Chciałabym być tak bardzo otwarta na innych, a nie umiem, coś mnie trzyma, blokuje. Sprawia, że choć aż we mnie wszystko krzyczy... ja milczę. 

  Czy jestem zadowolona z siebie? Nie. 

 Nie chcę już tutaj zalewać żalami o poszczególne dni, kiedy mi ta jedna szczególna wada przeszkadza i uniemożliwia wszystko. Jednak jak mam sobie z nią poradzić? Nurtuje mnie to pytanie. Odpowiedź w zasadzie jest prosta, ale... trudna. Ja tego muru sama nie potrafię przebić. Potrzebuję wiele czynników zewnętrznych, aby ta wewnętrzna bariera pękła. Drażni mnie, że jeśli chodzi o moje zamknięcie w sobie, jest ono właściwie uzależnione od innych. Sprawia, że nie jestem do końca samodzielna, niezależna. Postanowiłam jednak coś z tym zrobić, (po rozmowie z pewną dziewczyną, dziękuję Monika!), aby to zwalczyć. Pewnie będę potrzebowała jeszcze wiele czasu, ale nie chcę z tylu rzeczy rezygnować przez to, co zostało mi uświadomione. Jak wrócę wspomnieniami do pewnego dnia... miałam tyle okazji, aby się odezwać, nawiązać rozmowę, a stanęło na tym, że milczałam. Wina jest moja, jednak jeśli ktoś tego nie zrozumie, nie pomoże mi chociażby pokazaniem mi, że mogę śmiało mówić, że chcę bym i ja uczestniczyła... zajmie mi to zdecydowanie za dużo czasu. I tak większość osób przyzwyczaiła się do takiego mojego bytu. Może także w tym leży problem? Myślę, że jak będę wstanie i gotowa to nie tyle co ja, ale każdy to zauważy. ;)
Też chciałabym móc pogadać z pewnymi osobami na jeden temat, aby nabrać nie wiem... pewności siebie, zachęty i oczekiwać tego lepszego. Korci mnie za każdym razem by nawiązać kontakt i popytać o to, jednak może to dobrze, że jeszcze coś mnie hamuje, pomimo, że mam ochotę o tym krzyczeć. Nie zawsze i nie dla każdego jestem na tyle otwarta. A jeśli mowa o otwartości, zastanawiają mnie w tym momencie relacje ludzkie. Dlaczego one muszą być takie skomplikowane? Jedno słowo za dużo, za mało, powiedziane w złej tonacji, nieodpowiednie... i już jest konflikt. Jedno słowo, a potrafi zepsuć nawet wszystko! Milczenie również i z tym najczęściej ja się spotykam. A mówiąc o milczeniu mam na myśli, kiedy kontakty zanikają, bo przestaje się ktoś interesować co się dzieje u drugiej osoby, jest potem to dotkliwe milczenie, cały czas jedna osoba mówi co u niej... a ta druga jak się wtedy czuje? Koszmarnie. Ma tyle do powiedzenia, ale... jakby nie była już kimś, u kogo warto wiedzieć co się dzieje. Przecież niespytana nie zacznie nawijać o sobie, o swoim życiu. Stawiała przecież zawsze drugiego człowieka ponad siebie... i to chyba był błąd. To sprawiło, że uczyłam ludzi tego, że... jestem dla nich, w drugą stronę no niekoniecznie. Nie spojrzą empatycznie w moją stronę, jak ja mogę się czuć. Nie mówię tutaj, że gówno mnie obchodzi co u nich i nie chcę tego słuchać, ani pomagać, bo chcę, tylko... kiedy ja bym tak samo chciała, po prostu tego nie ma. Jestem, bo zawsze byłam, pomagam, bo od tego jestem. Jak mnie zabraknie, to żadna strata, przecież można zastąpić. To co tej osobie przeszkadzało we mnie, zamieni na kogoś innego, gdzie to samo nie jest już takie denerwujące. Odczuwam potem faktycznie tą samotność... jednak są momenty, kiedy odczuwam, że tak nie jest i jestem w błędzie. I chciałabym aby tak było. Nie mam pewności co do tego. 
Może skupię się nie na swoich relacjach... ale na ludziach, którzy przekreślają innych, kontakt jest znikomy, bo znaleźli inną osobę, by z nią nawiązywać cały czas kontakt. Tamta osoba... jest w tyle. I będąc obserwatorem kręcę głową z niezadowolenia, kiedy to widzę. Ta odrzucona osoba buduje niezależność, nawiązuje inne kontakty, otwiera się na innych ludzi... tamta, co odrzuciła za to nie może odkleić się od nowego "best frienda" i jest całkowicie od niego uzależniona. A kiedy zabraknie tamtej osoby... nagle zostaje z niczym. 
W poniedziałek miałam taką sytuację, że jakieś pytanie mi zadano, to podeszłam, ale potem mogłam od razu iść właściwie, ale nie... stałam i już słuchałam tylko jak gadają jak najęte, potem tylko spojrzenie szybkie na zegar, ledwo wypowiedziane "cześć" w moją stronę i tyle je było. xD Usiadłam po prostu i westchnęłam, bo nie widzę tego dobrze. Właściwie to miałam ochotę śmiać się pod nosem. xD Wiem jak przeważnie takie rzeczy mają swoje zakończenie. Podziwiam wytrwałość tych odrzuconych, pozostawionych samych sobie. Sama do nich należę i wiem jak ciężko jest na początku. Potem jakoś samo przychodzi, że nie jest się częścią określonej grupy, a można poruszać się w każdym tłumie. A to już zaleta. Nie chcę przywiązywać się za bardzo do kogoś, bo taka strata za bardzo boli. Jest ta tęsknota, która dopiero z czasem idzie w zapomnienie. I nie muszą to być kontakty między zakochanymi, aby odczuwać takie rzeczy. To coś w zupełności normalnego, kiedy się kogoś lubi. Jednak właściwie i tak jestem przywiązana do wielu ludzi i małe szanse, że to się zmieni. Zawsze przywiązuje jakieś uczucia, jestem bardzo emocjonalna i tak czy siak targają mną emocje. Dopiero uczę się nad tym panować. Jednak to co czuję w środku, mogę wiedzieć tylko ja. Jednak cieszę się, że teraz jest jak jest, że postąpiłam tak, a nie inaczej. Bym nadal to ja była przywiązana do jednej osoby, do nikogo ani słowem kompletnie, a potem... no właśnie.

Chciałabym tak sobie planować teraz sobie przyszłość, uśmiechać się na samą myśl w oczekiwaniu, że mi do tego blisko... no nic, herbata przed chwilą wypita, zapewne stracę mnóstwo czasu na przeglądaniu wielu stron, potem bractwo, a dopiero potem chemia. :v 

Ktoś chce mnie uczyć chemii? ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz