piątek, 21 lipca 2017

168. In The End

Proste rzeczy sprawiają największą trudność.

***

Nadal nie obudziłam się z Grunwaldu. Nadal coś mnie gryzie, już tęsknie i chcę tam z powrotem. Uwielbiam oglądać walki 16x16, czy 5x5, ogólnie facetów walczących w zbrojach. Uwielbiam klimat jaki panuje podczas imprezy, zwłaszcza zanim zjadą się turyści. Uwielbiam wspólne siedzenie w obozie swoim, bądź przyjaciół i słuchanie ciekawych historii. W takich momentach uświadamiam sobie jak bardzo lubię robić, to co robię. Reszta urlopu schodzi mi na odpoczynku, nic właściwie nie robię, prócz walki z myślami, które mi towarzyszą od jakiegoś czasu.  Meh.
Również smutne jest to, że postanowiła odejść osoba, której wiele zawdzięczam, a jest nią Chester Bennington. Cały czas mam nadzieję, że to jakiś cholernie głupi żart, ale skoro Mike już się wypowiadał na ten temat, to nie mam co liczyć na to. Początki słuchania jakiekolwiek metalu zaczęłam od Linkin Park. Pokochałam ten głos, podziwiałam za pokonanie przeszłości, ale nigdy nie udało mu się zwalczyć problemów w głębi, które najwidoczniej się nasilały.  Uwielbiałam jego humor jak żartował sobie z ludźmi z zespołu. Wiele mu zawdzięczam, dzięki niemu jakoś wszystko wydawało mi się łatwiejsze, kiedy w gimnazjum miałam ciężki okres, czy jak byłam w szpitalu. Dzięki temu co tworzył z zespołem, potrafiłam zapomnieć o istniejącym świecie i mieć odwagę by stawić czoła przeciwnościom losu. Nawet kiedyś o tym już tutaj wspominałam, że moja ścieżka zaczęła się z początkiem odkrycia ich twórczości. Chciałam zobaczyć go na żywo, pojechać choć na jeden koncert z sentymentu. Jak odkryłam fragment na internetach gdzie zanucił "crawling", żałowałam, że nie pojechałam na ten co był nie tak dawno. Jeśli byłaby możliwość, chciałam mu podziękować za to wszystko, choć teraz już za późno. Sam zespół raczej po tym się już nie podniesie. Do tej pory mam teczkę całą zawaloną plakatami o nim, o zespole, byłam i jestem jego fanką, choć, kiedy zmienili styl, nie słuchałam już nowych utworów, jedynie do "A Thousand Suns", dalej już nie. Cóż. Strasznie mi przykro z tego powodu, ale to jest coś nieodwracalnego. :( Na zawsze będę miała miejsce dla niego w swoim serduchu i nadal będę podążać tą ścieżką, którą zapoczątkował.

Muszę się też pochwalić tym, że dzisiaj jestem z siebie dumna, bo zrobiłam dobry uczynek i mi jakoś lepiej na serduchu. Warto pomagać innym w potrzebie, byleby tylko usłyszeć nieśmiałe "dziękuję". 
I nie wiem dlaczego znowu zrobiłam się nocną istotą. 
O chorobie nie mam co pisać, usunęła się w końcu na bok, że nawet jak pozwolę sobie wypić za dużo, powieka ani drgnie. A że na razie nie pracuję, to tym bardziej pozwala mi żyć. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz