poniedziałek, 9 lutego 2015

3. Przykre relacje...

  Zawsze w sercu będę gdzieś nosiła ten żal do społeczeństwa, rówieśników, którzy sprawiali mi przykrość. Jednak kto powiedział, że świat jest łatwy, że tu każdy jest dla siebie miły? Nie zamierzam robić z siebie ofiary, bo nią nie jestem. Człowiek... w zasadzie to okrutna istota. Może być kimś bardzo dobrym, ale wystarczy chwila by zboczyć z tej drogi, zacząć za sobą palić mosty. 
Ja jestem taką osoba, która pomimo dobra jakie ofiarowywała innym, próbowała w każdym dojrzeć coś dobrego, nawet jeśli tak nie było i nie miałam czego szukać. Może mam po prostu za dobre serce i do tej pory tak robię. Droga zła nigdy mną nie kierowała i nie chcę. Jednak to mój wybór, inni ludzie nie muszą myśleć tak jak ja i traktować mnie jakoś szczególnie. Nigdy mi nie  chodziło o to. Po prostu... po prostu chciałam być kimś akceptowanym, widząc moją odmienność nie traktować mnie jak kogoś gorszego, jakbym była "podludziem". Pewna dziewczyna powiedziała, w mojej obronie, że też jestem człowiekiem i mam uczucia. Maja, dziękuję :)

  Moje problemy z osobami szły już od małego, nie tylko odkąd chorowałam. Myślę, że właśnie stąd mam problemy z otworzeniem się na ludzi i jestem uważana za nieśmiałą, często niekiedy tajemniczą, bo nawet z tym się spotkałam. W towarzystwie większym niż malutka grupka potrafię się nie odezwać ani słowem, tylko jestem milczącym obserwatorem. Jednak nie do końca jestem zamknięta w sobie, wystarczy że zauważę, że ktoś chce mnie poznać, pogadać ze mną... wtedy bardzo szybko otwieram się na daną osobę i są momenty, że kiedy choroba mnie nie ogranicza, mogłabym rozmawiać do rana. Chcę żeby ludzie poznali mnie z każdej strony, a ja więcej już nie trzymała ani żalu ani emocji w sobie. Pisząc tutaj właściwie cały żal mnie opuszcza wiedząc, że przestaję dusić w sobie każdą emocję czy słowo. Pomaga mi to. Choć mam świadomość, że nie każdemu chce się czytać takie rzeczy, cóż... :)

  Mój świat kiedyś był bardzo ograniczony. Będąc małą byłam nieśmiała, jednak przeważnie każde dziecko na początku mało ufa, dopiero potem kiedy się otwiera jest inaczej. I tak było ze mną. Moim światem były przeróżne zabawy, wyobraźnia, gierki na pc szczególnie Heroes III oraz siostry. Rodzina była dla mnie wystarczająca. Nie potrzebowałam więcej. Jak oglądam zdjęcia z dzieciństwa, jest malutko zdjęć, kiedy płaczę, praktycznie wcale. Mała dziewczynka o oczach o nierównej wielkości, z twarzą jakby kopiuj-wklej mojego taty (jak się urodziłam, to podobno wyglądałam jak skóra zdarta z mojego dziadka) o krótkich jak u chłopca blond włosach. Właściwie gdyby nie sukienki w jakie mama mnie ubierała to wyglądałam jak chłopiec. Jak doszły okulary to tym bardziej. I pamiętam, że nie zawsze byłam taką nieśmiałą dziewczynką. Po krótce opiszę swoje wcześniejsze lata od małego. 

   Dzieciństwo - z mojej okolicy były dzieciaki w moim wieku. Miałam jedną koleżankę z sąsiedztwa i uwielbiałam się z nią bawić przez siatkę ogrodową. Byłoby łatwiej jakbym ja chodziła do niej, albo ona do mnie, ale jakoś tak się stało, że tak nie było. Byłam onieśmielona, kiedy bawiliśmy się większą grupką. I w szybkim tempie nawet nie wiem dlaczego przestali się ze mną bawić. Pamiętam, że często robili ze mnie żarty, jednak nie próbowałam im docinać, bo wtedy nie umiałam. Wolałam olać i bawić się z siostrami i kuzynką.
  Zerówka - tak, do przedszkola nie chodziłam, jak ukończyłam 6 lat, na następny dzień poszłam już do zerówki. Pierwsze co myślałam, że to miejsce, gdzie można się bawić z innymi dziećmi. Jednak tam zaczęły się początki nauki, otwierania się na ludzi, mieć pierwszą przyjaciółkę oraz problemy. Z jedną dziewczynką się najczęściej bawiłam, niektóre na mnie krzywo patrzyły, mieliśmy w grupie tylko trzech chłopców. Miałam wychowawczynię, która dla mnie szczególnie miła nie była. Krzyczała na mnie, że nie umiem tego ani tego jak inne dzieci, że mi w głowie tylko zabawa. Stanęło na tym, że się jąkałam i prawie bym powtarzała zerówkę. W tym czasie miałam też już poważne problemy z nerkami, choć brałam udział w przedstawieniu, nie miałam jak wziąć udziału. Czytać nie umiałam, liczenie szło mi topornie. Jednak jak przeglądam zdjęcia, zawsze jestem uśmiechnięta od ucha do ucha, wszystko dla mnie było frajdą. Pomimo przykrości gdzieś ten optymistyczny akcent we mnie był. Też zaczęła się przygoda z chodzeniem na badania do psychologa i pamiętam, że sprawdzali jaką ręką piszę. Prawdopodobnie przez to, że próbowali na siłę, bym pisała prawą, miałam te niemałe kłopoty. Nie pamiętam wszystkiego dokładnie. 
  Podstawówka - okres właściwie taki pół na pół. Choć to już nie była zerówka i było więcej nauki niż zabawy, ja i tak chciałam się bawić. W tym celu chodziłam do świetlicy po zajęciach. Tam poznałam koleżankę Elę, bawiłam się z moją przyjaciółką z zerówki, jednak w tej samej klasie już nie byłyśmy. Właściwie potem raz nie powiedziałam jej mamie "dzień dobry" i nie życzyła sobie, bym się bawiła z jej córką. Tamtejsza wychowawczyni uznała, że mam chodzić na ćwiczenia edukacyjne, logopedyczne, korekcyjne i jakie tam jeszcze były. Ani mi ani mamie się to nie podobało, a ja już miałam cięty język na nauczycielkę dlaczego do wszystkiego mnie zapisuje. .-. Tam poznałam też moją przyjaciółkę w klasie. Z osobami z klasy nie miałam złego kontaktu, jak w każdej klasie, trafiły się osoby, które nie bardzo mnie lubiły, na szczęście jeśli mam być szczera to jedyna klasa jaka mi się normalna trafiła. Żałuję, że nie mam z nimi większego kontaktu. Wtedy rozpoczął się szał na zbieranie karteczek. Na samą myśl się o tym uśmiecham, długo kolekcjonowałam karteczki. Też choć w Polsce nie były za bardzo znane, nie oglądając ani jednego odcinka miałam szał na Winx. Nie zapomnę nigdy tych zabaw z siostrą i kuzynką, ogólnie naszego dzieciństwa. Kiedy byłyśmy z Olą i Iloną we trzy spędzałyśmy czas ze sobą najlepiej. Wracając do podstawówki, miałam okropne pismo, zawsze. Czytać choć w zerówce nie umiałam, sama nie wiem jak czytałam najlepiej w klasie od pierwszego dnia. Nigdy nie zdarzyło mi się pomylić słowa, zająkać się czy coś w tym stylu. I od I-III były najlepsze lata, potem było nie tyle co trudniej, ale zaczęły się pierwsze zauroczenia, przyjaźnie na serio, kłótnie. Miałam przyjaciółkę, która właściwie nią nie była, ale w zasadzie pomimo dobrych koleżanek, wszystkie miały którąś przy sobie, ja też chciałam. Tak z Patrycją się trzymałam. Po szkole chodziłam do niej nawet codziennie, bo ona tak chciała. W końcu przestało mi się to podobać, jednak nie potrafiłam nigdy powiedzieć tego. Któregoś dnia z najlepszej przyjaciółki stałam się tylko koleżanką, nawet zostałam o to zapytana, czy tak może być, bo inna koleżanka mnie nie wiem... wygryzła? I choć mogłam z nimi przebywać, jak się śmiały i ja też słyszałam tej drugiej "z czego się śmiejesz?"  nieprzyjemnym tonem. Taak... wtedy zaczęłam doznawać samotności i któregoś dnia do domu połykałam łzy, kiedy w końcu się w nim znalazłam na pytanie co się stało, odpowiedziałam "nikt mnie nie lubi". Tak się czułam. Mama powiedziała mi tylko abym się tym nie przejmowała i to było tyle. Z inną koleżanką zaczęłam się trzymać, dziewczyny stanęły w mojej obronie, nie byłam sama, ale któregoś dnia Patrycji wybaczyłam i w zasadzie żałuję, zraniłam tym inną koleżankę. A jak się okazało ja wróciłam na stare śmieci. Jednak Patrycja wyjechała do Irlandii do swoich rodziców i w ten sposób już nie byłam manipulowana. Na jej miejsce skoczyła nowa koleżanka w klasie, Karolina. To była VI klasa. Byłam dość zgrana z osobami z klasy, były pojedyncze osoby, które mnie nie lubiły, jednak nie liczyło się to. Może kiedyś opiszę szczegółowo niektóre relacje z osobami. 
  Gimnazjum -  najgorzej wspominam ten okres. Najpierw trafiłam do szkoły, która nie bardzo wyglądała miło. I się nie pomyliłam. Nauczyciel od matmy okazał się wrednym, surowym chamem, nauczycielka od historii podobnie, od fizyki moja wychowawczyni nieogarnięta, od wosu starym piernikiem, od religii też nieogarnięta i nie wiem po jakiego grzyba chodziłam na niemiecki, choć nigdy się tego języka nie uczyłam. W zasadzie to był mój wybór. Od pierwszych dni, co z tego że trafiły się w mojej klasie fajne koleżanki, jak chłopacy takimi się nie okazali. Zaczynały się docinki, zwłaszcza od Dawida. Taaak.... Nie traktował mnie miło, rzucał mi naprawdę niemiłe słowa, podstawiał haki, wyśmiewał, bił, obrażał, rzucał papierkami. Nie broniłam się, nie potrafiłam. Chodziłam do psychologa, jednak czasami zastanawiam się jak to się dzieje, że niektórzy ludzie nimi wgl. są. Kobieta znała dobrze jaka jest sytuacja, a ona uważała, że on tak robi, bo mu się podobam. Naprawdę nie będę tego komentować. :v Oczywiście z Karoliną chodziłyśmy do tej jednej klasy i jakoś wszystko było znośne, ale ona bardziej otwierała się na inne dziewczyny. Nie zostawałam w tyle jednak. Jednak któregoś dnia zadzwoniła do mnie, abym po nią przyszła aby iść razem do szkoły. Okazało się, że nie miała w planach iść na lekcje, zwłaszcza historii i tak zaczęła się przygoda z wagarami. Nie wyglądały one tak jak sobie wyobrażałam. Były dwutygodniowym chowaniem się w jej domu, ukrywaniem się przed babcią, która i tak mało kontaktowała, głodzeniem się, czekaniem niemiłosiernie na łazienkę. Któregoś dnia zostałam przyłapana przez nauczyciela, który szedł akurat na moją lekcje i chwile później był telefon od wychowawczyni - dlaczego córka do szkoły nie chodzi? Rodzice przestali mi ufać, miałam stos szlabanów... kiedy pojawiłam się w szkole, zostałam sama jak palec. Nie wiem dlaczego Karolina zrzuciła winę na mnie, że to ja ją namawiałam, choć tak nie było. Cała klasa była przeciwko mnie. Dawid potrafił mnie książką w łeb strzelić na oczach nauczyciela. Mama Karoliny mnie wręcz nienawidziła i do tej pory pamiętam te sople lodu z jej oczu. A sama Karolina wysyłała mi smsy na odpowiedź "dlaczego?" że nigdy nie była moją przyjaciółką. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam sama wagarować. Chodziłam po okolicach gdzie mieszkam, a godziny leciały pooowooooli. Było mi trudno. Mama zrozumiała dopiero pod koniec, że nie chcę chodzić do szkoły i zainteresowała się dlaczego. Pobyt u dyrektora z wychowawczynią nie pomógł, zostaliśmy wyśmiani, bo przecież Dawid to grzeczny chłopak, a Karolina to nawet nie ma co mówić. Nikt nie wiedział o sytuacji mojej z kolegami, nikt nie wierzył ze starszych. Tata nie mógł zrozumieć mojego niechodzenia i tak musiałam wagarować, nawet jeśli mama miała o tym pojęcie. 
  Oczywiście "najukochańsi" nauczyciele chcieli bym została w ich kochanej szkole, stąd nie zdałam. Zostałam przepisana do innej szkoły, gdzie inaczej patrzyli na problemy ucznia, o czym sama się przekonałam. W mojej klasie prócz mnie, jeszcze dwie były mojego wieku, potem w II klasie dołączyła kolejna koleżanka. Na początku źle nie było, jednak zdarzyło już się, że mnie nie lubiła pewna część klasy. I ja się pytam dlaczego? Bo nie jestem chodzącą urodziwą pięknością, bo nie jestem otwarta? Tam zaczęła się moja pierwsza miłość, dwie koleżanki, z którymi się trzymałam i opisałam je w skrócie wcześniej. Jak również wtedy zaczęła się moja przygoda z miastenią. Źle wspominam obie klasy w czasach gimnazjum. Najgorszy okres jaki mnie spotkał.
  Technikum - po gimnazjum zdecydowałam się chodzić do technikum. Do liceum chciałam na początku, ale kojarzyłam parę osób, które pomimo tego, że nigdy mnie nie znały, coś do mnie miały i między innymi dlatego oryginał złożyłam do technikum. I nie żałuję. Tam też miał chodzić Oskar. I tak tam poznałam swoje przyjaciółki, koleżanki, w miarę w porządku klasę. Mam super nauczycieli, pomimo tego, że nie wiem kto to powiedział, że technikum jest prostą szkołą - jest cholernie trudno. W liceum uczy się od I klasy praktycznie przedmiotów z rozszerzeniem. Od początku wiedzą, że przygotowują się na maturę. Technikum to nie jest zawodówka tylko z możliwością napisania matury. W tej szkole od I do IV klasy przygotowywanym się jest i na egzamin i na maturę. Szkołę kończę późno, siedząc od rana. Tam też moi byli koledzy z klasy lubili mi dokuczać, ale potem ucichło, bo przestałam na nich zwracać uwagę. Chodząc do technikum już odczuwałam jaka miastenia potrafi być ciężka i utrudniać wszystko. Dopiero w IV klasie budząc się, że to matura wzięłam się za siebie. Wtedy często mnie nie było, a nauka... po co komu? Jednak teraz wiem, co chcę robić. W klasie są osoby, które choć zaprzeczają i tak gadają na siebie. Początki miłości jak i rekonstrukcji. Jednak nadal się uczę i mam nadzieję, że jeszcze wszystkim pokażę, że moja ścieżka nie jest łatwa i często mam kłody pod nogami - ja się nie poddam. 

Ani wcześniej, czy teraz nie jest łatwo. Borykam się z problemami i uczuciami. Boję się wiele rzeczy, staram się nie panikować. Próbuję być silna. Jednak teraz jestem to dla mnie wyzwanie. Jednak uśmiech nie schodzi mi z twarzy.  

Zawsze po burzy jest słońce, a nawet pojawia się i tęcza.

1 komentarz: