piątek, 27 lutego 2015

8. Gdzieś w niewiadomej

  Poprosiłam jakoś niedawno o gorącą herbatę. Nawet nie wiem kiedy zdążyła mi ostygnąć. Nawet nie wiem jak to się stało, że ledwo usiadłam, a jest taka godzina. Tak... doba jest zdecydowanie za krótka. Kiedyś płakałam, że dni są za długie, ciągną mi się niemiłosiernie długo. Jeden z dowodów, że moje życie jest na kolejnym etapie. 
  Choć miałam tyle obaw i nie wiedziałam jak ruszyć z miejsca, dążę nadal do celu nie zakładając ani przez chwilę negatywnych opcji. Sama się na tyle zmotywowałam, że nie stoję w miejscu. O biologię przestałam się bać, nawet jeśli do tej pory nie przekonałam nauczycielki. Bardziej boję się o chemię, jednakże choć dwa miesiące to krótki okres, właśnie w te dwa miesiące mogę zdziałać wiele. Znam swoje możliwości. Matematykę też opanuję, muszę tylko powtarzać sobie w domu materiał. Właściwie pierwszy raz się tak na serio uczę. Dzisiaj jednak robię sobie wolne, weekendu za to nie mam. Czeka mnie sporo pracy. Może uda mi się choć trochę wyleczyć z tego stanu w jakim jestem. Nie nie... nie mówię o miastenii, aczkolwiek to dzięki niej mam tak słabą odporność, że w dwa dni zrobił mi się stan zapalny prawdopodobnie oskrzeli. Mam na zmianę to kaszel mokry, to suchy i mam nadzieję, że nie zrobi się zapalenie płuc. A jeśli choruję to automatycznie dostaję objawów miastenicznych. Jeszcze niedawno z dnia na dzień wyraźniej mówiłam, dzisiaj znowu ledwo. Ale... i tak nie przeszkadza mi to. Jestem w pewnym sensie szczęśliwa, bo nie siada mi na oko. Widzę normalnie! Uwierzcie... to jest coś naprawdę pięknego, kiedy coś nie ogranicza patrzenia, nie każe zamknąć oka, spuścić wzrok, bo nie możemy normalnie patrzeć przed siebie. Paulinę, przyjaciółkę z klasy zawsze wzdryga widok, kiedy patrzę na nią, podnosząc głowę do góry i widzi jak powoli powieka nachodzi na oko. Dziwnie to wygląda. Ja za to się śmieję, że kiedy jedno oko ma taki problem, to zdrowsze, gdzie powieka mi nie opada (lewe oko) staje się... dwa razy większe. Dostaje takiego wyszczerza, co mnie samą przeraża, ale i jak męczy. Widziałam już raz podwójnie, podziękuję, nie chcę kolejny raz.  A porozumiewać mogę się na wiele sposobów. Jeśli mówić nie mogę, mogę słuchać, pomilczeć z drugą osobą. Wierzę, że nadejdzie okres, kiedy choroba przestanie dawać o sobie znać, nawet jeśli dam wycisk swojemu organizmowi. Wierzę w swoje szczęśliwe, przyszłe życie. Sama myśl o tym... sprawia, że nie potrafię powstrzymać tego uśmiechu na twarzy i ciepła w sercu. 
  Właśnie moje marzenia, moje cele sprawiają, że tak pnę do przodu. W klasie już pokazałam, że nawet praktycznie od zera można zajść daleko, a w maju chcę udowodnić, że można i jeszcze dalej. Mam dość ambitne plany, jednak siedzeniem ich nie zrealizuję. Ostatnio nie mam czasu nawet na siedzenie, a nawet nie mam na to ochoty. Uważam, że strasznie i tak marnuję czas, niekoniecznie pisząc tutaj, ale w wielu przypadkach. Jednak nie chcę skończyć na pojękiwaniu i oczekiwać, kiedy w końcu skończę pracę, bo mi się dłuży, bo mam dość stania przy kasie itp. Wolę zajmować się czymś, co mnie interesuję, co umiem i nawet nie zauważać kiedy godziny tak lecą, aż będę mogła spakować wszystko, ubrać się, wsiąść do samochodu, zrobić jakieś ewentualne zakupy i być w domu, gdzie czeka na mnie ukochany, a liski skaczą z radości xD :) Nawet jeśli byłoby to rutyną, nie przeszkadzałoby mi to. I tak wiem, że rutyna... u mnie to niemożliwe. xD Jeśli ją odczuwam, troszkę pojęczę, potem nagła motywacja i działam. A wiem, że teraz jeszcze mam lekko. Za rok będę już miała ciężej. 
  Jednak i tak błąkam się jeszcze w wielkiej nieświadomości. Nie wiem co mnie czeka, na czym stoję. W wielu przypadkach nie wiem jak postąpić. Choć jest słowo "chcę", coś to powstrzymuje. Niepewność? Sama nie wiem. Próbuję się nie zgubić, a odnaleźć. Długo jeszcze będę tak błądziła, zakładam. Wiem, że odnalazłam jedno - spokój względem przeszłości. Przestała mnie nękać. I dopiero od tygodnia widzę... że czas potrafi jednak zmienić wiele. Nie w każdym przypadku, jednak nawet jeśli jedna dusza zmieni kierunek - dla mnie to coś niemalże pięknego. Do ludzi z gimnazjum nie mam już takiego żalu, usłyszałabym tylko "przepraszam", nawet tłumacząc po prostu, że to było gimnazjum... sprawy by nie było. Jednak większości tych ludzi nie spotykam. Z Karoliną się widziałam dzisiaj i coś przeczuwałam, że na nią trafię w galerii. Tak... miałam żal, że właściwie to dzięki niej mogłam zapomnieć o Oskarze, ale również mnie wspierała. Nie wiem czy jest świadoma tego co zrobiła, ale... właściwie teraz jestem jej wdzięczna. Gdyby nie to, los potoczyłby się inaczej. Tak musiało być. Miałam żal do niej, że mnie tak traktowała, nigdy nie stanęła w mojej obronie, pozwalała aby nawet i ona jeśli co do czego, stanęła przeciw mnie. Ale... matko, toż to gimnazjum było! I jednocześnie to rozumiem, jednocześnie nie rozumiejąc. Cóż, jestem szczęśliwa, że mogę z nią pogadać, że możemy się spotkać, pogadać, pomimo braku czasu, jednak ten kontakt jest. Nie zbywa mnie, ani ja jej. 
Też jedna osoba, która tak uwielbiała z towarzystwem mi nieziemsko dokuczać w gimnazjum, dzisiaj wita mnie tulasem, pytając co u mnie, widzimy się na bractwie jak jesteśmy obaj, a nawet u Pati jedliśmy razem gofry, mianowicie chodzi mi o  Mateusza. Właśnie tydzień temu w sobotę mnie przeprosił osobiście, kiedy jakoś rozmowa zeszła na temat tamtego nieprzyjemnego okresu. Przeprosił mnie już na moich początkach z bractwem. Może poprzez Olę, ale liczy się to, że to zrobił. I żałuje. No cóż, wtedy nie wiedzieli z czym się borykam i jaka jestem. W gimnazjum zawsze tak jest. Nie widzi się przyczyn, tylko fakty. Też szczerze byliśmy dziećmi, teraz dopiero mamy inny tok myślenia, inaczej spostrzegamy świat, widzimy to, co kiedyś było niemalże niewidzialne. Mnie tylko zadziwia jedno - że jak się o tym nie pomyśli, to się tego nie odczuwa. Przebywając w towarzystwie ludzi w naszym wieku, nie odczuwamy, nawet nie widzimy jak się zmieniliśmy. 
  Taak... jest wiele czynników sprawiających, że się motywuję, a co najważniejsze, że jestem szczęśliwa. Szczęście nie jedno ma imię. Ktoś może być szczęśliwy, bo wygrał w totka, ktoś może być szczęśliwy, bo kupił coś bliskiemu, dostał prezent, udało mu się zrobić pyszny obiad, udało mu się osiągnąć cel, spełnić marzenie, wygrać coś, mieć najlepszy wynik, wynik lepszy od poprzedniego, zakochał się szczęśliwie, miał wspaniały dzień, zjadł ulubioną potrawę, widzi ulubiony kolor, spotkał się z ludźmi których uwielbia, kocha.... matko, tego jest tak wiele, że nie jestem wstanie wymieniać. Dzisiaj w autobusie aż się uśmiechnęłam widząc szczęście pewnej starszej pani. Miała wnuczkę na kolanach i tak siedziała. Ale wiecie co? Ten jej uśmiech był zaraźliwy. Jej szczęście, że spędza czas ze swoją wnuczką, że może ją mieć na kolanach. Była taka dumna, taka szczęśliwa! Piękny widok w tak szarym autobusie. Większość ludzi nie widzi tych drobiazgów. Jednak ja jestem ich wielbicielką. Nie chcę zamykać sobie oczu na tak piękne chwile, a czerpać z tego radość, energię, która sprawia, że funkcjonuję. Naprawdę miałam ochotę podejść do tej pani i podziękować jej za to, że jest taka szczęśliwa, taka promienna. Dzięki takim sytuacjom widzę jakąś nadzieję dla społeczeństwa, gdzie częściej tracę wiarę. 
  Kto wie... może nie będę musiała w niedalekiej przyszłości szukać takich chwil, sytuacji, bo codziennie aż do mojego ostatniego dnia będę miała własne źródło nieprzemijającego szczęścia. ;) 

1 komentarz:

  1. Na pewno znajdziesz swoje szczęście, bo każdy na nie zasługuje, a ty w dwójnasób. :)

    OdpowiedzUsuń