piątek, 23 stycznia 2015

1. Początek

Zastanawiałam się zawsze czym jest odwaga. Czy to znaczy robić czyny, które do tego się zaliczają? W takim razie co jest tymi czynami? Czy to znaczy mówić coś na głos, czego się nie powinno? Czym są wtedy tymże słowa? A może to sposób na życie? W takim razie jak żyć? 
Moja definicja odwagi była bardzo ograniczona. Myślałam, że to po prostu czynienie rzeczy, typu skok przez spadochron itp. czy też bądź wypowiadanie na głos swojego słowa, kiedy nikt tego nie robi. Myślałam, że to znaczy wejść w głęboką kałuże mając na sobie buty, które przemokną będąc małym. Nie wiedziałam wtedy, że to jedno słowo ma tyle pojęć, że nie musi oznaczać to jedno. A ja chciałam zawsze być ta odważna, waleczna, niczym bohater dziergający miecz w powieści fantasy... jednak mnie spotkał inny rodzaj odwagi. Czy jestem odważna? Nie potrafię siebie określić czy wystarczająco. Moja ścieżka jest trudna do przejścia, a wszystko zaczęło się 7 lat temu...

Który to był dokładnie dzień... nigdy nad tym się nie zastanawiałam. Owa data co roku wzbudzała by we mnie tyle emocji, że na to nawet lepiej, że co roku ten dzień mam za zwyczajny, nie mam świadomości, że to od tego dnia wszystko się zaczęło. Na upartego to nie jest trudne znaleźć tą datę, wystarczy sięgnąć po książeczkę zdrowia i określić. Jednak nie robię tego i nie chcę. Wiem tylko, że na pewno to było po 14 lutym - walentynkach w roku 2009. Miałam 14 lat. Czym wtedy żyła taka nastolatka jak ja? Tym, czym wtedy przeważnie każda - szkoła, koleżanki, chłopacy, początki z makijażem, pierwsza miłość... byłam kimś pospolitym. Jedyne co mnie wyróżniało to nieco inne zainteresowania, które szczerze tuszowałam. Przecież to dla innych jest nudne. Moja muzyka też była odbierana jako coś "innego" w negatywnym świetle. Otóż słuchałam Linkin Park najczęściej, uwielbiałam książki zwłaszcza fantasy, a moim zajęciem na zabijanie nudy były gry RPG i inne gry na pc. Heh, pamiętam, że to były początki, kiedy kinowym hitem był film "Zmierzch". Miałam dwie koleżanki i swoje jednostronne zauroczenie będące zawsze nadzieją, że to się zmieni. Nie miałam z Oskarem, bo tak ma na imię szczególnych relacji. Na początku był chłopakiem bardzo cichym, od koleżanki słyszałam, że zawsze na szkolnej przerwach był sam. I to jego wyróżnianie się, inna pasja niż innych kolegów bardzo mi zaintrygowała. Interesował się parkourem. Pamiętam jak po obejrzeniu filmu "yamakashi" bardzo chciałam zobaczyć kogoś, kto to uprawia i spotkałam. Byliśmy zwykłymi kolegami, którzy czasami zamienili słowo na nk, bądź epulsie, chodzącymi do tej samej klasy. Wiedziałam, że na początku mnie lubił, a ja to schrzaniłam. Miałam durny zakład, z którego chciałam zrezygnować. Moja mama też wtedy kręciła głową. Byłam świadoma trzech opcji - 1. Zmieni się to zauroczenie na chodzenie ze sobą, 2. Nic się nie zmieni, zostanie jak było, 3. Zniszczę wszystko. I bałam się tej 3 opcji, ale w końcu czymś płacimy w życiu za złe wybory, za zrobienie czegoś, czego nie chcemy, a ktoś kładzie na nas nacisk. 
Jednak było to moje pierwsze zauroczenie, które zapoczątkowało już we wrześniu, a uznałam, że walentynki to dobry okres, aby dać głupią kartkę z głupim tekstem tego jednego głupiego dnia. Czy żałuję? Tak. Szczerze walentynki, to akurat była sobota, nie było szans aby ją dać. Dałam ją dokładnie 16 lutego. Pamiętam jak przedtem jedna koleżanka, Agnieszka zrobiła przysługę koleżance i dała walentynkę chłopakowi, który jej się wtedy podobał. Ja choć miałam kartkę, nie chciałam jej dawać. Chciałam się cofnąć, jednak co one o mnie pomyślą? Właściwie nie wiem co one wtedy myślały, ani co ja myślałam. A to, że właśnie zakładem było dać kartkę... albo ja ją dam sama, albo one mi ją wezmą, i mu ją dadzą. Co mną kierowało...  nie wiem. Kiedy zakładał kurtkę i miał właśnie iść do domu, podeszłam do niego i mu to wręczyłam. Jak spojrzał na kopertę, nie zareagował jakoś szczególnie, odszedł bez słowa. Na następny dzień było gorzej. Po pamiętnej lekcji biologii, kiedy Karolina spytała na głos "czy moja walentynka mu się podoba" był niezły szaszor w klasie. Ja byłam zmieszana i wściekła, on pewnie czuł się jeszcze gorzej. Co mogłam zrobić? Wtedy nie wiedziałam. Myślałam, że jestem odważna, jednak teraz kręcę głową. Byłam po prostu głupia. Jak wróciłam do domu zdołowana, najbardziej zabolało mnie to, że nie miałam go już na liście znajomych. Przestał się do mnie odzywać. Odciął się ode mnie jak tylko mógł. Były to bardzo silne uczucia. Kiedy najbardziej potrzebowałam wsparcia po raz kolejny byłam ofiarą. Czułam się nikim, osobą z którą każdy szydził, śmiał się, miał za nikogo. Nie jestem kimś urodziwym i dobrze o tym wiem. Mam nie tyle co nieasymetryczne oczy, jedno jest małe i niepodobne do drugiego. Nos choć prosty jest duży, nozdrza szerokie, a moje usta są również śmieszne. Mojemu tacie takie usta dodają tego czegoś, jednak kobiecie nie są potrzebne. Dolna warga większa, pełna, szeroka, a górna jest mniejsza, ma kształt. Dzięki temu, że mam krzywy zgryz, dolna warga jest bardziej wysunięta do przodu, chyba, że to wina tego, że jest po prostu większa. Nie wiem. Moja twarz do tego wtedy była okrągła, nie pulchna. Jedyne co mam ładnego to może kolor oczu, bo mało spotykany. I na szczęście nic go nie zmieni. I włosy, choć są cienkie i wolno rosną, to są koloru jasnego blondu, jakbym farbowała włosy. I do tej pory są tak jasne. Nie dziwiłam się, że Oskar mnie unikał. Kto by chciał aby taka dziewczyna się za nim uganiała? Jednak co mnie bolało było to, że nigdy ze mną szczerze nie pogadał. Nie wyjaśnił, nie przeprosił i nie dał mi do tej pory sobie tego wytłumaczyć ani przeprosić. Może by to nic nie zmieniło, ale byłoby mi łatwiej. Czułam się jakbym była sama na lodzie i nie ważne jak ta droga jest niebezpieczna, jak jest zimno, jak boli każdy krok... byłam po prostu z tym sama. 
Zbliżał się dzień na szczepienie żółtaczki, pierwsza seria, a nie było szczególnie ciepło i byłam przeziębiona. Kiedy nadszedł dzień szczepienia, poszłam z mamą. Leciało mi tylko z nosa, taki tam katar taki, że wcale pewnie nic mi się nie stanie. Badała mnie dokładnie murzynka i stwierdziła, że mogę być szczepiona. Nie wiedziałam, że to zmieni mnie na zawsze. Silne uczucia jakie wtedy przeżywałam, a nie były one pozytywne, lekki katarek i szczepionka na kolejne dni powodowały, że próbowałam pozostać silną i nie ukazywać swojego smutku w szkole. Jednak było coś co mi bardzo przeszkadzało, mianowicie powieka mojego mniejszego prawego oka. Opadała mi z dnia na dzień coraz bardziej. Nie wiedziałam dlaczego i się tym nie przejmowałam do dnia, kiedy opadła mi na tyle, że ledwo widziałam. Na wfie pani zmęczona dlaczego po raz kolejny nie ćwiczę, pierwszy raz zrozumiała, że naprawdę nie jestem wstanie. Pielęgniarki nie było, po szkole pokazałam mamie mój stan. Tego samego dnia jeszcze poszłam z mamą do mojego lekarza, a od niej natychmiast mieliśmy jechać do Akademii w Gdańsku. 
Pytania jakie mnie dręczyły, to... co się ze mną dzieje? Co mi jest, że musimy tam jechać? To nie jest nic poważnego... prawda? To tylko opadająca powieka... było późno jak się tam pojawiliśmy. Byłam przestraszona i nieświadoma tego, co się we mnie dzieje. Był lekarz dyżurujący, który mnie badał, pytał... przepisał mi lek i niedługo potem mieliśmy znowu się pojawić w Gdańsku. Ja z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Rodzice gorączkowali się co się dzieje z ich córką? Przestałam chodzić do szkoły. Byłam zawsze zmęczona, śpiąca, powieka mi opadała, z czasem nie mogłam jeść, połykać, pić, bo mi płyny wracały przez nos. Emocjonalnie czułam się wrakiem. W końcu stanęło na tym, że w Akademii zostałam na obserwacji. Były przeprowadzane ze mną wywiady, badania, pobieranie krwi... na szczęście tam nie czułam się już taka osamotniona. Byli natomiast inni nastolatkowie borykający się z problemami neurologicznymi. Każdy był inny i inną miał historię, inny problem. Choć i tak czułam smutek. Z powodu Oskara, z powodu moich koleżanek, z powodu tego, że rodziców nie było stać na to, aby przyjeżdżali do mnie codziennie. Mama i tak przeze mnie brała zwolnienia. Było mi ciężko jednym słowem. To nie jest coś, przez co może przechodzić każdy. Dostałam lek, na takiej dawce, gdzie moje ciało się zmieniało, moja twarz. Wyszłam dalej nie wiedząc co mi jest. Mieli tylko przypuszczenia. 
Co było dalej.... opiszę następnym razem. Moje oko i ręka chcą odpoczynku... 

1 komentarz:

  1. Nie no, to dodawanie komentarzy tutaj jest jakieś głupie. Przepraszam, ale jakoś ciężko mi się dodaję, bo coś jak zwykle się nie uda. Pisałam, ze życzę ci wytrwałości w dalszych zmaganiach w chorobie i byłaś bardzo dzielna, jako 14 letnia dziewczynka, która dowiedziała się, że ma miastenie gravis.

    OdpowiedzUsuń