poniedziałek, 21 listopada 2016

144. Uzewnętrznienie

Na pewne rzeczy decyduję się tylko wtedy, kiedy widzę pewność w Twoich oczach.
***
Więc nadszedł czas. Niedługo zawalę się robotą, zużyję masę cienkopisów, zapiszę wiele kartek, a tabletki na ból głowy będą zawsze gdzieś obok. Widząc masę materiału przekładam o kolejny rok poprawkę wyniku matury z biologii. Czeka mnie pracowity rok. Gdybym miała na nowo pisać tylko podstawę, pewnie bym zdążyła do maja, ale tak się już nie da. Samą nauką też się tylko nie zajmę, zostałam przekonana, że mogę zrobić coś w rodzaju dopełnienia tego, czym chcę się zająć. W dodatku gdzie zajęcia nie są tylko w teorii. Jestem zła o to, że zajęłam się rok temu rzeczami, które oddaliły mnie od spełnienia. Inaczej - nie dawałam powoli rady psychicznie, a pytania "czemu" stawały się retoryczne. W porównaniu z naiwną mną z tamtego czasu, a teraz jest różnica. Gdyby nie to wszystko, teraz w maju bym na nowo podeszła do matury. A przez to wszystko nie zajęłam się tym, a musiałam odpocząć psychicznie, nabrać sił, wyjść z miastenicznych objawów, których nie wolno mi lekceważyć. Przełożyłam to na potrzebę pomocy innym, którzy i tak to odrzucali.  Wiele razy prosiłam, by mieć pod uwagę i mój stan zdrowotny, kiedy wiedziałam, że miastenia nie puszcza i może być gorzej. I wiele razy było to ignorowane. Minął rok, kiedy wyszłam z tego. Sporo czasu. Cóż.
Wróciłam do oglądania jednej rzeczy, która wznawia we mnie chęć do walki i trzymania się swoich wartości jak i drogi. Dużo osób się śmieje, że mam wytatuowane na nadgarstku "chiński znaczek". Ale nie, zrobiłam go ze świadomością i ma dla mnie mega znaczenie. A to co oglądam mi to jakoś wszystko przypomniało. Jakoś na wiele rzeczy mam ochotę. Mam chęć dążenia do tego, czego chcę, chęć walki.
Taka naszła mnie rozkmina, że po co się uzewnętrzniam. Tutaj. Po co? Inni to robią na youtubie, na swoich profilu na fejsie, czy własnym fp, niektórzy tylko w realu, a ja robię to tutaj, na blogu. Robię to odkąd pamiętam. Raz, że pewnie przyzwyczajenie, ale i czuję się lepiej. Dzięki temu umiem się otwierać na ludzi. Swoich osobistych rzeczy nie umieszczam, wiele zachowuję dla siebie, bo z prywatnej strony nie chcę się otwierać na jakimś blogu. Przede wszystkim bloga traktuje jako karta historii choroby + co w danym czasie mi towarzyszy. Jakie emocje, problemy. Albo jak to wszystko wyglądało z chorobą u boku. Pod wieloma słowami chowam dla siebie więcej. Są takimi jakby kluczem. Na miastenię mało choruje mężczyzn, młodych osób. Przeważnie to kobiety w podeszłym wieku, gdzie wizja starości bywa przerażająca, kiedy objawy zabierają możliwość chociażby wyjścia spod kołdry. Osoba, która przez całe życie była zdrowa bardzo źle to znosi. Chcesz unieść rękę, ale nie możesz. Własne ciało nie pozwala. Jesteś pół rośliną i nie masz na to wpływu. Jak być dobrych myśli, kiedy czujesz niemoc? I twraz, kiedy nigdy z tym problemu nie było? A negatywne emocje odbierają całkowicie zdrowie. Objawy gorzej trzymają i dochodzą choroby psychiczne. Niechęć do życia, depresja. Meh.
Nie każdy psychicznie jest twardy. O to naprawdę ciężko zapracować. Ja jakoś zawsze trzymam się pozytywów, ciężko mnie złamać, ale też gdybym teraz zachorowała - nie wiem czy bym sobie poradziła. Też nie chcę dać się chorobie. Przełamuję bariery, chcę normalnie funkcjonować. Nie chcę być słabym ogniwem, któremu trzeba pomagać, a być samodzielna w tym, w czym mogę. I dzięki temu tak jest. Chorując od 14 roku życia jakoś się przyzwyczaiłam. Ale nie miałam normalnego życia jakie zawsze chciałam. Byłam jak każda nastka w tym wieku i miałam nastkowe marzenia. Choroba mi to zabrała. Musiałam dojrzeć wcześniej, z wielu rzeczy zrezygnować, tak jak ja, tak otoczenie musiało się do tego dostosować by te zmiany łatwo się wprowadziło. No właśnie nie. Ciężko o to było, w szkole szczególnie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałam w nikim wsparcia poza rodziną. Wtedy to było troszkę za mało. Choć lubiłam chodzić do szkoły, od czasu choroby był to dla mnie koszmar. I wspomnienia już ze mną na zawsze zostaną. Ani trochę wesołe nie są. Potem myślałam, że choć mam jedną osobę, która nie zwraca na to uwagi. Układająca klocki. Podziwiałam ją za inne podejście, dojrzalsze, nie zwracają uwagi na to, co inni. Znająca moją historię, która wie o mojej chorobie i o mnie tyle, że nic tego nie popsuje, a w zamian ma ode mnie to samo i wiele innych rzeczy. Szkoda, że to wszystko tak się potoczyło. Taka ogromna zmiana... W tym wszystkim przykre jest to, że ludzie unikają słowa "przepraszam". Tej szczerości, przyznania się do błędu. Przecież to nic nie kosztuje... Ale cóż. Ponoć wszystko przychodzi z czasem. Z czasem widzimy to co było niezauważalne. Z czasem też nabieramy pewnych umiejętności. Przez ten czas ja dostrzegłam wiele rzeczy, nauczyłam się wiele, inaczej spostrzegam świat. I czuję tą różnicę. Nauczyłam doceniać siebie, widzieć się z pozytywnej strony. Na nowo potrafię czerpać spokój i pozytywną energię. Pomimo bycia cholerykiem, próbuję podejść do sprawy spokojnie.
Teraz tylko wieczorem i kiedy zapomnę o tabletkach (znowu się zdarza) mam niewyraźną mowę, ale tak za dnia nawijam bez wzięcia oddechu, a i tak jestem rozumiana. Nie czuję się obciążona, więc chcę wzmocnić mięśnie, które tylko na to czekają. Póki co po burzy pojawiło się słońce. Czekam jeszcze tylko za tęczą.
Każdy czas jest dobry, jeśli chcesz czynić dobro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz