piątek, 20 lutego 2015

7. Gęsta mgła

  Czasami nadchodzi taki okres, kiedy dobre samopoczucie znika, pojawia się za to niepewność. Próbuję w spokoju przemyśleć, wyciszyć... nadaremnie. Czy podołam swoim celom? Czy ja dam radę? 
  Cały czas czegoś się uczę, kształcę i niekoniecznie jakichś wzorów, schematów czy regułek. Dopiero pojmuję pewnie pojęcia, jak odczuwa się dane uczucie, jak sobie radzić, jak żyć. Jestem jednocześnie pełna determinacji i gotowa działać, a jednocześnie jestem tym wszystkim zmęczona. Nie potrafię opisać tego odczucia. W głowie mam taki tłok, a serce bije tak niepewnie. Mówić mówię do tej pory niewyraźnie i najchętniej bym się położyła. Choroba nie przeszkadza mi na tyle jednak, aby to zrobić. Za chwilę dalszy ciąg powtarzania sobie biologii. 
  Codziennie powtarzam sobie, że dam radę przygotować się w tak krótki okres całego materiału. Przecież ja to umiem, wystarczy sobie powtórzyć. Jednak widząc czasami wątpliwości innych, sama zaczynam się wahać. Nie mogę. Tak jak zapewniam innych, że sobie poradzę, udowodnię po raz kolejny, że się nie myliłam. Potem mogą nazywać mnie czarownicą, bo po raz kolejny moje słowa się sprawdziły, a ja będę miała satysfakcję. Przestałam bać się angielskiego, za to na nowo matma wzbudza we mnie strach. I chemia. Ale ja sobie nie poradzę? Dałam radę przejść przez trudy, udało mi się wybić w klasie na praktycznie najwyższy szczebel w zaledwie jeden semestr, kiedy zawsze byłam prawie na końcu. Udało mi się nawet nie zwariować, wyjść z załamania nerwowego bez psychotropów czy psychiatry. A jeśli zdarzy mi się upaść - przecież tyle rąk wyciągnie do mnie rękę. :)
  Dzisiaj zauważyłam, że dawni koledzy... cóż, nie zapomną kim kiedyś byłam. Jesteśmy tylko ludźmi. Oni tak samo jak ja, więc nie rozumiem, dlaczego jeśli nawet podbiegnę, by dogonić Patrycję na przerwie, kiedy mnie nie widzi, ja obok siebie słyszę już parsknięcie kolegi z gimnazjum? No tak... właściwie nie powinnam nawet go tak nazwać. Nie wiem czy ma się za lepszego, czy lubi śledzić każdy mój krok. Z jednej strony naprawdę, mnie to bawi, z drugiej widzę, że to co na mnie nakleili - czas nie ważne jak długi nie zdejmie tego. Na pokazie na prezentację średniowiecza jaki dałam z dwójką osób również odebrał jako coś z czego można kręcić bekę. Nie rozumiem tego. I nie wiem czy chcę, bo bym musiała zacząć myśleć jak on, oni... zniżać się do tego poziomu. Po prostu po raz kolejny oleję to i będę się śmiała z tego, że najwidoczniej oni stoją w miejscu. Nadal. Po tylu latach. 
  Co kieruje człowieka? Chęć bycia akceptowanym, fajnym, popularnym, zostawić po sobie jakiś ślad w pamięci/kartach historii...? Kiedyś sama chciałam być po prostu akceptowana, ale odkryłam jedną rzecz - że nie muszę tego robić. Przecież jestem akceptowana w gronie, w którym dobrze się czuję, w którym chcę przebywać. Na co mi zdanie obcych mi ludzi? Popularna nigdy nie chciałam być. Nie zamierzam jakoś zabłysnąć i być znana. Dlaczego inni ludzie nadal naklejają na innych karteczki z dopiskiem? Pomimo tego, że i tak zawsze już będę inna, denerwuje mnie jeden fakt - że jak ktoś mnie widzi, od razu wie, że to ja. "To ona" - mam takie wrażenie, że ktoś na mnie spojrzy i nagle jakby wiedział o mnie wszystko. Przez jakieś plotki, pogłoski, a może przez te poprzyklejane karteczki, które pewnie na mnie widać? Nigdy nie zamienili ze mną słowa. Nie spędzili czasu. Nie potrafią nawet powiedzieć co lubię przykładowo jeść, albo jaka jestem. Nic. Wymienią moje imię, nazwisko, jak wyglądam (dość specyficznie, ale każdy wygląda w końcu inaczej) i co o mnie słyszeli, widzieli ewentualnie co robię.
   I zastanawiam się dlaczego mój wujek cały czas coś papla na mój temat. Dlaczego w jego zborze ja jestem taka tam znana? Bo tylko raz tam byłam? Bo byłam z Sebastianem? Co chwila słyszę, że coś o mnie mówiono. Dlaczego jestem taka interesująca i co robię? Przez to mój tata obraża mojego przyjaciela, ma jakieś swoje wyobrażenia, obawy sama nie wiem już co... nie podoba mi się to, że próbuje wmieszać swoje zdanie, które jego zdaniem jest najważniejsze. Ponad wszystkie inne. Oni są też tylko ludźmi. Jak są szczęśliwi w to co wierzą, jeśli nie mordują ludzi, jeśli ktoś otworzy im tylko drzwi i mają swoje nadzieje na lepsze jutro, to dlaczego oni są źli? Nie mieszają się do tylu spraw, co na przykład katolicy bądź polityka. 

  Znowu odczuwam to uczucie niepewności. Tak bardzo chcę, aby udało mi się osiągnąć cel. Żyć jak ja to widzę za każdym razem zanim zamknę oczy... ale co jeśli spotka mnie szara rzeczywistość? Jeśli tak naprawdę nie mam na co czekać? Nie chcę tak myśleć. Teraz mógłby ktoś mnie przytulić. Od razu bym odżyła. Nienawidzę, kiedy we mnie wzbudzają się pewnie emocje. Jestem wtedy taka nieznośna. Jednak ufam, poczekam, sprawię by te negatywne uczucia zniknęły. Serce tak drga na samą myśl. Chciałabym jednocześnie żeby coś się zaczęło, ale się tego boję. Odrzucenia. Potem zawsze jest inaczej, nigdy tak samo. Zawsze mnie tylko spotykało to odrzucenie. Nie chcę tego po raz piąty. Bo zamiast poznać od środka, ludzie widzą te karteczki. Chcę by tym razem było inaczej. Jednak w tym momencie znaczę tylko tyle co jakakolwiek rzecz, która ma nazwę. Dlaczego tak piszę? Bo z każdym dniem odczuwam to coraz intensywniej, tą mieszankę, jednocześnie boję się tego. Chcę jednocześnie, ale strach mnie powstrzymuje. Chciałabym w końcu tak na serio być szczęśliwa, a nie się do tego zmuszać. Momentami to męczy, kiedy pomimo uśmiechu, nic się nie zmienia. Tak jak mówię niewyraźnie, tak nadal jest. Tak samo jak nic nie zmieniło się w moim życiu. Stąd choć uważam, że ta forma miłości jest jedną z najpiękniejszych, samotna jest czymś najgorszym. 
Czuję jakby ta mgła mogła się zmaterializować i mnie złapać. Nie wypuścić, póki promień światła jej nie zabije. Przez to jedno uczucie, odczuwa się największą samotność. Też boję się sama zacząć, jeśli nie widzę nic z jego strony. A przecież nikt za mnie nie zrobi pewnych kroków. Nie wiem dlaczego pozwoliłam, aby to tak szybko we mnie dosłownie wyrosło. Widząc szczęście innych, sama zaczynam odczuwać chęć, że chcę podobnie. Jednak jak już powiedziałam - nie przewiduję tego, aby poszło w złym kierunku. Chcę wierzyć, że tym razem... będzie po prostu inaczej, tym razem zamiast zostać odrzuconą, chcę aby pod tym względem mnie zaakceptowano. Bym najchętniej się położyła i pozwoliła wyobraźni działać, jednak biologia czeka, a chemia w kolejce. Na to przyjdzie jeszcze czas i w każdym momencie wyobraźnia może odesłać mnie to tego pięknego świata. Chyba się uzależniłam. Czas pokaże jednak, czy to mi wyjdzie na dobre. 


 Zaakceptuj to, że lubię cię trochę bardziej niż powinnam...

1 komentarz:

  1. I jak? udało ci się zdać tę biologię, chemie i szereg innych przedmiotów? Ja miałam problem z matmą, a geometria dla niewidomego to abstrakcja. Jak chcesz to możesz się do mnie odezwać na jakimś g-g: 404910 lub fb, wpisać moje imie i nazwisko to trochę ci o opowiadam, bo o Tobie się dowiaduję z tego bloga. Powodzenia w dalszym dążeniu do celów. Mam nadzieję, że znajdziesz sobie, bądź już znalazłaś kogoś, kto pokocha cię z wzajemnością i będzie dzielił z tobą twe szczęście. :)

    OdpowiedzUsuń