czwartek, 20 sierpnia 2015

58. Parę kartek wstecz

  Ogłaszam, iż powieka wraca do normalności, co za tym idzie i moje spojrzenie i moja widoczność! Dzisiaj pierwszy raz na wykładach, nie męczyłam się patrząc przed siebie na wyświetlany materiał o wszystkim co związane jest z przepisem ruchu. Od razu i na duchu czuję się lepiej i nie boję się już tak, że na jazdy będę miała problemy z powieką. Jednak za tym idzie, że dalej unikam % jak ognia, póki nie będę miała świadomości, że na nowo będę sobie mogła pozwolić. A cydr w lodówce czeka. :v 
 Też w końcu zaczynam odhaczać jedno z rzeczy, za które miałam się wziąć. I chcę dodać do tego nieco więcej ćwiczeń, bo przeraża mnie mój brak kondycji... właściwie odkąd się zaczęły z tym takie moje problemy? Nie powiedziałabym, że od razu odkąd zachorowałam. Wtedy owszem, tak jak dostałam roczne zwolnienie, dostawałam je już z każdym kolejnym rokiem. I na początku od razu nie miałam takich problemów jak mam teraz. Moja w tym wina, że nie zadbałam o to, ale też muszę spojrzeć na to, że jednak mam w tym swoje ograniczenia, które muszę znać. Kiedyś, kiedyś miałam właściwie najlepsze wyniki w bieganiu, jogging to coś co ubóstwiam do dnia dzisiejszego. Koszykówka... jak była na wfie, to banan z twarzy nie schodził, bieganie z jednego kosza do drugiego, rzut... byłam bardzo dobrą obrończynią. Teraz gdybym nawet może nie miała miastenii, wątpię, że nadal nią bym była, bo mój wzrost nie pozwalałby mi obronić przed długimi rękoma osoby za mną. :v Ale teraz biegać mi właściwie nie wolno, grać w koszykówkę zbytnio też nie... pytanie co ja właściwie mogę? Jak pytałam to usłyszałam, że nic, jedynie tam coś dla siebie, małego, coś co nie męczy. No spoko, ale mnie to nie zadowala, takie nic to po prostu nic. Bo mam taką grupę, bo mam takie problemy i koniec. I cokolwiek wprowadzające moje mięśnie w wysiłek jest zaprzeczeniem dla choroby. I zaczynając od początku, kiedy wszystko się zaczynało, to nie mogłam wiele robić, bo miałam wiele problemów. Jak zaczęły ustawać, nadal aby nie wróciły, nic robić nie mogłam. Przez leki moje ciało się baardzo zmieniło, bo kiedyś kiedyś, nawet jak się urodziłam, mało brakowało, a bym była w inkubatorze przez moją niską wagę. A urodziłam się podajże dwa tygodnie przed planowanym porodem. I zawsze byłam chudym dzieckiem, nie ma ani jednego zdjęcia gdzie jestem małą pulchną kluską, jak moje siostry czy kuzynki. Przed zachorowaniem było można oglądać moje żebra i je liczyć. A odkąd zachorowałam, cokolwiek zrobię, ważę tyle samo, wyglądam tak samo, jedynie twarz co chwila albo nabiera jeszcze więcej, albo mniej. Raz było tak, że słyszałam, że moja twarz pozbawiona pulchności wygląda na wychudzoną. Było tak raz, bo miałam okres niebrania jakiejkolwiek tabletki, ale szybko minęło. Chciałabym bardzo wrócić do dawnej sylwetki, której powoli nie pamiętam. Czekam na moment, aż usłyszę "możesz całkowicie zejść z encortonu", choroba nie wraca przez długi czas, ja zapominam o takim czymś jak tabletki, a mogę biegać, czy coś wysiłkowego robić ile zechcę. Wierzę, że takie dni na mnie czekają, bo ponoć spotyka to miasteników. Każdy miastenik inaczej ją odbywa, dostaje swoją własną listę występujących objawów, czy też uboczne przez tabletki. Każdy przez co innego dostaje objawy, ale właściwie zdrowy człowiek nie zrozumie tego, co ja dzięki tej chorobie. Na co dzień osoba zdrowa nie zmaga się z własnymi siłami, ciałem, aby na przykład powieka była na swoim miejscu, po otwarciu oka. Nie odczuwa się słabnących sił z byle powodu, nie czuje się zmęczenia z powodu przejścia szybszym krokiem krótkiego odcinka (coraz częściej odczuwam i mnie to niepokoi, czuję przy tym narastający ból w łydkach i czuję się tak jakbym nie mogła zginać powoli kolan, jak stoję to poboli i staję z jednej na drugą nogę co chwila i szybko przechodzi). A wracając do kondycji, przez długi czas w gimnazjum próbowałam coś robić dla siebie. Jeśli za cel obrałam sobie brzuszki -  przez dwa tygodnie jechałam dziennie po 200 brzuszków  rano i 200 wieczorem. Efekt był, ale potem jakoś miałam objawy i musiałam przestać. Utrzymywały się tak długo, że nie mogłam wrócić do robienia brzuszków i się skończyło, inne ćwiczenia również, bo jak nic nie robiłam, to musiałam "odpoczywać", czego właściwie nie znoszę. Potem w moim pokoju nie było warunków też na ćwiczenia i poszło w niepamięć, właśnie też dlatego, że w gimnazjum co chwila miałam okres, że miesiącami mnie w szkole nie było. Potem, kiedy się uspokoiło, wróciłam do ćwiczeń, a potem znowu mój organizm dał mi we znaki, że mój dzienny tryb dzienny jaki się zaczął jak poszłam do technikum również jest wykańczający. Potem widziałam podwójnie. Teraz po przebudzeniu, albo jak powieka zaczęła mi opadać, wiele razy miałam zdwojony obraz, ale ułożyłam kąt widzenia inaczej i przeszło, albo musiałam się powiedzmy "obudzić".  Ale już przeszło.
  Także od trzech dni na nowo próbuję nabrać kondycji, a czy mi miastenia pozwoli, zobaczymy. Też pod koniec sierpnia powinna przyjść w końcu oczekiwana przesyłka i będę częściej spędzać czas w ogrodzie, albo za ogrodem. Szczerze, to nie mogę się doczekać, bo długo zabierałam się za strzelanie, ale zawsze coś, albo za drogo. 
I nawet nie zauważyłam, że choć odkładałam na samym końcu elementy do cosplay, w tym miesiącu przyszło praktycznie wszystko co było niezbędne, jedyne to czeka jeszcze pianka do kupna i tworzenia elementów uzbrojenia. Za cholerę nie wiem jak się za to zabrać. I nie kontynuuję narazie tworzenia mojej powieści fantasy, bo coś mnie trafia za każdym razem, kiedy coś piszę, a ja nawet tego nie widzę. :v Powinnam dostać jakąś nagrodę, że mam cierpliwość do takiego śmiecia jakim stał się mój komputer. Serio. Nikomu nie życzę spalenia się któregoś sektora na dysku, gdzie macie WSZYSTKO i od tak po prostu, nie macie do tego dostępu. Decydujecie się pożegnać z plikami, zdjęciami aby odzyskać sprawność dysku. A po tym wszystkim okazuje się, że coś się tak rozwaliło, że któryś kB w wolnym miejscu jest uszkodzone i jak coś na nim się znajdzie - koniec. Żyję na dysku 20 GB, nowy już czeka, aż podłącze, ale czekam aż moje dane przerzucę na niego i będę mogła odetchnąć wiedząc, że moje wolne miejsce to nie jest poniżej 1 GB. 
Czas mnie goni, jeszcze gdzieś muszę wepchnąć czas na zszycie na nowo rękawów w gieźle i pozbyć się tego wycięcia, które wygląda okropnie. I na wiele innych czynności, które zaczynam przekładać. .-. 


  Nie bój stawiać się pewnych kroków, które prowadzą do szczęścia. 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz